Sylwia Grudzień
E-mail: sylwia@zwrot.cz
W zeszłym tygodniu polska autorka książek dla dzieci Justyna Bednarek odwiedziła Zaolzie z okazji premiery „Niesamowitej wyprawy lewej skarpetki”, która odbyła się na deskach teatru lalkowego Bajka. Przy okazji pisarka spotkała się ze swoimi czytelnikami – uczniami polskich szkół z Czeskiego Cieszyna i Trzyńca. Udało nam się przeprowadzić z nią krótką rozmowę tuż po premierze. Rozmawialiśmy o spektaklu, dzieciństwie, pisaniu i wrażeniach z pobytu na Zaolziu.
I jak się pani podobało przedstawienie?
Było kilka zaskoczeń, bo historie pokazane na scenie były zmienione w stosunku do oryginału. Ale bardzo mi się to podobało! Wszystko zależy od tego, jakie się ma podejście. Gdyby człowiek chciał wszystko zachować, tak jak jest w książce, to tutaj się dużo zmieniło. Ale ja nie mam takiego podejścia. Mnie się właśnie podoba, że to, co wypuszczam w świat, inspiruje innych twórców do tworzenia swoich wizji. To jest wspaniałe, bo to znaczy, że moja książka żyje.
Nie miałam kłopotu z ustaleniem, z której opowieści pochodzą poszczególne części przedstawienia. Spodobało mi się to, że ramą jest historia Małej Be i jej rodziny. Bardzo fajnie i sensownie zostało to pomyślane. Podobały mi się też lalki – są fantastyczne, widać w nich rękę artysty. Jakość tych lalek sprawia, że przedstawienie zrobiło się atrakcyjne również dla widza dorosłego. Podobała mi się też bardzo scenografia. Minimalnymi środkami zrobione niesłychanie bogate przedstawienie. Jestem bardzo zadowolona. Jestem dumna, że to moje skarpetki właśnie zainspirowały państwa Volkmerów.
A czy to jest wzruszające, że widzi pani swoje historie na deskach teatru?
To jest kolejne przedstawienie – „Skarpetki” były już wystawiane w Lublinie, Toruniu, Słupsku, Krakowie i Warszawie. Każdy spektakl opowiada inną historię i to jest dla mnie coś fantastycznego. Ten świat, który przedstawiono w Czeskim Cieszynie, jest również inny niż pozostałe, chociaż ciągle jest to ta sama historia. Ja tę przygodę przeżywam po raz kolejny i za każdym razem to jest wielki zdziwienie i wzruszenie.
Czyli to nie jest tak, że za pierwszym razem wzruszenie jest największe?
Nie. Za każdym razem emocje są te same. I za każdym razem przedstawienie mnie zaskakuje, że jest zupełnie inne od poprzedniego.
Powiedziała pani w jednym z wywiadów, że swoich czytelników traktuje poważnie i że dla dzieci trzeba pisać, tak jak dla dorosłych. I to o czym pani mówi, czuć w pani książkach. Nie sili się pani na tzw. „smrodek dydaktyczny”. Myślę, że dlatego książki te chcą wszyscy czytać, bo jest w nich autentyczność. Proszę powiedzieć, jak to się robi?
Ja nie robię tego specjalnie! Pewnym sekretem jest to, że nie mam gotowych odpowiedzi na żadne pytanie. Pisanie książek dla dzieci jest dla mnie takim samym aktem twórczym, jak pisanie wierszy, żeby wyrazić siebie. Ja też wyrażam siebie jak poeta. Jak mam jakieś pytanie czy pretensję do świata, to piszę, tylko że ubieram to w taką formę, która jest dostosowana do młodszego odbiorcy. A też ubieram akurat w taką formę, bo to jest zgodne ze mną. Ja jestem taka trochę dziecinna, mam w sobie bardzo dużo z dziecka. W dzieciństwie miałam również doskonałe doświadczenia z książkami, teatrem, opowiadaniem historii. Każde pisanie książki to dla mnie powrót do krainy dzieciństwa, w której lubię być. Lubię przedłużać ten stan szczęśliwości. Nawet jeżeli piszę, o czymś smutnym, to jest to jednak przeniesienie się w przestrzeń, którą miałam jako dziecko.
Pani musiała mieć bardzo szczęśliwe dzieciństwo?
Różnie z tym bywało, bo dużo czasu spędziłam w szpitalu. Ale z tego też może wynikać to, że lubię przebywać w świecie wyobraźni.
A to w ten sposób zrodziła się opowieść o Doktorze Skarpecie,który rozśmiesza chore dzieci w szpitalu?
Tak. Dzieciom na spotkaniach mówię, że do każdego opowiadania wkładam ziarenko prawy. Za każdą historią, która jest bajką, kryje się prawdziwe wydarzenie. W tym wypadku myślałam o tej chwili, kiedy leżałam w szpitalu po operacji i przyjechała w odwiedziny moja mama. Ale jak mnie zobaczyła taką cierpiącą, to nie weszła, tylko uciekła. Przestraszyła się, nie była w stanie tego psychicznie znieść. Dowiedziałam się o tym dopiero później. Opisałam to moje doświadczenie w formie bajki. Ale to był moment dramatyczny – dla mnie, bo czułam się wtedy samotna, i dla mojej mamy, bo nie udźwignęła tego ciężaru. Niby to jest historia dziecięca, ale jeżeli wejść w nią głębiej, to jest to opowieści dla każdego, i dużego, i małego.
Gdy czytałam swojej córce pani książki przeszło mi przez myśl, że musiała pani mieć jakiś kontakt ze światem muzealnym. W pani książkach widać zachwyt różnymi kulturami i czułe spojrzenie na przedmioty…
Tak mój tata był archeologiem, zajmowała się Etruskami, pracował w Muzeum Narodowym w Warszawie. To stąd się wziął mój stosunek do przedmiotów. Tata poprzez przedmiot odczytywał całą historię. Do mnie też przedmioty mówią.
Podczas spotkania z dziećmi w Trzyńcu mówiła Pani, że duży wpływ na to, że zaczęła pani pisać, miał tata, który wymyślał dla pani i brata opowiadania na dobranoc. Wolała pani czytać sama czy jednak słuchać opowieści taty?
Oczywiście, że wolałam słuchać, bo wtedy oprócz opowieści był jeszcze tata. Poza tam w czasie opowiadania działy się rzeczy nieprzewidywalne, można było wpłynąć na bieg akcji. Można było również poprosić tatę, żeby bajka była straszna, i była tak straszna, że trudno było zasnąć później. Tata opowiadał mi do mniej więcej 10 roku życia. Ale że miałam młodszego brata, to słuchanie opowieści trwało dłużej.
W pani książkach pojawia się wielopoziomowy humor (dla małych i dużych). Czy pisanie książki w ten sposób przychodzi pani z łatwością?
Staram się, żeby było śmieszne. Ale trudno mi powiedzieć coś więcej ponadto. Zawsze bardzo lubiłam absurdy, surrealizm, limeryki… Bardzo lubię angielskie poczucie humoru. Jedną z moich ulubionych książek jest „Wielce zobowiązany, Jeeves” P. G Wodehouse’a. Pisarz ten stworzył całą serię książek o bardzo inteligentnym lokaju i jego zidiociałym panu. Nie wiem, czy staram się to imitować, chyba nie… Ale ten rodzaj poczucia humoru we mnie tkwi. Próbuję wymyślać takie żarciki, które dla mnie samej są zabawne. W każdym razie pisząc, zawsze dobrze się bawię.
To jest pani pierwsza wizyta na Zaolziu? Wczoraj i dzisiaj była pani na spotkaniach ze swoimi czytelnikami, a dzisiaj obejrzała pani premierę. Czy mogłaby się pani podzielić swoimi wrażeniami?
Wydaje mi się, że zaolziańskie dzieci – przynajmniej te, z którymi się spotkałam – są niesamowicie zadbane, jeżeli chodzi o edukację. Nie wiem, czy mają większą wiedzę niż dzieci we Wrocławiu czy w Warszawie. Ale widać, że tutaj się dba o to, żeby dzieci czytały. Na spotkaniach wymieniały książki, które właśnie przeczytały, potrafiły coś powiedzieć. Nawet jeżeli miały jakąś trudność językową wynikającą z dwujęzyczności, to jednak te wypowiedzi były bystre, dowcipne. To są fajne dzieci, wszystkie te kontakty były dla mnie wartościowe. I oczywiście byłam przeszczęśliwa, że znają skarpetki.
Gdyby jakieś dziecko zapytało panią, co robić, żeby zostać pisarką/pisarzem, co by mu pani poradziła?
Nie do końca wiem, jak zostać pisarką… Ale myślę, że trzeba mieć jednak talent, dużo czytać i pisać. Ja zanim zostałam pisarką, przez trzydzieści lat się przygotowywałam do bycia nią. Nie mówię, że jest to wymarzona droga dla każdego, bo prawdopodobnie, gdybym swoją pierwszą książkę napisała w wieku dwudziestu paru lat i odważyła się ją zanieść do jakiegoś wydawnictwa, to też by było w porządku. Nawet lepiej, bo by mi to oszczędziło wielu lat niesatysfakcjonującej pracy. Ale z drugiej strony zabrałoby mi to doświadczenie, z którego teraz czerpię. Czytać, pisać i nie bać się wychodzić z tym do świata – od tego trzeba zacząć. A potem przychodzi cała reszta. Są ciekawe kursy kreatywnego pisania. Każda droga jest dobra, ale przede wszystkim trzeba kochać książki.
Tak pięknie pani mówiła o spełnianiu marzeń na spotkaniu z dziećmi w Trzyńcu. Czy mogłaby pani zdradzić, o czym pani dzisiaj marzy?
Marzę o tym, żeby skończyła się pandemia. Żebyśmy wszyscy z tego wyszli suchą nogą, żebyśmy nie zbankrutowali. Mam takie bardzo przyziemne marzenia. Chciałabym też mieć wnuki… A jeżeli chodzi o pracę, to właśnie skończyłam pisać piąte skarpetki i bardzo marzę o tym, żeby one się spodobały. To jest jednak wyzwanie, żeby spodobał się piąty tom tej samej serii. Mam też przed sobą do skończenia dwie książki. Ale nie bardzo mogę powiedzieć, o czym będą. Jedynie mogę zdradzić, że jeden pomysł się zrodził, gdy zobaczyłam fantastyczne tatuaże…
Rozmawiała Sylwia Grudzień.
Tagi: Justyna Bednarek, książki, literatura dziecięca, rozmowa z Justyną Bednarek, wywiad
Komentarze