Redakcja
E-mail: redaktor@zwrot.cz
Publikujemy ciąg dalszy korespondencji Mateusza Lipowskiego z Korei. Linki do poprzednich odcinków znajdziesz tutaj.
Czas rozpoczęcia nauki się zbliżał, a ja ciągle nie byłem pewien, jaki miałby być cel mojej następnej wycieczki. Myślałem przez chwilę o Seulu albo Pusanie, te miasta jednak odłożyłem na później. Wolę je odwiedzić, kiedy będę się umiał lepiej posługiwać językiem koreańskim.
To był również jeden z powodów, czemu narazie zrezygnowałem z wyspy Jeju – największej wyspy Korei i popularnej destynacji turystycznej. Przez chwilę myślałem także o wysepce Dokdo, która ma bardzo ciekawą historię – do dziś Korea i Japonia nie mogą się dogadać, do kogo tak naprawdę należy. Nie chciało mi się jednak poświęcać czasu i pieniędzy na odwiedzenie zwykłej skały wystającej z morza, którą tak naprawdę jest.
Nieduża wyspa wulkaniczna Ullŭng-do
W końcu odkryłem Ullŭng-do – niedużą wyspę wulkaniczną pomiędzy Dokdo i Półwyspem Koreańskim, od którego dzieli ją 120 kilometrów. W odróżnieniu od Dokdo może się pochwalić ładną przyrodą, górami, a nawet miasteczkami. Zamieszkuje ją około 10 tysięcy Koreańczyków, utrzymujących się przeważnie z rybołówstwa i ruchu turystycznego. Tam właśnie zdecydowałem się pojechać. Przygoda ta zajęła mi trzy dni. Dzisiaj opowiem Państwu o dniu pierwszym, w następnym odcinku o dniu drugim i trzecim.
W pierwszy poranek wyprawy wrzuciłem do plecaka śpiwór, szczotkę do zębów, ubrania i butlę wody, i wyruszyłem z akademika w kierunku przystanku autobusowego. Autobusem podjechałem na dworzec (za darmo, bo nie wziąłem gotówki, kierowcy na szczęście niezbyt zależało na wybieraniu pieniędzy), z dworca pociągiem z jedną przesiadką w Wonju aż do nadmorskiego miasta olimpijskiego Kangnŭng.
Na koreańskiej plaży
Po wyśmienitym obiedzie – w pobliżu złowionych owocach morza, poszedłem na plażę, gdzie zamierzałem spędzić nie tylko resztę dnia, ale także noc. Co ciekawe, chociaż na piasku bawiło się wielu miejscowych, w wodzie pomimo wysokiej temperatury nikogo nie było. Wygląda na to, że Koreańczycy lubią spędzać czas na plaży oglądaniem filmów na laptopach, urządzaniem pikników, przechadzkami i łowieniem ryb, a nie pływaniem i opalaniem.
Jedyny wyjątek stanowił pewien pięćdziesięcioletni mężczyzna, który poprosił mnie, żebym mu nagrał wideo jak „pływa”. Nawet nie w kąpielówkach, tylko w normalnym ubraniu i kamizelce ratunkowej wbiegł na pół minuty do wody, zamachał do kamery i wybiegł z powrotem na piasek. Po obejrzeniu i wysłaniu filmiku do paru znajomych zapytał mnie, skąd jestem. I tak zaczęła się długa rozmowa o studiach, podróżowaniu, pracy, rodzinie…
Dowiedziałem się, że pracuje na wysokiej pozycji w pewnej gazecie. Karierę zaczynał jednak jako zwykły dziennikarz, którego dzięki jego znajomości języka angielskiego wysyłano w podróże służbowe po całym świecie. Opowiadał mi o swojej żonie i synach, a także o różnych specyfikach kultury koreańskiej. Ja z kolei podzieliłem się moimi przygodami z autostopu i życia studenckiego.
Kolacja jako podziękowanie
Po pewnym czasie zapytał mnie, czy już zjadłem kolację. Odpowiedziałem, że nie. Wyjaśnił mi, że gdy miał dwadzieścia lat, podróżował po Europie. Ponoć spotkał wtedy po drodze wielu dobrych ludzi, którzy mu jego wyprawę umilali. Czasami zwykłą rozmową, czasami na przykład zapłaceniem kolacji. Żeby mnie w imieniu Koreańczyków przywitać w jego ojczyźnie i żeby odwdzięczyć się Europejczykom za wszelką pomoc, której mu przed trzydziestoma laty podczas jego podróży po naszym kontynencie dostarczyli, zaprosił mnie na zupę z kimchi i rybę z grilla (rzecz jasna z ryżem).
Później pożegnaliśmy się i wróciłem na plażę, gdzie, po nacieszeniu się kolorowymi fajerwerkami strzelanymi przez grupkę niedaleko siedzących młodych miejscowych, rozłożyłem śpiwór i, leżąc pod gwiazdami i słuchając szumu fal morskich, zasnąłem.
Tekst i zdjęcia: Mateusz Lipowski
Tagi: Korea, Koreańskie przygody, Mateusz Lipowski