Ewa Szczerbowa jest znana jako Jewka Trzyńczanka. Jej felietony pojawiają się już czternaście lat na łamach gazety Trzyniecki Hutnik. Niedawno ujrzała światło dzienne jej książka „Jako sie tyn żywot zmiynio”, zawierająca wybór felietonów.

Podpisuje się pani jako Jewka Trzyńczanka. Jednak nie pochodzi pani z Trzyńca…

Tak, to prawda, nie pochodzę z Trzyńca, tylko z Piosku, nie mniej w Trzyńcu mieszkam już 58 lat. Mogłabym być Jewką Pioseczanką, ale wolałam nazwać się Jewką Trzyńczanką, bo byłoby by to niesprawiedliwe wobec tego miasta. Przyjęło się to, więc nie mam zamiaru już tego zmieniać.

A jak się pani mieszka w Trzyńcu?  

Byłam nauczona żyć na wsi. Mieliśmy krowy i wszystko to, co do gospodarstwa należy, w tym dużo pola. Od dzieciństwa musieliśmy pilnie pracować i żadne wymówki typu „Ja tego robić nie będę”, jak to dzisiaj mają dzieci w zwyczaju, nie były brane pod uwagę. Byłam więc przyzwyczajona do życia na wsi i bardzo trudno przyzwyczajałam się do życia w Trzyńcu.

Wiele razy zapomniałam, że nie żyję już w wiosce, wzięłam nóż i leciałam po schodach na dół po pietruszkę. Musiałam oczywiście wracać, bo tutaj żadnej pietruszki nie było. W końcu urządziłam sobie grządkę za blokiem. Z biegiem czasu zaczęli mnie naśladować również inni współlokatorzy. Jednak ludzie zaczęli rzucać na nasze grządki różne brudne rzeczy i niedopałki papierosów.

Trzyniec zalany zielenią

W końcu jednak przyzwyczaiła się pani się do życia w Trzyńcu…

Tak. Trzyniec jest bowiem zalany zielenią. Latem te bloki nawet nie są widoczne. Ponadto mieszkam w bardzo dobrym miejscu, a ogromnym plusem jest to, że jest tu park leśny. Wyjdę z domu i zaraz jestem wśród drzew. Są tam dróżki, po których bardzo fajnie się chodzi, a jeśli się je wszystkie przejdzie dwukrotnie, to ma się w nogach dziewięć kilometrów. Taki spacer korzystnie wpływa na kręgosłup. Ponadto można sobie nazbierać jeżyn i malin.

Tak więc przyzwyczaiłam się do życia w Trzyńcu, a Trzyniec to mój dom, ale naturalnie moje korzenie są w Piosku, bo tam się urodziłam i tam się wychowałam. Moja mamusia była gawędziarką ludową. Chodziła opowiadać dzieciom do szkół, jak to kiedyś bywało i jak oni kiedyś żyli. Tak więc, Bogu chwała, odziedziczyłam to po naszej kochanej mamie.

Wracając do Piosku: w tej wiosce przeżyła pani również trudny okres II wojny światowej…

Tak, podczas II wojny światowej nie było łatwo. Deklarowaliśmy polską narodowość, rodzice kategorycznie odmówili podpisania tzw. volkslisty. Groziło więc, że ich wywiozą na roboty przymusowe do Niemiec albo coś jeszcze gorszego. Ale tak się złożyło, że naszej rodzinie ktoś ogromnie pomógł. Miałam wówczas cztery lata i pamiętam, że rodzice mieli już spakowane rzeczy w dwóch miechach, które stały przed domem.

Mama zaprowadziła mnie do ciotki i zostawiła mnie tam. A ja bardzo płakałam, ponieważ wprawdzie chodziłam z nią do cioci niejeden raz, ale nigdy nie zostałam tam sama. Ponadto mnie bardzo ściskała i płakała, a ja jako czteroletnie dziecko nie mogłam absolutnie pojąć, o co tu właściwie chodzi. Na drugi dzień mama po mnie przyszła, ponieważ wyjazd został odwołany, na roboty do Niemiec musiał wyjechać tylko mój dziewiętnastoletni brat.

Czy oprócz tego pamięta pani jeszcze coś z czasów II wojny światowej?

Pamiętam również, że jako czteroletnia szłam z tatą z krowami i spotkaliśmy jakiegoś gestapowca czy esesmana. Ojciec odwrócił głowę i nie pozdrowił go. To Niemca tak rozłościło, że rzucił się na tatę i zaczął okładać go pięściami i kopać tak, że ojciec upadł na ziemię i zaczął krwawić z uszu, nosa i ust. W pobliżu płynął strumyk, więc nabrałam wody do kapelusza taty i polewałam nią go, zanim zbiegli się ludzie i pomogli mu.

Utkwiło mi też w pamięci, jak Niemcy prowadzili przez Piosek ludzi z Istebnej do Jabłonkowa, gdzie ich potem rozstrzelano. Były wśród nich również kobiety z rękami związanymi w tyle drutem. Było to latem i było bardzo gorąco.

Moja mamusia wzięła dzbanek z wodą, żeby ich przynajmniej trochę ochłodzić albo dać się im napić. Jednak jeden z żołnierzy uderzeniem kolby dzbanek stłukł. Całe szczęście, że mamy nie skopał, nie zbił, albo nie zastrzelił.

A jak bywało w Piosku po wojnie?

Po wojnie, po objęciu władzy przez komunistów, rozbudowywano kult Stalina. W szkole musieliśmy się nauczyć wierszyka: Śpij spokojnie dziecino, bo sam Stalin czuwa nad snem twoim. Byliśmy wszyscy z rodzin, które chodziły każdą niedzielę do kościoła, a tu nagle Stalin!

Kiedy nauczyciel wyszedł z klasy, umyślnie zostawiając za sobą niedomknięte drzwi, wyszłam na stopień i powiedziałam: Dziecka, nie uczcie się o Stalinie, bo żaden Stalin, ale Pan Bóg z aniołami nas strzeże. Nauczyciel to usłyszał, porwał wycieraczkę z gałęzi iglatych (czetynę), wpadł do klasy i wrzeszcząc: Ja ci dam ty Janosiku w spódnicy, ja ci dam Pana Boga z aniołami, zaczął okładać mnie tą czetyną.

Mieszkaliśmy w domku naprzeciw szkoły, a on leciał za mną aż do domu i jeszcze tam mnie bił. Potem za karę musiałam napisać sto razy wierszyk o Stalinie, bo inaczej groziło, że zostałabym zamknięta aż do wieczora w piwnicy. 

Budynek byłej polskiej szkoły w Piosku, do której jako dziecko uczęszczała pani Ewa Szczerbowa, czyli Jewka Trzyńczanka.

Nasza gwara zanika

Pisze pani w gwarze…

Cieszę się bardzo, że mogę pisać po naszymu, ponieważ nasza gwara zanika. Coraz więcej młodych ludzi nie mówi już po naszymu. Nie używają naturalnie języka polskiego, ale mówią po czesku. To każdego sprawa, jeśli jednak człowiek wyrasta i mieszka na tym Śląsku Cieszyńskim, to bez względu na to, jaką ma kto narodowość, miałby tę gwarę rozumieć i nie pluć na nią, jak to mają niestety niektórzy w zwyczaju.

Nie plujmy do studni, z której piliśmy, bo nigdy nie wiemy, jeśli do niej  nie zapragniemy wrócić, ale ona już będzie zasypana kamieniami.

Z czego pani czerpie inspirację?

Inspiracja to różne życiowe przeżycia. Czerpię z tego, co usłyszę w autobusie czy pociągu lub na jakimś spotkaniu. Albo mi ktoś coś poopowiada. Oczywiście muszę to opracować tak, żeby się to dobrze czytało. Cieszę się niezmiernie z tego, że się to ujęło w tym Trzynieckim Hutniku. Piszę już 14 lat i napisałam siedemset felietonów. A dzięki czytelnikom mam nadzieję, że im jeszcze coś napiszę.  

Jak w ogóle powstał pomysł wydania książki „Jako sie tyn żywot zmiynio”?

Chcę podkreślić, że książka ta nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie pan profesor Daniel Kadłubiec i wydawczyni pani doktor Irena Plšková Cichá. Pan profesor pytał się mnie, czy pozwoliłabym, gdyby taka książka wyszła. Odpowiedziałam, że naturalnie, jednak nie zamierzam wkładać do tego swoich pieniędzy. Zapewnił mnie, że pieniądze się znajdą.

Książka ma bardzo ładną okładkę…

Właśnie z powodu okładki mieliśmy trochę problem z grafikiem, bo on tam chciał dać coś innego, a ja w związku z tym, że piszę po naszymu, chciałam tam mieć góry, chciałam mieć pola i chciałam tam mieć tych ludzi ubranych jak kiedyś, kiedy dorastałam. Ale w końcu się to udało, a moje jedno mniejsze zdjęcie jest tylko z tylnej strony.

Rozmawiał Czesław Gamrot

Komentarze



CZYTAJ RÓWNIEŻ



REKLAMA Reklama

REKLAMA
Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego