indi
E-mail: indi@zwrot.cz
JABŁONKÓW / To był rok 2013, kiedy zapadła decyzja, że „Zwrot” oprócz papierowego miesięcznika ma być również portalem. Wystartować miał na przełomie lipca i sierpnia. Powstał więc pomysł, by wystartował relacją z Gorolskiego Święta. Ale nie, jak to zawsze ukazują media – relacją z tego co na scenie i obok nie i wydarzeń towarzyszących, ale kompleksową relacją z imprezy – od przygotowań po sprzątanie.
Chwilę wcześniej zasugerował mi to podczas zebrania Sekcji Ludoznawczej PZKO jej prezes Leszek Richter. – Bo wy, dziennikarze zawsze opisujecie korowód, występy, a nigdy nikt nie napisał jak wyglądają przygotowania i skludzani po imprezie, ile w to wkładane jest społecznej pracy – żalił się.
A więc powiedziałam o pomyśle podczas zebrania redakcyjnego. – Świetny pomysł, tylko kto z nas będzie siedział 5 dni na Gorolu? – padło rzeczowe pytanie szefowej. No cóż, skoro powiedziało się „A”, to wypada powiedzieć i „Z”. A więc pojechałam wtedy, w tym 2013 roku, na „Gorola” już w czwartek rano. Pojechałam ze swoim rowerem, starym „składakiem”, na którym, jak wszyscy pracujący przy przygotowaniach, po wielokroć przemierzałam drogę pomiędzy Laskiem a Domem PZKO.
Tyle że moimi narzędziami pracy był aparat, notatnik, dyktafon. Powstała relacja z przygotowań do Gorolskigo Święta. Jak to czasem się zdarza – technika bywa zawodna – portal nie wystartował w przewidzianej dacie. Tekst ukazał się więc w tradycyjnym, papierowym wydaniu miesięcznika w numerze sierpniowym z 2013 roku. A teraz, kiedy Gorolskigo Święta nie ma, wracamy do niego na portalu.
GOROLSKI ŚWIĘTO – PRACA WRE

Gorolski Święto to od 66 lat wielkie wydarzenie dla zaolziańskich Polaków, ale także jeden z największych festiwali folklorystycznych w Republice Czeskiej. Przez trzy dni trwania imprezy przez Lasek Miejski w Jabłonkowie przewijają się tłumy. Zjeżdżają z całego Zaolzia, z polskiej strony Śląska Cieszyńskiego, ze świata.
Oglądają występy i korowód wozów alegorycznych, podziwiają rzemieślników podczas spotkania mistrzów rzemiosła „Szikowne Gorolski Rynce”, słuchają wykładu seminarium naukowego, delektują się poezją podczas Kawiarenki Pod Pegazem, biorą udział w imprezach towarzyszących, jak rajd turystyczny O Kyrpce Macieja czy Bieg o Dzbanek Mleka, jedzą regionalne jadło, piją tradycyjne napitki i świetnie się bawią.
Czy ktoś jednak zastanawiał się, od kiedy wre praca przed Gorolskim Świętem i kiedy się po nim dla działaczy społecznych MK PZKO Jabłonków kończy? Ile osób musi zakasać rękawy, wziąć urlop i to wszystko przygotować, a później posprzątać?
Wszystko zaczyna się już w lutym
Pierwsze przygotowania do Gorolskiego Święta zaczynają się już w lutym, a właściwie to… zaraz po zakończeniu poprzedniego. Wtedy działacze dyskutują nad przyszłorocznym programem, zastanawiają się, jakie zespoły zaprosić. Sporo wcześniej załatwić trzeba ogrom formalności.
– Prace nad przygotowaniem Gorola zaczęliśmy w lutym. Już wtedy trzeba było ustalić program, podpisać umowy z zespołami. Od lutego spotykamy się co miesiąc na zebraniach i później przez miesiąc każdy robi swoją, ustaloną na zebraniu robotę. Trzeba załatwić wiele spraw w Urzędzie Miejskim. Dużo wcześniej trzeba zaprosić wszystkich gości. Samych kopert do zaadresowania było sto siedemdziesiąt. Przygotowaliśmy także prezenty dla występujących zespołów – almanach o Gorolskim Święcie, mapy, publikacje o Jabłonkowie i Beskidach czy pamiątki w postaci breloczków z kości z warsztatu Malców. Każdy też dostaje ręcznie wypisane podziękowanie, dla dzieci pierniczki i ptaszki rzeźbione przez Otmara Kantora. Jest tego 43 paczki, więc też jest co przy tym robić. Od rana do wieczora siedzę tu, w biurze PZKO już od dwóch tygodni – mówi Wanda Kufa, sekretarz MK PZKO w Jabłonkowie.
To, że na jej barkach spoczywa ogrom pracy biurowo-organizacyjnej, wcale nie oznacza, że ominie ją kolejna społeczna robota z miotłą i szmatą w ręce. – Zaraz idę sprzątać, wspólnie z prezesową, budę dla VIP-ów – informuje. Tak też się dzieje i w kilkanaście minut później w Lasku Miejskim zobaczyć można prezesową i sekretarz koła z narzędziami typu szczotki i szmatki.
Od poniedziałku w Lasku Miejskim
Od poniedziałku poprzedzającego Gorolski Święto zaczyna się już brygada pracy fizycznej. Zaczynają właśnie w poniedziałek członkowie Klubu Seniora, którzy, choć wiek mają wszyscy adekwatny do nazwy klubu, od pracy fizycznej nie stronią. Wręcz przeciwnie.
– W poniedziałek z Klubem Seniora wygrabiliśmy cały areał. Młodzi zaczęli pracę od dzisiaj – mówił w czwartek rano Jan Jochymek, który przy organizacji „Gorola” pomaga już… 66 raz, czyli od samego początku.
– Pierwszy raz pracowałem przy przygotowaniach pierwszego „Gorola” na beskidzkim boisku na Szygle. Później budowaliśmy tę scenę, amfiteatr w Lasku Miejskim – wspomina. Pracować społecznie w PZKO zaczął mając 20 lat. I od tego czasu pracuje przy „Gorolu” cały czas, co roku. 15 lat był kierownikiem technicznym.
– Póki zdrowie pozwala, będę pracował. Choć żona mi mówiła, żebym robotę zostawił już młodszym, to mnie to ciągnie, bawi – mówi z zapałem przybijając kolejne sztachety do powstającego właśnie ogrodzenia. Cieszy się, że pracuje też już jego syn i wnuk, ma więc następców.
Płot, który seniorzy budują w czwartek, w poniedziałek będą rozbierać.
– Wyciągniemy gwoździe, spakujemy do pudełek, sztachety powiążemy i schowamy do przyszłego roku – wyjaśniają dodając, że w Lasku Miejskim nie można by go na stałe zostawić, gdyż, jak wszędzie, grasują tu chuligani i z pewnością nie dotrwałby do następnego roku. A tak, choć trzeba się sporo napracować, budując każdego roku wszystko od nowa (oprócz drewnianych zamykanych bud), to przynajmniej materiały co roku wykorzystuje się te same. Nawet gwoździe…
Zabijaczka w Domu PZKO
Przy przygotowaniach do Goralskiego Święta społecznie pracuje około setki działaczy. Ponad 50 w Lasku Miejskim, niemal drugie tyle w kuchni. W Domu PZKO przebiega najprawdziwsza zabijaczka (czyli świniobicie), której szefuje Stanisław Świerczek. Na górze zaś pracują panie z Klubu Kobiet, ale też ich znajomi, nie wszyscy są członkami PZKO. Nawet nie wszyscy są Polakami. Pomagają za darmo z dobrej woli. Zaolziański ewenement.
– Pomaga nam sporo Czechów z małżeństw mieszanych, których współmałżonkowie są działaczami PZKO – wyjaśnia Beata Ryłko, żona prezesa jabłonkowskiego koła oraz Zarządu Głównego PZKO Jana Ryłki, która każdego roku wspiera małżonka podczas całego „Gorola” mimo, iż nie jest członkiem PZKO.
– Nie pochodzę z tych stron, dlatego nigdy nie uważałam, że powinnam być członkiem miejscowej organizacji. Ale jak nie pomóc, skoro mąż ma przy tym tyle społecznej pracy – wyjaśnia Beata Ryłko. Ale nie tylko tacy pomagają. Zdecydowaną mniejszością jest Milan Vlach, który jest Czechem. Nie ma żadnych polskich korzeni ani polskiej małżonki, tymczasem od 13 lat ciężko pracuje przy „Gorolu” zarówno przy czwartkowych przygotowaniach, jak i przy poniedziałkowym sprzątaniu.
– Mam kolegów Polaków. Raz jeden kolega mnie tu przyprowadził i od tego czasu przychodzę co roku – wyjaśnia, dodając, że atmosfera zarówno samego święta, jak i w ekipie go przygotowującej jest tak wspaniała, że ciężka społeczna praca jej towarzysząca wcale mu nie przeszkadza.
– Są grupy ludzi odpowiedzialne za konkretne prace, które już od lat robią to samo. Jedni są od wody, inni od kabli elektrycznych, jeszcze inne grupy stawiają ławki i stoły – wylicza Tadeusz Wilhelm, kierownik ekipy technicznej. Dodaje, że najważniejsze jest, by przed „Gorolem” zorganizować ekipę tych ludzi, którzy co roku mówią, że to już ostatni raz pracowali.
– Każdemu nowemu trzeba mówić co i jak ma robić. A wśród tych starych każdy już ma swoją pracę i wie, jak się do niej zabrać – mówi Tadeusz Wilhelm dodając, że około 80 % pracowników brygady, to co roku ci sami ludzie.
TONA MIĘSA I ZIEMNIAKÓW, KAPUSTY

Kuchnia pełną parą pracuje od czwartku rano, choć pewne rzeczy przygotowywane były już w środę popołudniu. – Wczoraj obrałyśmy już 25 kg cebuli i 10 kg czosnku – mówią panie z Klubu Kobiet przy MK PZKO Jabłonków.
Od czwartkowego poranka natomiast pod czujnym okiem wykwalifikowanego masarza Stanisława Świerczka, który w kuchni Gorolskiego Święta szefuje już 23 rok, przerabiane jest 800 kg mięsa. Żadne półprodukty. Wszystko jest swojskie, od podstaw robione ze świeżego mięsa.
– Bez chemicznych dodatków. Wszystko według starej receptury – zapewnia Stanisław Świerczek. Po przerobieniu będzie z tego około czterech tysięcy porcji jedzenia: jelit, kaszanki, salcesonu, necówki, specjałów z rożna, jak zbójecka pieczeń, karczek, szaszłyki, wyrzoski do placków, z osiemset panierowanych sznycli, pieczeń wieprzowa z zasmażaną kapustą. Tą przygotowują panie z Klubu Kobiet piętro wyżej.
Ziemniaków w sam czwartek na piątek panie obrały 250 kilo. W piątek obierają na sobotę więcej, a w sobotę na niedzielę jeszcze więcej. – W czasie imprezy cały czas, dopóki mamy ziemniaki, to jak braknie, obieramy. Zdarzało się już jednak, że w niedzielę brakło ziemniaków – wspominają panie. W sumie w czasie całego Gorolskiego Święta samo MK PZKO Jabłonków przygotowuje około 800 kg ziemniaków gotowanych, pieczonych i na trzicielinę na placki, 30 kilogramów cebuli, 10 kilogramów czosnku.
Gertruda Zimna na Gorolskim Święcie pracuje od samego początku, od pierwszego. Wspomina, jak z Władysławem Milerskim i ze swym mężem była na założeniu pierwszego Gorolskiego Święta. – Od tego czasu nie opuściłam ani jednego. Kiedyś powiedziałam, że już ostatni raz pracuję. Było to… z dziesięć lat temu. Jednak co roku przychodzę, i chyba będę przychodzić dopóki tylko zdrowie pozwoli. Cieszę się, że wnuki już też przychodzą, więc jak sił braknie, będzie miał kto mnie zastąpić – cieszy się Gertruda Zimna, dodając, że w niedzielę jak nie będzie potrzebna akurat w danym momencie w kuchni, to z chęcią pójdzie pod scenę popatrzeć na program.
– W zasadzie co roku przychodzą te same panie do pomocy. Na szczęście jest też trochę młodych – mówiła w czwartek przed „Gorolem” Helena Kawulok, gospodarz Domu PZKO w Jabłonkowie, dodając, że chciałaby na naszych łamach serdecznie podziękować wszystkim, którzy pracują i życzyć, by im zdrowia i sił starczyło do poniedziałku, kiedy to jabłonkowskich społeczników czeka wielkie sprzątanie po całej imprezie.
URLOP NA SPOŁECZNĄ PRACĘ
Jeśli komuś wydaje się, że pracować przy organizacji święta przychodzą ci, którzy nie mają nic innego do roboty, jest w poważnym błędzie. Kiedyś, ze 30 lat temu, dyrektor Huty Trzynieckiej działaczom PZKO pracującym przy przygotowaniach do Gorolskiego Święta dawał wolne. Teraz młodzi biorą urlopy, by pracować w tym czasie społecznie, a i emeryci wcale na brak swoich zajęć nie narzekają.
– Mam siedem uli, więc jak przyjdę z lasku, muszę jeszcze robić z pszczołami – mówi Jan Jochymek. W przerwie śniadaniowej dwaj rolnicy w średnim wieku dyskutują, ile siana mają do przewrócenia po powrocie ze społecznej brygady, i czy robić to wieczór po powrocie z Lasku, czy wcześnie rano, nim znów tu przyjdą pracować społecznie dla PZKO.
– Cztery dni urlopu co roku, przez trzydzieści lat… – liczy Tadeusz Świerczek dodając, że gdyby nie miał ochoty poświęcać swego prywatnego czasu na pracę społeczną, to by go tu nie było.
PROBLEMY SĄ PO TO, BY JE ROZWIĄZYWAĆ
Przygotowanie tak wielkiej imprezy wymaga nie tylko wielu rąk do pracy, ale też rozwiązania wielu najróżniejszych problemów. Największe w ostatnich latach są z prądem.
– W każdej budzie co roku przybywa sprzętu elektrycznego, grilów, patelni elektrycznych, a my nie jesteśmy w stanie do tego lasu dodać więcej prądu, niż pozwalają istniejące bezpieczniki. W zeszłym roku dociągnęliśmy dodatkowy przewód, a i tak w czasie występu zespołu Śląsk wybiło korki i przez chwilę było cicho i ciemno… – mówi Tadeusz Świerczek, kierownik brygady technicznej, dodając, że jedyne, co organizatorom z ekipy technicznej pozostaje, to chodzić po budach i prosić, by powyłączano część urządzeń elektrycznych podczas występów zespołów wymagających dużo prądu do oświetlenia i nagłośnienia.
Natomiast największym problemem technicznym kuchni jest przygotowanie takich ilości jedzenia i przechowanie ich w odpowiednich warunkach. – Największym problemem są lodówki, bo potrzebne są ogromne pomieszczenia chłodnicze. Mamy takie zamówione i składujemy tam poporcjowane osobno na piątek, sobotę i niedzielę, i z tego na bieżąco przywozimy w ciągu każdego dnia kilka czy kilkanaście razy dowożąc świeże – mówi Stanisław Świerczek.
Zdarzają się także i niemiłe incydenty. – Dwa lata temu ukradli nam miedziane kable. Włamali się do budy wyrywając ścianę – wspomina przykre odkrycie po zimie Tadeusz Wilhelm. Bywa również, że na samej imprezie publiczność nastręcza sporych kłopotów.
– Przez wiele lat rolę ochroniarzy pełnili członkowie chóru „Gorol”. Jednak zaczęli się zdarzać tak agresywni goście, że panowie z „Gorola” mieli po imprezie podbite oczy, zaczęliśmy więc wynajmować profesjonalną firmę ochroniarską – mówi Beata Ryłko.
Dodaje, że są też podczas organizacji „Gorola” również dużo bardziej przyziemne, prozaiczne i niesympatyczne problemy, jak wywóz szamba, nie mówiąc o sprzątaniu wychodków. – Szambo podczas tych trzech dni wywozimy osiem razy. A jak zaproponowaliśmy, żeby poszczególne wioski, które mają budy z gastronomią złożyły się na to, to ich działacze stwierdzili, że przecież od tego płaca placowe. Tyle, że płacą dwa tysiące placowego, tysiąc pięćset dostaną z powrotem, bo wystawiają wóz alegoryczny. A wywiezienie szamba osiem razy to jest pięćdziesiąt tysięcy koron. Poza tym każdy zapłaci pięćset koron i nikt nie liczy, ile zużyje prądu – wylicza Beata Ryłko wyjaśniając, że to są wszystko koszty, które pokryć musi MK PZKO Jabłonków. – Ale bez tych Miejscowych Kół nie byłoby „Gorola” i trzeba wszystkim podziękować, że są – dodaje.
Organizatorzy szczycą się tym, że na wszystkich stoiskach jadło jest regionalne. Żadnych hod-dogów na „Gorolu” się nie znajdzie. Ponadto każde koło nader dba o to, by wszystko było świeże i pierwszej jakości, o czym najlepiej świadczy fakt, że nigdy nikt niczym na „Gorolu” się nie zatruł. – Owszem, jak ktoś wypił „góralską kawę”, zagryzł jelitem z kapustą i popił piwem, to problemów żołądkowych nie uniknął, ale to już nie nasza wina. Natomiast chorobowych problemów nigdy nie było. Często są kontrole i nigdy nie znaleźli niczego, za co mielibyśmy zapłacić karę – wyjaśnia Beta Ryłko.
PO GOROLU….
Trzy dni zabawy, a dla organizatorów także nieustającej pracy. W niedzielę goście się rozjeżdżają. W poniedziałek tegoroczny „Gorol” jest już dla nich tylko wspomnieniem. Natomiast dla działaczy MK PZKO Jabłonków kolejnym dniem ciężkiej pracy.
Zbierają się w Lasku Miejskim i w kuchni Domu PZKO już od 6 rano. Wszędzie czeka sporo sprzątania. W kuchni olbrzymie gary i inne sprzęty kuchenne do pomycia. W Lasku Miejskim cała wybudowana w czwartek infrastruktura do rozebrania. No i bałagan do posprzątania. – Jak mieliśmy szklane kieliszki, to nie było tyle sprzątania, ale za to były ogromne straty, bo kieliszki ginęły – mówią chórem trzy osoby mozolnie zamiatające z trawnika przed budą tysiące podeptanych plastikowych kieliszków.
– Pracuje tu już 19 lat. Kiedyś nie było techniki i wszystko robiło się ręcznie. Musiało więc pracować przy tym jeszcze więcej ludzi. Na szczęście wtedy ludzie byli bardziej ofiarni i więcej robili społecznie – wspomina Paweł Łupiński, który w poniedziałkowe przedpołudnie po raz dziewiętnasty rozbierał ogrodzenie jabłonkowskiej „budy”. Cóż, czasy były inne, ludzie mniej czasu spędzali w pracy, więcej mogli więc poświęcić na inne zajęcia. Aż dziw bierze, że w dzisiejszej dobie pogoni za pieniądzem, aż tyle jest w Jabłonkowie chętnych do społecznej, nieodpłatnej pracy za „dziękuję”, miskę strawy i wstęp na imprezę. – Każdy jeden człowiek, który tu społecznie pracuje, swym wkładem pracy przyczynia się do tego, żeby Gorolski Święto było coraz bardziej doskonałe – podsumowuje Beata Ryłko.
Na szczęście choć w pracy PZKO-wskiej przeważają osoby starsze czy w średnim wieku, jest też i młodzież. Najmłodszymi bodaj społecznikami dziarsko zasuwającymi podczas poniedziałkowych porządków byli piętnastoletni Marek Świerczek i Marek Szpyrc. Członkami PZKO stali się zaledwie dwa tygodnie przed „Gorolem”. Natomiast samą działalność w związku „wyssali z mlekiem matki”, gdyż rodzice i dziadkowie również są PZKO-wskimi działaczami. Choć po skończeniu polskiej podstawówki zapisali się już do czeskich szkół, zamierzają pielęgnować swą polskość właśnie poprzez działalność w PZKO.
– Rodzice są w PZKO i robią przy „Gorolu”, to i my, jak po dziewiątej klasie wpisaliśmy się do związku, pracujemy. Oprócz pracy jest też dobra zabawa. Chcemy zachować tą kulturę naszych przodków – mówią.
(indi)
Tagi: Gorolski Święto