Beata Tyrna
E-mail: indi@zwrot.cz
CIESZYN / W sobotnie popołudnie jako kontynuację akcji Narodowego Czytania zorganizowano rodzinne warsztaty kulinarne pn. „Jak smakował polski romantyzm?”. Ich uczestnicy przyrządzali potrawy z przełomu XVIII i XIX w. Przewodniczką po kuchni polskiej była Anna Maksymowicz z Muzeum Rozproszonego w Łodzi.
W warsztatach udział mogło wziąć kilkanaście wcześniej zapisanych osób. Pod czujnym okiem instruktorki przyrządzali takie potrawy jak ptysie malinowe, kaszo-risotto z kurkami, placki z grochu włoskiego oraz babę muślinową.
Uczestnicy zapowiadają, że zdobytą wiedzę wykorzystają w praktyce
– To był bardzo dobry pomysł. Warsztaty były bardzo ciekawe i świetnie zorganizowane. Z zasady gotuję to, co robi się szybko i prosto, ale dowiedzieć się coś nowego zawsze jest fajnie. A takiego risotta nigdy nie robiłam, nie mówiąc o ptysiach – powiedziała nam Elena z Moskwy, która przyjechała do Cieszyna siedem miesięcy temu i uziemiła ją nad Olzą epidemia.
Co do zamiaru wykorzystania zdobytej wiedzy w praktyce, to stawia na placki i risotto. Tak samo zresztą, jak inny uczestnik warsztatów – Jan Pawłowski, który na co dzień w domu sobie gotuje, chętnie więc skorzysta ze zdobytej wiedzy. – Jestem sam, więc nie mam innego wyjścia, jak coś przygotowywać – przyznaje Pawłowski.
Pawłowski był też na poprzednich zajęciach kulinarnych, z kuchni żydowskiej. Tamte warsztaty mu się podobały, dlatego przyszedł i na te. I na samym uczestnictwie w warsztatach się nie skończyło. Skorzystał z nich, przygotowując sobie później w domu według zdobytego na zajęciach przepisu coś w rodzaju leczo.
Z warsztatów kuchni okresu romantyzmu natomiast zamierza przygotować placki i risotto. – Na pewno nie będę robić ptysiów, bo są za bardzo pracochłonne – zapowiada.
Potrawy inspirowane kuchnią z „Balladyny”
Jako że warsztaty kulinarne były imprezą towarzyszącą Narodowemu Czytaniu, to przygotowywano na nich potrawy inspirowane były kuchnią z „Balladyny”.
– Czytając „Balladynę” to pierwsze, co nam się narzuca, to maliny. Ale tam mama wspomina, że jak nie znajdą malin, to nazbierają poziomek i innych owoców, dlatego jedno danie było leśne – wyjaśnia prowadząca warsztaty Anna Maksymowicz.
Jedzenie przeszkadzało Słowackiemu w mistycyzmie
– Ale także szukałam inspiracji w korespondencji Słowackiego z mamą na temat tego, co Słowacki jadł i co sobie cenił. I niestety się okazało, że on był wyznawcą czegoś, co nazwano sekta bezjedzących. Uważał bowiem, że Bóg stworzył ludzi z jedną wadą zasadniczą, taką, że potrzebują jedzenia. Uznał to za wadę, mówił, że to przeszkadza, bo czasami można sprzedać pierworództwo za miskę soczewicy i uważał, że w mistyce przeszkadza jedzenie. Ale kilka wątków jedzeniowych też się znalazło – mówi Maksymowicz.
– Słowacki nie rozkoszował się jedzeniem. Ale być może wynika to też z tego, że miał mało pieniędzy. To też bardzo często w korespondencji się pojawia. A że tułał się od Szwajcarii po Francję, cenił sobie kuchnię polską. Bardzo lubił uczty wielkanocne, które organizowali inni emigranci. I uczty wielkanocne opisywał z radością. Zwłaszcza baby. Dlatego robiliśmy babę wg dziewiętnastowiecznego przepisu, żeby to była taka baba sięgająca czasów Słowackiego – wyjaśnia Anna Maksymowicz.
Przyznaje, że nie jest pewna, czy dokładnie taka sama, ponieważ niewiele zachowało się z tamtego okresu źródeł pisanych.
– A dlaczego robiliśmy ptysie? Ponieważ Słowacki bardzo marudził na robienie ptysiów. Ptysie były typową potrawą wigilijną, o czym teraz nie wiemy. Robiło się górę ptysiów, które pojawiały się na typowych polskich stołach bożonarodzeniowych. Jak był na obczyźnie, to tych ptysiów nie lubił, bo to francuskie. Dlatego my staraliśmy się dzisiaj udekorować je malinami.
No i zrobiliśmy ptysie kontra baby, czyli kuchnia polska i francuska. No i jeszcze u Słowackiego w „Balladynie” jest wieniec grochowy. Choć wieniec grochowy był symbolem takim, jak czarna polewka, czyli oddalenia kawalera. Ale zrobiliśmy sobie placki grochowe, żeby ten element jeszcze jeden, skoro tak niewiele tego jest u Słowackiego, też uwzględnić – wylicza Maksymowicz.
Przepisy, według których przyrządzano potrawy kuchni epoki romantyzmu, nie były autentycznymi spisanymi w tamtej epoce, ponieważ, jak zauważa Anna Maksymowicz, ówczesne receptury nie podają proporcji.
– Autentyczne przepisy z tekstów źródłowych brzmią mniej więcej „trzeba wziąć funt faryny i masła ile trzeba”. A placki grochowe na pewno jadano, bo mąka ze zbóż to było to, co kończyło się najprędzej, trzeba było ją oddawać. Robiono więc mąkę grochową, bobową. Ale przepisów kuchni chłopskiej nikt nie spisywał, to zaczęto spisywać dopiero na początku XX wieku – wyjaśnia muzealnik.
(indi)
Tagi: Anna Maksymowicz.warsztaty kulinarne, Narodowe Czytanie