Redakcja
E-mail: redaktor@zwrot.cz
Publikujemy ciąg dalszy korespondencji Mateusza Lipowskiego z Korei. Linki do poprzednich odcinków znajdziesz tutaj.
Niedługo po opublikowaniu odcinku, w którym stwierdziłem, że szkoda mi było pieniędzy i czasu potrzebnych na odwiedzenie tej skały, otrzymałem ciekawą propozycję. Darmową trzydniową wycieczkę na Ullŭng-do i Dokdo. Oczywiście że skorzystałem. Pierwszej z tych wysp już jeden odcinek poświęciłem, dzisiaj więc przedstawię bliżej problematykę Dokdo i podzielę się moimi wrażeniami z jej odwiedzin.
Dokdo to tak naprawdę nie wyspa, tylko nieduży archipelag – grupa skał położonych 215 km na wschód od Półwyspu Koreańskiego, 90 km od Ullŭng-do i 150 km na północny zachód od japońskiego archipelagu Oki. Z map historycznych wynika, że Koreańczycy pierwsi zdali sobie sprawę z egzystencji Dokdo. Gdy zdecydowali się go w 1990 roku oficjalnie przyłączyć do swej prefektury Ullŭng, Japonia nie protestowała.
Trochę z historii
Konflikt zaczął się pięć lat później. Wtedy to grupka rybaków z japońskiego Oki chciała poprosić Koreę o pozwolenie polowania na foki na obszarze skał Dokdo. Przedstawicielowi japońskiego zarządu rybołówstwa niezbyt spodobała się idea proszenia Koreańczyków o cokolwiek, rozmówił rybakom ten pomysł i zaproponował władzom japońskim aneksję. Japonia zignorowała prawo Koreańczyków do tej ziemi, uznała ją za ziemię niczyją i zaanektowała. W roku 1910 zrobiła tak samo z resztą Korei.
Gdy po II wojnie światowej Korea pojawiła się ponownie na mapie, amerykańskie władze okupacyjne Japonii wyłączyły Dokdo z władzy japońskiej i zwróciły go władzom koreańskim. Również podczas wojny koreańskiej Amerykanie pomagali bronić te wyspy jako ziemię koreańską. Ponieważ jednak traktat z San Francisco, umowa pokojowa pomiędzy Japonią i niektórymi państwami, z którymi walczyła w II wojnie światowej, pominął Dokdo na liście wysp wyłączonych spod władzy Japonii, Japonia do dziś twierdzi, że Dokdo należy do niej.
Korea ostatecznie zajęła archipelag w 1952. Zbudowała na nim latarnię, heliport oraz posterunek policji. Japończycy jeszcze parę razy próbowali wznieść na skałach flagę lub kamienie graniczne, zawsze ich jednak przegoniono i od incydentu w 1954, który skończył się zatopieniem japońskiej łodzi i śmiercią 16 żołnierzy, nieco się uspokoili. Dzisiaj Dokdo chroni policja koreańska i Japońcy mają wstęp wzbroniony – jedna dziewczyna z Japonii chciała dołączyć do naszej wycieczki, powiedziano jej jednak, że nie ma szans nawet na to, by wpuszczono ją na statek. Zabawnym faktem jest, że konflikt przeniósł się również do sfery online. Istnieje grupka koreańskich hackerów, która blokuje japońskie strony internetowe poruszające tematykę tego konfliktu i twierdzące, że Takeshima (japońska nazwa archipelagu) należy do Japonii.
Wrażenia z odwiedzin Dokdo
Tyle na temat historii, teraz moje uczucia z wycieczki. Rejs w jedną stronę trwał około dwu godzin. Po dopłynięciu do największej skały wypuszczono nas na duże betonowe molo i tyle. Wszędzie stali policjanci. Masa Koreańczyków, dla których odwiedzenie Dokdo stanowi wielki przejaw patriotyzmu, fotografowała się na tysiąc różnych sposobów z flagami. Zauważyłem szlak, który prowadził na szczyt skały. Gdy jednak zapytałem jednego ze strażników, czemu z niego nie mogę skorzystać, wyjaśnił mi, że Dokdo jest rezerwatem i z powodu ochrony przyrody liczba turystów wypuszczonych poza granice betonowego molo jest mocno ograniczona.
„Może następnym razem ci się uda,” dodał z uśmiechem. Następnego razu jednak raczej nie będzie. Cieszę się, że mogłem ten archipelag zobaczyć na własne oczy i też udało mi się na nim zrobić parę ładnych zdjęć. Gdybym jednak musiał za tych piętnaście minut na molo zapłacić jak każdy inny turysta, byłbym mocno zawiedziony. To, jak popularne jest odwiedzanie tej skały, aż mnie zaskakuje.
Mateusz Lipowski
Tagi: Korea, Koreańskie przygody, Mateusz Lipowski