Beata Tyrna
E-mail: indi@zwrot.cz
Ksiądz Adam Kasperek pochodzi z Tychów, jednak od 22 lat mieszka i pełni posługę duszpasterską w Czechach. 16 lat spędził na Wołoszczyźnie. A obecnie jest wikarym w Karwinie i administratorem parafii Hawierzów-Sucha Średnia.
Zawsze lubił podróżować, poznawać świat, inne kultury. W pandemii pozostało mu poznawanie najbliższej okolicy i miejsc, w które można dojść pieszo. I zakochał się – zarówno w tej okolicy, jak i w poznawaniu świata z perspektywy piechura.
Pasją księdza przed pandemią było podróżowanie?
Od początku szkoły podstawowej chciałem być księdzem. Wstąpiłem do seminarium. Ale zawsze też chciałem wyjechać. Bardzo pociągają mnie nowe krainy, nowa kultura.
To były czasy, kiedy z Polski ciężko było dokądkolwiek wyjechać. Jak ktoś z Polski wyjechał do Niemiec czy Austrii, to był już sukces. Właśnie tak zaczynałem, to były moje pierwsze wyjazdy: Czechy, Austria, Niemcy. Tyle znałem ze świata. Owszem, też są misje w Afryce. Nie miałem takiego ducha misyjnego.
Ale chciałem poznawać nowe środowiska, nowe kultury. Nadarzyła się okazja – w Czechach formowała się nowa diecezja. Czechy były otwarte, potrzebowały pracy duszpasterskiej. I tak zaczęła się moja przygoda z powołaniem kapłańskim w Czechach.
Przyjeżdżając tutaj, miał ksiądz świadomość, że przyjeżdża w miejsca, gdzie jest polska społeczność? Czy to było zaskoczeniem?
Najpierw byłem na Wołoszczyźnie. Przez 16 lat nie miałem styczności z językiem polskim.
A tutaj, na Zaolziu, od kiedy ksiądz jest?
Byłem tutaj w latach 2001-2003. A po 16 latach wróciłem i jestem tu już teraz czwarty rok.
Jeszcze przed pandemią zaczął ksiądz robić filmy z podróży. Dalekich podróży po świecie.
Dla mnie zawsze pasją było poznawanie świata, kultury. Nawet założyłem biuro podróży. Nazywało się Fara Tour. I parafianom, głównie babciom, które świata nie widziały, pokazałem w zasadzie całą Europę. Byliśmy też w Azji, Izraelu.
To były wycieczki w realnym świecie. Czy to pandemiczne ograniczenia w podróżowaniu sprawiły, że postanowił ksiądz zrealizować ich namiastkę w formie wirtualnej?
Wrażenie zrobił na mnie YouTube. Zauważyłem, że młodzi bardzo tym żyją. Na początku nie widziałem w tym żadnego potencjału, nie miałem pomysłu, jak można by to spożytkować. Ale zacząłem z tej platformy korzystać i zaczęło mi się bardzo podobać, że można za jej pośrednictwem poznawać świat, przekazywać różne informacje.
Tylko trzeba umieć to zrobić. Nakręcić, zmontować. A ja, że nie miałem żadnych ludzi do tego, to zacząłem uczyć się sam. Dużo czasu zajęło mi dojście do wiedzy, jak powinien wyglądać film, jak robić montaż, jakie powinno być oświetlenie. Nie chodzi tu nawet o sprzęt. Na głupim telefonie da się wszystko zrobić.
Tylko trzeba wiedzieć jak. I ksiądz podszedł do tego bardzo profesjonalnie.
Przede wszystkim trzeba zacząć. I tak małymi krokami zaczynałem od tego, że robiłem dla siebie dokumentację podróży. Jak już zaczynał mi się udawać montaż, to zaczęło mnie to wciągać. A kiedy przyszła pandemia, to stwierdziłem, że skoro coś już w tej kwestii umiem, i nie potrzebuję ludzi, żeby mi z tym pomagali, jeżeli potrafię to nakręcić, zmontować i puścić do Internetu, to spróbuję tak zacząć komunikować się z ludźmi. Zawsze mnie fascynowała kultura, telewizja, teatr. Więc to był taki trochę powrót do dziecinnych zainteresowań teatrem i filmem.
I udało się je połączyć z posługą duszpasterską. Bo, z tego, co wiem, oprócz filmów z podróży, przygotowuje też ksiądz filmiki z komentarzami do ewangelii?
Tak, zacząłem, kiedy nas zamknęli. A kiedy zaraziłem się covidem, to zostałem już całkiem odcięty od świata na 21 dni. I wtedy oprócz tego, że robiłem te filmy, to odkryłem, jak młodzi to nazywają – live streamy, czyli transmisje na żywo. I dzięki temu spotykałem się, a właściwie puszczałem w świat swoje nagrania.
Czyli była to komunikacja jednostronna.
Tak, w zasadzie tylko puszczałem. Reakcje pojawiały się tylko w komentarzach. No i w czasie, kiedy nie mogłem odprawiać mszy świętych, to msze na żywo z mojego mieszkania posyłałem w świat. I tak komunikowałem się z parafianami. I muszę powiedzieć, że było spore zainteresowanie.
A kiedy ksiądz już mógł wychodzić, to przestał robić transmisje?
Nie. Obecnie wszystkie msze święte, które odprawiam, są transmitowane na żywo. Każdy, kto chce, może je oglądać.
A więc ci, którzy teraz są uziemieni w domu, mogą sobie włączyć transmisję w internecie. A w jakim języku Ksiądz te msze odprawia?
Tutaj, we Frysztacie odprawiam mieszanie po polsku i po czesku, a w Hawierzowie Suchej Średniej tylko po czesku.
Tam nie ma zapotrzebowania na polskie msze?
Właśnie tego za bardzo nie rozumiem. Bo po wyjściu z kościoła wielu mówi tam po polsku, ale w ogóle nie ma zainteresowania, żeby liturgia była w języku polskim.
A może trzeba zaproponować?
Zaproponowałem. Ale nie było zapotrzebowania. Nigdy tam tak nie było, nie było takiej tradycji i ludzie chyba do tego przywykli. A jak chcą iść na polską mszę, to idą do innych parafii.
Wracając do księdza aktywności w Internecie. Oprócz robienia transmisji z mszy i filmików z dalekich, przedpandemicznych wyjazdów zaczął też ksiądz zwiedzać najbliższą okolicę?
Pomyślałem, że należałoby zadbać o swoją kondycję i jednocześnie połączyć to z duchowością. Zauważyłem, że nawet młodzi poszukują duchowości i na przykład chodzą na pielgrzymki. Potrzebujemy naładować swoje wnętrze. Potrzebujemy porządkować nasze myśli. I tak postanowiłem połączyć moją pasję do poznawania świata, przyrody, poznawania okolicy, z poznawaniem Boga i wyższych wartości i porządkowaniem swoich myśli. Bo chcąc komuś coś przekazać, dać, trzeba najpierw samemu wzbogacać się w wiedzę. A najlepsza wiedza pochodzi z tego, co zobaczymy. Z podróżowania, spotkań z ludźmi. A kiedy nas zamknęli, zacząłem podróżować po najbliższej okolicy.
Pieszo?
Tak, zacząłem stosować piesze wędrówki. Bo naturalne dla nas, ludzi, jest właśnie chodzenie. Nie bieganie czy jeżdżenie na rowerze. To też jest piękna i dobra rzecz, ale to, co jest dla nas, ludzi naturalne, to jest chodzenie. Tak więc zacząłem chodzić.
Dopiero w pandemii?
Tak. I strasznie mi się to spodobało. Bo zacząłem poznawać zupełnie inny wymiar. Kiedy idziemy pieszo, to odbierają wszystkie zmysły. W pandemii nie można było się spotykać. A podczas samotnego spaceru człowiek jest sam ze sobą. Ta pandemia zmusiła nas i do tego, żeby się zatrzymać i do tego, by musieć być trochę sam ze sobą. I myślę, że każdy w jakimś stopniu to odczuł, że musiał być sam ze sobą. Natomiast spacerując, i to spacerując samotnie, kiedy nic nie rozprasza, człowiek dostrzega tyle rzeczy, których wcześniej nie widział…
Z samochodu, a nawet z roweru…
A tym bardziej, jak się lepiej pozna swoją okolicę. I nie myślę tylko o tych dobrych i pięknych rzeczach. Dobrze jest poznać i te złe. Chodząc po okolicy, widziałem też, jak ta nasza kraina jest zdewastowana, brzydka, zaśmiecona. Niektórzy mówią, że i w brzydocie można dostrzec piękno, ale…
W śmieciach w przydrożnym rowie jakoś trudno…
Właśnie. Na mnóstwo śmieci zwróciłem uwagę wcześniej, na przykład przejeżdżając przez Albanię. Tak piękny kraj, tak bajkowy, a tak zaśmiecony…
To jednak okolice Karwiny są czystsze?
Chyba tak. Albanię zwiedzałem kiedyś, kiedy jeszcze nie odkryłem piękna tego środka transportu, jakim są własne nogi. Dopiero tutaj, teraz, zacząłem chodzić pieszo. A idąc pieszo, więcej się widzi. Piesze wycieczki pozwoliły mi bardziej zasmakować tego, co daje nam życie. Poznawać i to, co jest piękne, i to, co jest brzydkie. I to, co jest blisko. Myślę, że ta pandemia w jakiś sposób zasiała we mnie to ziarno.
Czyli nawet, jak już będzie znów można podróżować, to Ksiądz będzie nadal przemierzać piechotą najbliższą okolicę?
Na pewno. Wcześniej też chodziłem pieszo. Ale to były pielgrzymki, a to jest zupełnie coś innego pod względem przeżyć. Pielgrzymka to grupa, śpiew, modlitwa. Człowiek idzie tam, by coś przeżyć we wspólnocie, kogoś poznać. A takie maszerowanie, spacerowanie albo samemu, albo jeszcze z kimś, ale w takim naprawdę wąskim gronie, to jest coś innego. Pielgrzymki są – jak to nazywamy – modlitwą nogami w drodze. A przebywanie w drodze ze samym sobą to jest zupełnie coś innego. Człowiek się wtedy bardzo dużo dowiaduje i myślę, że życie wtedy zaczyna inaczej smakować. I to mi się udało poznać właśnie teraz, w tych czasach, które są ciężkie, nieprzyjazne.
A z tych pieszych wędrówek po najbliższej okolicy też powstają filmiki?
Kilka filmików powstało. Ale raczej myślę za jakiś czas, może za rok, ująć to w jakimś podsumowaniu, w którym o tym opowiedziałbym. Filmików powstało mało. Bo to był dla mnie raczej czas, kiedy rozsmakowywałem się w tych podróżach pieszych.
I najbliższej okolicy… bo przyjrzeć się wnikliwie na przykład drodze z Karwiny do Cieszyna miał Ksiądz okazję dopiero dzięki pandemii…
Dokładnie. Przeszedłem ją ze trzy czy cztery razy i za każdym razem inną drogą. Spacery te naprawdę były bardzo ciekawe. I naprawdę bardzo zafascynowała mnie ta okolica. Przeszedłem na przykład etapami cały ten okrąg drogi żelaznej.
A teraz, jak już jeżdżę gdzieś dalej, to też chodzę piechotą. Na przykład jak jadę do Pragi, to staram się tak planować, by być tam o dzień dłużej, niż potrzebuję, by załatwić ważne sprawy i zwiedzam Pragę. Też już teraz na nogach. Staram się wybierać trasy nie te najbardziej popularne turystycznie, ale bardziej związane z krajobrazem i przyrodą i różnymi zabytkami, o których mniej się wie.
Chodzenie zaczęło mi sprawiać wielką frajdę. Teraz jak wspominam te moje dawne dalsze wyjazdy, to myślę, że przecież tak pięknie można by tam zwiedzać pieszo. Kiedyś bardzo upodobałem sobie na przykład Maltę. Ale korzystałem tam z komunikacji miejskiej czy z uberów. A teraz myślę, że przecież można by tam też chodzić pieszo. I myślę, żeby teraz połączyć te moje podróże, i te dalsze, i te bliższe, ze spacerami.
A o co chodzi z tymi dziesięcioma tysiącami kroków?
W kwietniu podjąłem takie wyzwanie. Polega ono na tym, że trzeba dziennie przejść minimum dziesięć tysięcy kroków.
Ile to mniej więcej kilometrów?
Około siedmiu. Tak więc zrobiłem w kwietniu piechotą 480 km, co wychodzi mi średnio 15 km na każdy dzień. Przy moich obowiązkach czasami nawet chodziłem w nocy… ale takie chodzenie w nocy to też wspaniałe przeżycie.
To jakieś zorganizowane wyzwanie?
Tak. Jest taka grupa ludzi z całej Republiki Czeskiej. Znalazłem się z tymi 480 kilometrami na 187 miejscu. A wyzwania podjęło się około 3800 osób. Jestem bardzo zadowolony, że mi się to udało. Tylko jeden dzień był taki, że nie udało mi się wyjść.
I choć wspominał ksiądz wcześniej o pielgrzymkach, to wspomniane wyzwanie to ruch całkiem świecki, z kościołem niemający nic wspólnego?
Tak. To społeczność w sieci internetowej. Sporo jest długodystansowych tras pielgrzymkowych. I widzę, że zafascynowani nimi są nie tylko wierzący. Wielu na przykład spotkałem na YouTubie młodych Youtuberów praskich, m.in. Martin Carev (YT jmenujisemartin) czy Ladislav Zibura (YT Ladislav Zibura), którzy z wiarą nie mają nic wspólnego, ale na przykład szli 1800 km do Santiago. Bo nie cel jest najważniejszy, a droga, którą się przemierza. To droga jest celem.
A co w takim razie, jeżeli już się dojdzie do celu?
Zależy, co jest tym celem. Jeżeli tym celem jest coś, co nie ma granicy, na przykład miłość, to nie da się powiedzieć „kocham tak, że już bardziej kochać się nie da”.
A jeżeli mówimy o celu wędrówki, pielgrzymki? Na przykład dojść do Santiago?
Jeżeli wyznaczamy sobie cele, które mają jakąś granicę, to dochodząc tam, muszę sobie wyznaczyć następny cel. Tak, jak na przykład ja sobie w kwietniu wyznaczyłem cel przejść dziennie dziesięć tysięcy kroków. Po zrealizowaniu tego musiałem wyznaczyć sobie następny cel.
I co nim się stało?
Na razie trzymanie się tego przez kolejne miesiące. Nie ważny dla mnie był cel, ale ta droga, która do tego celu mnie prowadziła. Wielu ludzi koncentruje się na celu. Tymczasem ważna jest droga. Życie to droga. My, jako wierzący, mamy cel – naszym celem jest zbawienie. Ale droga do tego celu, do tego zbawienia, też musi być dla nas ważna.
Ja się boję ludzi, którzy nie mają żadnych wątpliwości, uważają, że wszystko wiedzą. Tacy ludzie są trochę niebezpieczni. Bo to się może przerodzić w fanatyzm. A jak ktoś ma wątpliwości, to jest właśnie ta jego droga. A w drodze można się rozsmakować.
I w sensie metaforycznym – drogi życia, i dosłownym – pieszej wędrówki.
Dokładnie. Mam tu na myśli i drogą duchową i przemierzanie pieszo kolejnych kilometrów.
To ile kilometrów ksiądz robi podczas takiego jednego spaceru?
Najwięcej to około dwudziestu kilometrów. Myślałem też, by kiedyś obejść całą Republikę Czeską, ale czas…
Ten szlak Via Czechia?
Tak. Może jak będę miał więcej czasu, to taki wyznaczę sobie cel…
Profil Księdza Adama Kasperka na YouTube znajdziemy tutaj.
(indi)
Tagi: 10 tysięcy kroków, koronawirus