Redakcja
E-mail: redaktor@zwrot.cz
Publikujemy ciąg dalszy korespondencji Mateusza Lipowskiego z Korei. Linki do poprzednich odcinków znajdziesz tutaj.
Danyang to miasteczko położone w meandrze rzeki Namhangang, w dolinie otoczonej górami pasma Sobaek. Często podróżują tutaj nie tylko miłośnicy przyrody, ale także miłośnicy adrenaliny, pragnący przejechać się na tyrolce osiągającej prędkość 50 km na godzinę, paralotniarze oraz pielgrzymi, chcący odwiedzić klasztor Guinsa – centrum koreańskiej szkoły buddyjskiej. Właśnie tam zdecydowałem się pojechać pod koniec października, zaraz po napisaniu trwającego trzy godziny egzaminu z języka koreańskiego.
Podróż zajęła mi niecałą godzinę. Zaraz po wyjściu z autobusu ukazał mi się widok na kwiatami ozdobiony most przez Namhangang, prowadzący z miasta w kierunku gór. Kwiaty zdobiły nie tylko most, ale całe nabrzeże. Miasto przygotowywało się do corocznego Festiwalu Kwiatów Jesieni.
W akwarium
Niedaleko przystanku autobusowego dostrzegłem wejście do akwarium, którego odwiedzenie polecił mi przyjaciel z Wietnamu. Oprócz ryb wszystkich możliwych rozmiarów, kształtów i kolorów można było zobaczyć tutaj także przeróżne gady i płazy, wydry oraz burunduki. Część budynku była również poświęcona historii rybactwa w Korei.
Jaskinia wapienna Gosu
Po wypiciu espresso w pobliskiej kawiarni poszedłem przez wcześniej widziany most w kierunku Gosu – ogromej, 450 milionów lat starej jaskini wapiennej. Słowo ”gosu” oznacza pole wysokich trzcin. Inną często używaną nazwą jest ”podziemny pałac”. Zaraz po odkryciu jaskini w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku znaleziono w jej wejściu instrumenty kamiennie, świadczące o tym, że była ona kiedyś domem prehistorycznych ludzi. Dziś mieszka tutaj tylko mnóstwo nietoperzy.
Jaskinię można było zwiedzać indywidualnie, nie trzeba było płacić za przewodnika i trzymać się grupki. Niektóre fragmenty były bardzo wąskie, grubsze osoby pewnie miałyby problem z przejściem całego szlaku. Trochę mnie zaskoczyło, że na początku nie było żadnego ostrzeżenia. Tutaj bowiem ostrzega się przed wszystkim – nawet za każdym razem, gdy pada deszcz, otrzymuję SMS-a, który mnie o tym informuje i prosi mnie, żebym na siebie uważał. Ja na szczęście nie miałem problemu. Chociaż nie jestem miłośnikiem geologii i o jaskiniach wiem niewiele, odwiedzenie Gosu było mocnym przeżyciem. Kombinacja olbrzymich formacji wapiennych, podziemnych jeziorek i nietoperzy zrobiła na mnie niezwykłe wrażenie.
Nocleg w koeańskich łaźniach
Gdy wyszedłem z jaskini, powoli już zapadał zmrok. Zjadłem więc kolację i wyruszyłem w poszukiwaniu najbliższego jjimjilbangu. Jjimjilbangi to koreańskie łaźnie. Znajdują się w nich sauny, jacuzzi, baseny, prysznice… Co najlepsze, są otwarte non-stop, można w nich spać i są naprawdę tanie. Spędzenie 12 godzin w jjimjilbangu kosztuje zwykle około 250 koron. Po zrelaksowaniu się w saunach i jacuzzi ubrałem piżamę, którą otrzyma każdy przy wejściu, i poszedłem do sypialni – dużego pomieszczenia z ogrzewaniem podłogowym i mnóstwem materaców. Zanin zasnąłem, poćwiczyłem jeszcze konwersację z paroma miejscowymi.
W klasztorze Guinsa
Kolejny dzień poświęciłem na zwiedzanie klasztoru Guinsa. Jest to kompleks ponad 50 budynków, zbudowany został całkiem niedawno, zaraz po II wojnie światowej. Później został jednak całkowicie spalony podczas wojny koreańskiej i odbudowany na nowo w drugiej połowie lat sześćdziesiątych. Znajduje się w dosyć wąskiej dolinie. Z powodu braku miejsca musiały być budynki zbudowane wyższe niż zwykle. Zwykle mają klasztory w Korei jedno, maksymalnie dwa piętra. W kompleksie Guinsa można jednak znaleźć nawet pięciopiętrowy budynek.
Po krótkiej rozmowie z miłą miejscową mniszką, która zaproponowała mi oprowadzenie, dowiedziałem się, że wszyscy turyści mogą w klasztorze zjeść darmowe śniadanie, obiad i kolację. Przed opuszczeniem klasztoru skorzystałem więc z darmowego obiadu i później wyruszyłem w kierunku przystanku autobusowego, kupiłem bilet i pojechałem spowrotem do akademika.
Chociaż w Danyangu spędziłem tylko niecałe dwa dni, bardzo mi się spodobał. Miasto było ładne, a jeśli chciało się z niego uciec do przyrody, wystarczyło przejść jeden kwiatami ozdobiony most.
Tagi: Korea, Koreańskie przygody