Sylwia Grudzień
E-mail: sylwia@zwrot.cz
Z Jagodą Adamczyk o Chinach, języku chińskim i Chińczykach rozmawia Sylwia Grudzień.
Jest pani absolwentką sinologii. Skąd taki pomysł, żeby nauczyć się języka chińskiego?
Wszystko zaczęło się w gimnazjum od bajki anime „Naruto”. Dla mnie liczyła się wtedy tylko Japonia. Podobało mi się brzmienie tego języka i przeżywałam zachwyt nad japońskimi znakami. Kupiłam sobie podręczniki do japońskiego, znalazłam darmowe kursy, sama nauczyłam się hiragany i katakany (systemów pisma sylabicznego). W czasie matury dowiedziałam się, że w Lublinie jest sinologia. Złożyłam papiery i się dostałam. Przez pierwsze lata non stop siedziałam w książkach i uczyłam się znaków, nawet przez weekendy, bo tak bardzo mi się to podobało.
Czy trudno się nauczyć chińskiego?
Chińczycy mówią, że chiński jest strasznie trudny i że nigdy się go nie nauczysz perfekcyjnie. Ale moim zdaniem język chiński jest dużo łatwiejszy niż polski. Również japoński i koreański są trudniejsze niż chiński. W chińskim nie ma takiego stopnia zróżnicowania grzeczności jak w koreańskim i japońskim. Łatwość polega na tym, że nie ma odmiany wyrazów, ani deklinacji, ani koniugacji, nie ma liczby mnogiej (tylko do osób). Po pierwszym roku zna się ok. 1000 znaków i jest się już w stanie dogadać. Przeciętny Chińczyk zna od 3 do 5 tys. znaków, jest to 10 proc. wszystkich znaków.
Dla Polaka najtrudniejsze są tony, umlauty i znaki. Jeżeli Polak zna niemiecki, nie ma problemów z umlautami, jeżeli ma słuch muzyczny, to tony nie będą dla niego większym problemem. Trudność polega na tym, że jest to język homofoniczny. Więc nawet w chińskiej telewizji dla Chińczyków filmy puszczane są z chińskimi napisami, bo bardzo łatwo jest usłyszeć coś innego.
Z Chińczykami najlepiej rozmawiać szybko, bo jak się mówi powoli, to rozmówca skupia się na tonach, i twierdzi, że nie rozumie. A jak mówi się szybko, to nie ma czasu na analizę. Z mojego doświadczenia wynika, że nawet u Chińczyka trudno czasami usłyszeć, czy używa poprawnych tonów. Chodzi o to, żeby skupiać się na kontekście rozmowy i to wszystko.
Na dalszym etapie nauki trudnością są związki frazeologiczne, które sięgają do przypowieści, opowiadań i legend. Żeby je zrozumieć, trzeba znać te historie.
Kiedy pierwszy raz pojechała pani do Chin?
Pierwszy raz pojechałam na Tajwan we wrześniu 2017 roku, na trzy miesiące, zaraz po studiach. Dowiedziałyśmy się z koleżanką, że istnieje stypendium państwowe, które dość łatwo można było otrzymać. Pojechałyśmy w trójkę, bardzo zestresowane, bo ja na przykład nigdy nie opuszczałam domu na tak długo i nigdy nie leciałam samolotem.
Gdy po długiej podróży, z przesiadką w Dubaju, dotarłyśmy w końcu do akademika okazało się, że w pokojach na łóżkach nie ma materaców. Przeczytałam wcześniej, że może się tak stać, ale dopiero zderzenie z rzeczywistością uświadomiło mi, że właściwie nie mamy, gdzie spać. Był już późny wieczór. W recepcji dowiedziałyśmy się, że żeby kupić materac, musimy się wybrać na drugi koniec miasta do Ikei. Zrezygnowane wróciłyśmy do pokoju. Rozrzuciłyśmy sobie ubrania na deskach, na szczęście wzięłam ze sobą ręcznik wielkości koca, więc miałam się czym przykryć. Pierwszą noc na Tajwanie przespałam przykryta po czubek głowy, bo okazało się, że na domiar złego w pokoju mamy karaluchy.
Pierwsza noc nie zniechęciła pani do Chin?
Nie! Wcale. Następnego dnia była niedziela, kupiłyśmy materace, poduszki, pościel. A w poniedziałek poszłyśmy na egzamin kwalifikacyjny przyporządkowujący nas do danej grupy. W tygodniu chodziłyśmy na czterogodzinne zajęcia, a weekendami zwiedzałyśmy okolicę. Kampus, na którym mieszkałyśmy był ogromny, przejście z jednego końca na drugi zajmowało 40 minut.
Uczelnia wysyłała nas na wycieczki. Na przykład pojechałyśmy na trzydniową wycieczkę do Alishan, do wioski Aborygenów Tajwańskich1, gdzie normalnie turyści nie mają dostępu, a my dzięki tej uczelni mogłyśmy tam pojechać. Opowiadałyśmy dzieciom o polskiej kulturze, wypożyczyłyśmy z ambasady stroje ludowe, było bardzo sympatycznie.
Rozumiem, że w kontaktach z ludźmi używały panie języka chińskiego? Nie miały panie problemów, żeby wszystko zrozumieć?
Bardzo się bałam, że się nie dogadam. Okazało się na początku, że żadna z moich koleżanek nie chce rozmawiać w restauracji czy w trakcie załatwianiu różnych spraw, więc padło na mnie i dzięki temu dużo się nauczyłam. Ogólnie wywoływałyśmy sensację tym, że mówimy po chińsku, bo większość zakładała, że ich nie rozumiemy.
Tak bardzo mi się podobało na Tajwanie, że będąc tam już rozglądałam się za innymi możliwościami pojechania do Chin na dłużej.
I udało się?
Tak, trzy miesiące po powrocie ze stypendium. Za drugim razem pojechałam na dłużej, bo na rok, z przerwą na wakacje, do miejscowości Wanrong w Chinach kontynentalnych. Pojechałam uczyć języka angielskiego. Uczyłam pierwszą klasę w liceum i w zespole szkół technicznych (zawodówka i technikum). Mój najmłodszy uczeń miał 15 lat, a najstarszy 22, ja miałam wtedy 25, więc to było wyzwanie. Klasy były różne – od 6 do 70 osób. W tych dużych grupach trudno było zrobić coś sensownego, głównie oglądaliśmy świnkę Pepę, następnie zadawałam pytania do filmów. Graliśmy też w gry językowe.
A jakim językiem porozumiewała się pani z uczniami?
Na zajęciach rozmawiałam tylko po angielsku, starałam się nie używać języka chińskiego, ale jak już wychodziłam z klasy lub szłam z nimi do restauracji, to rozmawiałam z nimi po chińsku. Choć czasami w sytuacjach nieformalnych też przechodziłam na angielski.
Jak duże postępy w nauce języka chińskiego zrobiła pani przez ten rok pobytu w Chinach?
Ogromne. Na początku było mi ciężko, bo w tej miejscowości,w której pracowałam, mówiono w dialekcie, na początku nie mogłam się przyzwyczaić. Ale im więcej czasu spędzałam, tym więcej rozumiałam. Jedna historia była zabawna, bo niechcący usłyszałam rozmowę dwóch nauczycielek w pokoju nauczycielskim, które pokazując sobie zdjęcia w telefonie, rozmawiały o lalkach. Pomyślałam sobie, że to osobliwe, żeby dwie dorosłe kobiety rozmawiały o lalkach. Okazało się jednak, że w dialekcie ‘lalka’ to po prostu ‘córka’.
A czy spotkały panią jeszcze jakieś zabawne nieporozumienia językowe?
Jedna z moich uczennic napisała do mnie esemes po angielsku, że jestem jej boginią. Byłam skonsternowana i zawstydzona. Ale później koleżanka uświadomiła mi, że chodzi o złe tłumaczenie z języka chińskiego na angielski. Jest w języku chińskim słowo określające piękną kobietę, które w dosłownym tłumaczeniu oznacza właśnie boginię. Stąd wzięło się: „You are my Goddes”.
A jak wygląda dzień z życia ucznia szkoły średniej w Chinach?
Uczniowie większość czasu spędzają w szkole. Wstają o 6:00, o 6:30 mają poranne czytanie, o 7:00 śniadanie, a o 8:00 zaczynają zajęcia, potem mają przerwę obiadową trwającą od 12:00 do 14:00. W tym czasie szybko jedzą obiad i kładą się spać na ławkach w klasie. W miastach pozwalają uczniom wrócić na drzemkę do internatu. Od 14:00 do 18:00 znowu się uczą, potem jedzą kolację i znowu się uczą. Zajęcia trwają do 22:00 lub 23:00 (3 klasa liceum kończy o 23:00). Do tego zajęcia odbywają się 7 dni w tygodniu, co drugi tydzień mają wolną sobotę i niedzielę.
Uczniowie w Chinach są dużo bardziej dziecinni niż Europie, bo nie mają swojego życia, całe dnie spędzają w szkole, mieszkają w internacie z dala od swoich rodzin, nie wychodzą po zajęciach z rówieśnikami. W dużych miastach jest trochę inaczej, dzieci kończą wcześniej. Dzieciakom z małym miast dużo trudniej jest się dostać na uczelnię, bo uczelnie nie są darmowe, trzeba płacić czesne albo ubiegać się o stypendium. Prowincjonalne szkoły kładą więc duży nacisk na naukę, żeby ci uczniowie mieli jakiekolwiek szanse. Ale z kolei w dużych miastach, nawet jak dzieci kończą wcześniej zajęcia, rodzice wysyłają je na korepetycje. I wychodzi na jedno.
Taki tryb życia wydaje się morderczy dla dorosłego człowieka, a co dopiero dla nastolatka. Myśli pani, że to ma sens?
Nie do końca. Nie chciałabym posłać swojego dziecka do takiej szkoły. Dodatkowo uczniowie mają o wiele mniej wakacji. Teoretycznie szkoła zaczyna się od września, ale tak naprawdę od połowy sierpnia szkoły już funkcjonują, uczniowie mają trening militarny i inne dodatkowe zajęcia. Wakacji mają niecały miesiąc. Większość uczniów na wakacje wraca do domu i pomaga rodzicom w polu albo są zapisywani przez rodziców na korepetycje, więc tak naprawdę nie mają wakacji.
Czyli w Chinach jest ogromne ciśnienie na edukację?
Jest tak ogromne ciśnienie, że jak przychodzi okres matury, to albo uczniowie nie wytrzymują psychicznie i jest bardzo dużo samobójstw albo umierają na zawał. Oni żyją w ogromnym stresie. Koleżanka mi opowiadała, że pracowała w takiej szkole, w której rok wcześniej, zanim ona przyszła do pracy, chłopak zmarł na zawał na sali egzaminacyjnej. Praca zawodowa również jest wymagająca.
A to można mieć w tej sytuacji życie rodzinne?
Nawet trzeba. Chińskie społeczeństwo jest nastawione na życie rodzinne, ale paradoks polega na tym, że młodzi ludzie tak naprawdę nie mają możliwości nawiązywania znajomości. Będąc w liceum nie można chodzić na randki, mieć chłopaka czy dziewczyny. Jeżeli kogoś przyłapano na randkowaniu, to na ogromnej tablicy przed szkołą wypisywano imiona i nazwiska tej pary. W grupie uczniów, których moja koleżanka przygotowywała do konkursu z języka angielskiego, został zawieszony chłopak za to, że przyłapano go na przytulaniu swojej płaczącej dziewczyny. Groziło im wydalenie ze szkoły. Moja koleżanka wstawiła się za nim, żeby chociaż mógł wziąć udział w konkursie, bo naprawdę bardzo się starał. Ale nic to nie dało.
To kiedy można się zacząć spotykać? Na studiach?
Na studiach już prędzej, ale też nie do końca. Za to zaraz po studiach trzeba się żenić. Tego wymagają rodzice, społeczeństwo, otoczenie.
A czy w Chinach kojarzy się jeszcze małżeństwa?
Tak, to jest bardzo popularne. Funkcjonują swatki. Kojarzone małżeństwa to jest norma, nikogo to nie dziwi. Chociaż młodzież chce być europejska, to jednak tradycje ciągle istnieją. Bardzo dużo Chińczyków tkwi też w nieszczęśliwych małżeństwach. Jako postronny obserwator nie dostrzegałam w ich życiu zbyt wiele szczęścia. Ich życie wygląda tak, że bardzo dużo pracują, bo nie stać ich na to, żeby pracowała tylko jedna osoba. Dzieci są wychowywane przez dziadków. I nikogo to nie dziwi. Rodzice na przykład wyjeżdżają do Pekinu do pracy, dzieci zostawiają z dziadkami na wsi. Dziecko nie widzi swoich rodziców praktycznie całymi latami. Choć i to zaczyna się powoli zmieniać. W bogatych rodzinach sytuacja jest zupełnie inna.
A co się pani w Chinach bardziej podoba niż w Polsce?
Ludzie są bardzo sympatyczni, w szczególności w stosunku do cudzoziemców. Bardzo chcą Ci pomóc. Jak widza, że jest się zagubionym, to sami podchodzą z propozycją pomocy. Oni szukają rozwiązania do skutku, aż Ci pomogą. Komunikacja jest świetna – funkcjonują taksówki państwowe, zbiorowe, które są bardzo tanie. Jedzenie w Chinach jest przepyszne. Ludzie częściej się uśmiechają i nie są tak posępni jak Polacy.
A czy zaskoczyło panią coś w Chinach?
Gdy byłam w Chinach drugi raz, okazało się, że byłyśmy z koleżankami jedynymi cudzoziemkami, na dodatek białymi dziewczynami z blond włosami i niebieskimi oczami. Wszyscy nam się przyglądali. Tego się nie spodziewałam. Ciągle nam się zdarzało, że ktoś nas nagrywał na komórkę, na przykład w supermarkecie. Na początku czułyśmy się nieswojo, bo byłyśmy traktowane jak gwiazdy. Było to dla nas bardzo krępujące, ale później się przyzwyczaiłyśmy.
Pewnego razu trzyletni chłopiec zapytał mojej koleżanki, czy jest biała, czy czarna. Okazało się, że widział on pierwszy raz w życiu cudzoziemca. Innym razem mała dziewczynka na nasz widok zawołała do mamy, że jesteśmy Koreankami.
W sklepach byłyśmy w centrum uwagi. Standardowy zestaw pytań od przypadkowo spotykanych osób był taki: Skąd jesteś? Ile masz lat? Co tu robisz? Ile zarabiasz? (dla Chińczyków to normalne pytanie). Masz męża/chłopka? Jak mówiłam, że nie mam męża ani chłopaka rozmówca wpadał w euforię i zaczynał mi proponować małżeństwo z synem, wnukiem, bratankiem itd. Proszę sobie wyobrazić, że spotyka pani jakąś osobę pierwszy raz w życiu i ona próbuje panią swatać.
Na szczęście mam już męża (śmiech). A jakie zwyczaje czy zachowanie Chińczyków może być dla Europejczyka dziwne?
Ponoć teraz już się ograniczają, ale tak ogólnie Chińczycy wszędzie plują. Charkają i plują, na ulicy, w urzędzie miasta na podłogę. Ale rząd jakiś czas temu wprowadził restrykcje i nie odbywa się to na taką ogromną skalę. Mnie się zdarzyło, że uczeń charknął na podłogę koło mnie w klasie.
I co wtedy pani zrobiła?
Wyraziłam miną moje niezadowolenie i delikatnie zwróciłam mu uwagę. Ale tak, żeby nie stracił twarzy.
No właśnie, co chodzi z tą utratą twarzy?
Chodzi o to, że każdy ma swoją „twarz”, czyli opinię publiczną na swój temat, chodzi o to, jak jesteś widziany przez innych. Trzeba robić wszystko, nawet jeżeli dochodzi do kłótni, żeby ani ty, ani twój rozmówca, nie stracił twarzy. Bo jeżeli sprawisz, że twój rozmówca straci twarz, to ty również ją stracisz. Dlatego nigdy nie zwraca się uwagi na coś wprost, tylko trzeba to zrobić z wyczuciem. Jest to dość skomplikowane. Dla mnie to było trudne, bo ja jestem nieskomplikowaną Polką.
1 Rdzenna ludność Tajwanu posługująca się językami należącymi do rodziny języków austronezyjskich
(SG)