Redakcja
E-mail: redaktor@zwrot.cz
CZESKI CIESZYN / Dzisiaj po długiej i ciężkiej chorobie zmarła Halina Paseková, długoletnia aktorka Sceny Polskiej, związana z nią od 1960 roku. Jej ostatnią rolą była Zofia w Krzywym kościele. O śmierci aktorki poinformował Teatr Cieszyński.
Przypominamy tekst Emilii Świder, który pojawił się w czerwcowym numerze „Zwrotu” w 2021 roku:
Założyciele Sceny Polskiej we wspomnieniach: Halina Paseková
Każdy jubileusz jest okazją do spojrzenia wstecz, do wspomnień. Jak dziś pamiętam diamentowe urodziny Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego i trudno uwierzyć, że od tego czasu minęło już dziesięć lat, a przed nami kolejny jubileusz. Polski zespół założony z inicjatywy osób zasłużonych dla PZKO oraz artystów z Polski rozpoczął swoją działalność przed siedemdziesięciu laty. Nie ma już wśród nas założycieli, odeszli do artystycznego nieba, zostały jednak wspomnienia. Do nielicznych aktorów zaolziańskich, którzy mieli zaszczyt z nimi pracować, należy Halina Paseková z domu Branna.
Prywatne archiwum pani Haliny
Kiedy umawiałam się na rozmowę z pani Halinką, zaproponowała spotkanie w swoim mieszkaniu. – Tam mam małe własne archiwum Sceny Polskiej, jej dzieje zmieściłam w jednej szafce – mówi śmiejąc się. – Dzięki moim rodzicom, którzy byli od samego początku wiernymi widzami Sceny Polskiej, posiadam wszystkie programy. Dostałam je w spadku. Kiedyś usiadłam, zrobiłam przegląd od pierwszego programu, czyli sztuki Wczoraj i przedwczoraj, aż po ostatni spektakl tego sezonu Zbrodnie serca, którego premiera odbyła się we wrześniu 2020 roku, ale z powodu pandemii grany był tylko kilka razy. Na podstawie programów sporządziłam spis alfabetyczny wszystkich aktorów, którzy u nas grali od założenia Sceny Polskiej w 1951 roku. A jest ich sporo, bo aż 201. Są tu nazwiska Niedoba, Michalik, Chmiel, Mołdrzyk, Szymeczkowa, Gawlas, Buzkowa, Sumera, Rybicki, Bobek… – wspomina pani Halina. W drugim zeszycie znalazły się wszystkie miejscowości, w których Scena Polska grała, do kolejnych wklejone zostały recenzje spektakli z poszczególnych gazet oraz zdjęcia. Koło ściany stoją duże koperty, w których pani Halina skrupulatnie przechowuje mnóstwo wielkoformatowych zdjęć mających wartość nie tylko historyczną, ale i sentymentalną. Można powiedzieć, że cała historia kariery aktorskiej pani Haliny została zapisana w tych zdjęciach. A są ich dziesiątki. Moja rozmówczyni pokazuje jedno z nich – Scena Polska przygotowuje premierę spektaklu Thorntona Wildera Nasze miasto. Tę samą sztukę graliśmy przed laty i proszę zerknąć, tu jestem w roli pani Gibbs w tej pierwszej wersji w 1999 roku. Oj, minęło już sporo czasu od tych chwil historia – stwierdza.
Od nastolatki po wiek seniorski
Halina Branna stawiała swoje pierwsze kroki na deskach teatru przed 60 laty. Karierę aktorską rozpoczynała w wieku lat siedemnastu będąc uczennicą klasy maturalnej gimnazjum. – Zadebiutowałam w sztuce Królowa przedmieścia w roli służącej Marysi. Jak dziś pamiętam swoje pierwsze słowa wypowiedziane na scenie. Skierowane były do mecenasa, którego grał Fryderyk Gogółka i brzmiały: a pana mecenasa to się zawsze głupie żarty trzymają. Premiera, która odbyła się 10 marca 1961 roku, była moją pierwszą premierą, ale zarazem ostatnią Sceny Polskiej wystawioną jeszcze w sali hotelu „Piast” przed przeprowadzką do nowego budynku teatru przy ul. Ostrawskiej.
Tuż przed maturą ówczesny kierownik Sceny Franek Michalik wybrał mnie do roli w Królowej Przedmieścia i wprowadził w świat teatru. Dla mnie była to wielka satysfakcja. Już wtedy zostałam zatrudniona w Scenie Polskiej jako elew. Będąc nastolatką bardzo przeżywałam wszystkie próby, wiedziałam, że muszę się ze swojej roli dobrze wywiązać. Z tym spektaklem wyjeżdżaliśmy do ponad trzydziestu miejsc – stacji w całym regionie. Jeździliśmy takim starym, rozklekotanym teatralnym autobusem, a ponieważ było to przed moim egzaminem dojrzałości, uczyłam się do matury właśnie na tych wyjazdach. Po maturze Franek Michalik zaproponował mi studia aktorskie w Polsce. No i poszła nas czwórka: Karol Suszka i Janka Buława pojechali na studia do Warszawy, a Władek Liberda i ja do Krakowa. Studia podejmowałam trochę ze strachem, ale z wielką odpowiedzialnością, bo była to wielka zmiana w moim życiu. Byłam szczęśliwa, że mogę być w Krakowie, bo nawiasem mówiąc w Krakowie się urodziłam i tak trochę tam wróciłam. Z Krakowem związał się również mój syn Przemek, który ukończył tę samą uczelnię, co ja, czyli PWST im. Solskiego i do dziś gra w tym mieście w teatrze „Bagatela”– opowiada aktorka.
Aktorka czy tancerka?
Nasuwa się pytanie czy już od najmłodszych lat chciała pani Halina zostać aktorką. – Zaczęło się w szkole od recytacji i występów szkolnych. Brałam udział w konkursach recytatorskich i udawało mi się zajmować dobre miejsca. Muszę jednak zdradzić, że moim dziecięcym marzeniem było zostać baletką i już widziałam się tańczącą w Jeziorze łabędzim. Przypominam sobie tytuł mojego pierwszego wywiadu w gazecie „Zawsze chciałam tańczyć”, niestety doznałam ostrego zapalenia wyrostka robaczkowego, była operacja, długie leczenie, zaczęłam przybierać na wadze i tak skończyły się moje gimnastyczne fikołki. Do tańca już nie wróciłam, dopiero o wiele, wiele później w przedstawieniach teatralnych – wspomina pani Halina.
„Piast” niby jest, ale …
Po studiach teatralnych w Krakowie w 1965 roku pani Halina wróciła do Sceny Polskiej i – jak mówi – wróciła do swoich. Już jednak nie do „Piasta”, tylko do nowego gmachu teatru przy ul. Ostrawskiej. Wspomnienia jednak pozostały. – Budynek „Piasta” wiele dla mnie znaczył, zawsze będzie mi się kojarzył głównie z teatrem, który się tam dla mnie zaczął, ale też z balami, studniówką czy kolejnymi imprezami. A teraz???? Nie zapomnę momentu, kiedy weszłam tam po latach i zamiast pięknej teatralnej sali secesyjnej wprost ukuły mnie w oczy bardzo odrapane i brudne ściany, wnęka bez kurtyny, w której były kiedyś kulisy, po teatrze ani śladu, zostali tylko handlowcy. Tam przecież było moje pierwsze miejsce pracy. Co z niego teraz zostało? Odwróciłam się na pięcie i wyszłam ze łzami w oczach. Tego nie da się zapomnieć – opowiada wzruszona.
Rodzinny klimat teatralny
– Pierwsze lata spędzone w teatrze już po powrocie ze studiów były dla mnie poznawaniem wszystkiego, co związane było z dorobkiem artystycznym starszych kolegów. To była dla mnie szkoła życia. Szlify aktorskie zdobywałam w towarzystwie państwa Marty i Fryderyka Gogółków czy Emilii i Jana Bobków. Kolejno na scenie spotykałam się z takimi osobistościami jak Wanda Spinka, Wanda Łysek, reżyser Witold Rybicki czy Franek Michalik, Alojzy Nowak… Pracowałam na przykład z Piotrem Augustyniakiem, z panią Stefanią Dzidową. Oni byli ode mnie wprawdzie starsi, ale byli dla mnie KIMŚ, byli dla mnie wzorem. Zresztą bardzo dobrze przyjęli nie tylko mnie, ale wszystkich młodych, którzy rozpoczynali pracę w teatrze. W Scenie Polskiej stworzył się rodzinny klimat i zawsze mówiłam, że poprzez te aktorskie małżeństwa czuję się tam jak w prawdziwej rodzinie. Bardzo szanowałam moich starszych kolegów i podziwiałam ich na scenie. Wtedy zrozumiałam, że pomimo posiadanego dyplomu, jeśli chcę osiągnąć ich poziom, czeka mnie jeszcze wiele pracy, bo aktorstwa uczy się przez całe życie. Oni wprawdzie wychodzili z ruchu amatorskiego, ale byli bardzo utalentowani, a pracując z wybitnymi polskimi reżyserami stali się profesjonalistami.
Może jeszcze dodam na marginesie, iż o rodzinnej atmosferze w teatrze świadczył sympatyczny zwyczaj uczczenia urodzin każdego z nas przynajmniej symbolicznym kwiatkiem. Tak było przez bardzo długi czas. Mogę w każdej chwili podać daty urodzenia kolegów, niektóre mam zapisane, a niektóre pamiętam do dziś, tak jak się pamięta daty urodzin najbliższych osób, członków rodziny.
Scena Polska była dla mnie przez długi czas naprawdę jedną wielką rodziną. A potem zaczęły się zmiany. Nestorzy stopniowo odchodzili na emeryturę i trzeba było zasilić zespół. Ich miejsce zajęli aktorzy, którzy przychodzili z innych środowisk teatralnych z Polski, oni przynieśli ze sobą inne zwyczaje. Niektórzy zostali, inni odchodzili. Niemniej są w naszym zespole aktorzy już po kilkanaście lat, którzy się tu zadomowili. Aktorska rodzina jest, ale już inna… – dodaje Halina Paseková
Nestorzy i wspomnienia
– Gdybym chciała snuć wspomnienia o nestorach, każdy z nich musiałaby mieć, jak to się mówi, swoich pięć minut. Każda z tych osób ma swoją historię. Wspominam panią Stefanię Dzidową, z którą wprawdzie niewiele grałam, bo ona przeszła na emeryturę, kiedy pracowałam w teatrze trzeci sezon, kolejno Wandę Łysek, no i Witolda Rybickiego, który związany był nieprzerwanie ze Sceną Polską od samych początków jej istnienia. Z Wilusiem, bo tak go nazywaliśmy, pracowałam najpierw jako z kolegą aktorem, zaś po jego powrocie ze studiów w Warszawie – z reżyserem. W teatrze wyreżyserował niewiarygodnych 75 sztuk, pamiętam pierwszą z nich, w której grałam w 1965 roku, był to spektakl Romeo mój sąsiad. Wiluś był dobrym, ale bardzo wymagającym i przez to tak trochę specyficznym reżyserem. Swoją karierę reżyserską kończył w 1994 roku. Niezapomnianą postacią Sceny Polskiej była bezsprzecznie Wanda Spinka, niezwykle utalentowana osoba. Co za satysfakcja być na scenie razem z nią.
Ciepło wspominam państwa Bobków, to byli niezmiernie sympatyczni i mili ludzie, fantastyczni aktorzy. W tym rodzinnym zespole tak się skumali, aż się pobrali. Dla mnie Milka była mistrzynią od rozśmieszania mnie na scenie, w aktorskim żargonie nazywa się to „gotowaniem”. Z kolegą Fryderykiem Gogółką kojarzę słynne dowcipne powiedzenie – Fryda grej! Tak samo z nim, jak z jego żoną Martą świetnie mi się pracowało, rozumieliśmy się, nauczyłam się od nich wiele, a przede wszystkim nauczyłam się kochać teatr.
Wtedy też zrozumiałam sens powiedzenia: aktorstwo jest sztuką rozumienia drugiego człowieka. Miałam szczęście, gdyż już na samym początku mojej kariery aktorskiej trafiłam na wspaniałych ludzi, wspaniałych artystów i zawsze mogłam robić to, co kocham. Przeżyłam w tym teatrze ośmiu dyrektorów, jest więc również co wspominać. Wspomnień mnóstwo, myślę, że gdyby je wszystkie spisać, powstałaby całkiem obszerna książka – dodaje aktorka.
Ludzie, premiery, role
Nawet wierzyć się nie chce, że czas tak szybko płynie. Za okres sześćdziesięciu lat, kiedy pani Halina po raz pierwszy spotkała się z Melpomeną, wystąpiła w 225 z 475 wszystkich premier Sceny Polskiej. Oczywiście trzeba uwzględnić dłuższe przerwy w pracy z racji trzykrotnego urlopu macierzyńskiego. Pytam, którą z ról najmilej wspomina. – To jest specyficzne pytanie. Ucieszyłam się z roli Klary Zachanasian w Wizycie starszej pani Friedricha Dürrenmatta, mijały sezony i znowu czekały na mnie ładne role, na przykład Babcia w sztuce Drzewa umierają stojąc czy Basia w Krakowiakach i góralach lub Swoja w śpiewogrze Janosik – Na szkle malowane i oczywiście Cieszyńskie niebo, gdzie zagrałam… rzekę Olzę. Było jeszcze wiele, wiele innych. Ponieważ w repertuarze niektóre sztuki powtórzyły się dwa lub nawet trzy razy, automatycznie grałam generacyjnie – dawniej młodsze, obecnie zaś starsze postacie. I tak w Ani z Zielonego Wzgórza najpierw wcieliłam się w Dianę w 1966 r., później w 1998 r. w Marylę, nota bene na dzień dzisiejszy ten spektakl ma trzysta pięćdziesiąt przedstawień, a ciekawostką jest fakt, że główną postać gra już szósta aktorka. W Moralności pani Dulskiej wpierw grałam Hankę w 1968 r., a w dwadzieścia sześć lat później samą panią Dulską. W Porwaniu Sabinek na początku w 1966 r. grałam córkę, a później w 1990 r. jej matkę. I tak mogłabym dalej wymieniać. Uważam, że dla aktora każda rola jest ważna – stwierdza pani Halina.
Teatralny wehikuł czasu
W tym roku obchodzimy 70-lecie Sceny Polskiej. – Będzie to smutny jubileusz, bo nie tak dawno odeszli w swoją najdłuższą podróż ostatni z założycieli Sceny Polskiej: Witold Rybicki, Anna Kaletowa-Rzymanowa, Piotr Augustyniak i Emilia Bobek. Z ich śmiercią zamyka się kolejny rozdział historii Sceny Polskiej. – Uważam, że na tym jubileuszu nie wystarczą tylko ich zdjęcia, ale będzie trzeba o nich mówić, wspominać. Przecież jeszcze do niedawna regularnie spotykałam się z Hanią i Milką, śmiałyśmy się, wspominały kolegów, teatr. Teraz jest pustka. Brakuje mi ich – dodaje.
Halina Paseková należy do nielicznych już nestorów wśród aktorów zaolziańskich. – Wiek emerytalny osiągnęłam w 1992 roku, ale jeszcze gram na pół etatu. Aktor tego pokroju, co ja, nie umie wypoczywać. Jeżeli się połknie tego bakcyla teatralnego i chce się jeszcze pracować, to emerytura oznacza tylko słowo. O ile będę musiała się pożegnać z teatrem, co na pewno nastąpi, chciałabym się pożegnać jakąś ładną rolą. I z tym związane jest moje życzenie, żebym się nadal czuła tak doceniana przez widza, jak do tej pory. Teatr to mój drugi dom, oglądam wszystkie premiery kolegów, Zarówno z Polskiej, jak i Czeskiej Sceny, a kiedy siedziałam na widowni i dosłyszałam: A pani Halinka dzisiaj nie gra, wzruszyłam się. Widzowie chyba woleliby oglądać mnie na scenie… To jest dla mnie najlepsza recenzja, to potwierdzenie, że mogę się cuć potrzebna i kochana przez widza – stwierdza Halina Paseková.
Emilia Świder
Komentarze