indi
E-mail: indi@zwrot.cz
KOSZARZYSKA / W Koszarzyskach szkoła jest łączona, polsko-czeska. Łączone są też zajęcia świetlicowe. O tym, jak funkcjonuje polsko-czeska świetlica z Anetą Mazur rozmawia Beata Tyrna.
Szkoła częściowo funkcjonuje online. Z tego, co wiem, u was również świetlica pracuje zdalnie. Jak można prowadzić zajęcia świetlicowe zdalnie?
Przesyłamy dzieciom różne materiały, propozycje. Wiadomo, że takie, które da się posłać i które można wykonać samodzielnie w domu. Bo nie wszystko można robić na odległość. Koleżanka przygotowuje dużo kwizów, krzyżówek. I posyła dzieciom przez Internet. Odbywały się też różne konkursy rysunkowe. A czasem przesyłamy dzieciom tylko jakieś propozycje – spróbujcie sobie zrobić to, czy tamto. I instrukcje, jak to zrobić.
Zajęcia te zapewne, tak jak i chodzenie na świetlicę, są nieobowiązkowe. Jakie jest więc zainteresowanie zdalną pracą świetlicową uczniów waszej szkoły?
Oczywiście zajęcia nie są obowiązkowa. Ale zainteresowanie nimi jest. Nasze dzieci z reguły bardzo lubią różne krzyżówki, konkursy. W świetlicy przez cały rok tego typu zajęcia prowadzimy. Przygotowujemy dla młodszych i dla starszych dzieci krzyżówki, szyfry, tego typu zabawy. Dzieci ogólnie bardzo lubią się w to angażować. I to nie zmieniło się nawet teraz, kiedy wszystko jest zdalnie. Dzieci wiedzą, że te propozycje są w sieci, więc wchodzą i korzystają.
A jak dzieci przyjęły tę zdalną formę?
Myślę, że daje im to poczucie, że ta świetlica nadal istnieje. Nasze dzieciaki bardzo lubią tutaj przychodzić. Zawsze musimy je wyganiać do domu. Więc teraz mają przynajmniej namiastkę świetlicy, wiedzą, że pani się odezwała, nie zapomniała o nich. Staramy się utrzymywać z nimi kontakt.
A procentowo jaka część dzieci korzysta z zajęć świetlicowych online?
Około połowy. Może więcej dziewczyn, chociaż niektórzy chłopcy też bardzo lubią te zajęcia. Wiadomo, że to już nie jest dla nich to, co normalna świetlica, gdzie mają kontakt osobisty i świetnie wspólnie się bawią.
Właśnie. Wspólnie. Szkoła jest łączona polsko-czeska. Jak wyglądają wspólne zajęcia świetlicowe w takiej placówce?
Świetlica teoretycznie jest podzielona na dwie grupy. Ja prowadzę polską część, a koleżanka czeską. Z tym że bardzo dużo robimy razem. Często grupy się mieszają. Mamy też wiele kółek zainteresowań i sporo dzieci ze świetlicy chodzi na te kółka. No i dzielimy się często według zajęć. Na przykład chłopaki bardzo lubią grać w piłkę, więc chodzą razem na boisko. Część dzieci woli malowanie, więc maluje.
Rozumiem że razem, bez różnicy: Polak czy Czech.
Tak, mieszamy się według rodzaju zajęć. Dzieci polskie z czeskimi na co dzień spędzają dużo czasu razem. Tak samo na wszystkich kółkach zainteresowań.
I jak to funkcjonuje?
Bardzo dobrze. Radość patrzeć, jak ze sobą współpracują. Są wobec siebie bardzo koleżeńscy. Nie widać żadnych problemów. Zdarzyło się dosłownie kilka razy, parę dobrych lat wstecz, że pojawiły się jakieś problemy narodowościowe. Teraz naprawdę się to nie zdarza. Traktują się wzajemnie jak jedna rodzina. Myślę, że to dobrze, że mogą się spotykać w świetlicy. Zdecydowanie ich to łączy i w całej szkole panuje rodzinna atmosfera.
A czy to w jakiś sposób wpływa na polskie dzieci, nie prowadzi to do tego, że się asymilują? Czy też jednocześnie czują swoją odrębność narodową?
Zdecydowanie czują odrębność. Podział wynika m.in. z organizacji lekcji – jedni uczą się po polsku, inni po czesku, jedni są na dole, drudzy na górze. Oprócz oddzielnych lekcji polskie dzieci mają też swoje konkursy. A czeskie dzieci mają swoje. Spotykają się dopiero w świetlicy. Z moich obserwacji wynika, że jest to na plus.
Dzieci polskie są świadome swojej polskości i w jakiś sposób zwracają na to uwagę?
Z tego, co słyszę czasem, jak rozmawiają między sobą, to niektórzy bardzo czują się Polakami. Widzę, że oni sobie to, że chodzą do polskiej szkoły, uzmysławiają dosyć dobrze. Cieszą się, że umieją po polsku. Mówią „moja mamusia też chodziła do polskiej szkoły, bo my jesteśmy Polakami”. Nie mówię, że wszyscy, ale większość z nich na pewno. Czeską część traktują jako swoich kolegów, owszem, ale mają świadomość tego, że to jest inny dział w szkole. Wyraźnie rozróżniają: „My jesteśmy tutaj, jesteśmy polską szkołą, oni są na górze i są czeską szkołą. My tu mamy tak, oni mają trochę inaczej. My chodzimy na takie konkursy, oni mają inne”.
Czyli czują odrębność, ale czy są z niej zadowoleni?
Myślę, że tak. Nie mają z tym problemu. Nie spotkałam się, by któreś dziecko miało problem w stylu „jestem Polakiem, chyba mnie Czesi nie lubią”. Takich sytuacji – myślę – że nie ma. Moim zdaniem żyją w harmonii. I uważam, że to jest ok. Bo tutaj, na tych terenach, tak trzeba, ważne są dobre stosunki między poszczególnymi narodowościami.
A gdyby się, przykładowo, okazało, że Polacy nie czują się już Polakami, a w każdym razie nie podali tego w nadchodzącym spisie ludności, to czy groziłoby szkole zamienienie się na tylko czeską placówkę?
Mogłoby być różnie. Jakby dzieci polskich było coraz mniej, to jest obawa, że mogłaby zaniknąć polska część szkoły. Mam jednak nadzieję, że na razie to nam nie grozi. Teraz mamy dwudziestkę dzieci. Bywały czasy kryzysowe, że było tylko siedem. Tak więc wszyscy mamy nadzieję, że polskie klasy nie zanikną. Rodziny, które teraz mają dzieci w polskiej szkole, są bardzo zadowolone. A że mają też młodsze latorośle, mam nadzieję, że przyszłość polskiej szkoły mamy zapewnioną.
Czyli miejscowym zależy na tym, żeby polska część szkoły się ostała.
Na pewno. Myślę, że również władzom gminy zależy, żeby ta polsko-czeska szkoła tutaj nadal była. Myślę, że dla nich też jest to ważne i że jest to z korzyścią dla całej wsi. Znam osobiście czeskich rodziców, którzy bardzo sobie chwalą to, że jest mieszana szkoła. Mówią, że dobrze, że jest tak, że dzieci mają kontakt z dziećmi polskimi.

Tagi: Aneta Mazur, Koszarzyska, polsko-czeska szkoła, PSP Koszarzyska, Spis ludności, łączona szkoła