Halina Szczotka
E-mail: halina.szczotka@zwrot.cz
Jabłonkowski Bal Papuciowy ma niemal czterdziestoletnią tradycję. I wbrew pozorom goście nie spędzają całego wieczoru w wygodnych kapciach. Dlaczego więc papuciowy? Przed północą organizowany jest konkurs na najoryginalniejsze papucie.
Niektórzy naprawdę przyłożyli się do tematu. Krystian Heczko z Piosku zdobył trzecie miejsce w konkursie. Zdradzające jego hobby papucie dostał w prezencie od szwagra. I nie dość, że faktycznie używa ich do chodzenia po domu, to okazały się jak znalazł na bal. A jego żona swoje przyozdobiła specjalnie na ten wieczór.
On sam uważa, że skoro bal papuciowy, to trzeba zabawę potraktować na poważnie. – Każdego roku staram się mieć jakieś pomysłowe, każdego roku inne – powiedział naszej redakcji.
– Papuci było w tym roku nawet dość sporo, tak oceniam, że ze dwa razy więcej niż w ostatnich latach – oszacował tegoroczny gospodarz balu Marek Jachnicki. Poza samym konkursem balowicze tańczą raczej w klasycznym obuwiu balowym – lakierkach i szpilkach.
I bawią się przy tym wyśmienicie, na co zwróciła uwagę konferansjerka Ewa Troszok. A jej uwagi są niewątpliwie celne. Był to jej pierwszy bal w Jabłonkowie, ale za to czternasty już w tym sezonie.
– Wszystko zależy od ludzi. I nie ma tu znaczenia, czy bal jest duży, na 100, 200 osób czy mały. Byłam już na balu w Koszarzyskach, gdzie było 40 osób i bal był niesamowity, atmosfera wspaniała. A byłam też na balu, gdzie było 300 ludzi, a trzeba było dużo energii poświęcić, żeby gości rozkręcić. Tu pierwsza rzecz, na jaką zwróciłam uwagę, to fakt, że jest bardzo dużo ludzi młodych. Myślę, że średnia wieku będzie tu najniższa ze wszystkich bali, na których w tym roku byłam – zauważyła Troszok.
Czy widzi różnice pomiędzy balami w goroliji, a tymi na dołach, na których bywa zazwyczaj? — Może tak. Tutaj bardziej lubią sobie ludzie pośpiewać, niż tańczyć — wyjaśnia.
Tego roku w jabłonkowskim Domu PZKO balowało 140 osób. Nie był to rekord, ale w latach gdy bywało więcej, i 200, było jednak w sali zbyt ciasno. A dodawszy do tego brak możliwości otwierania podczas zabawy okien z powodu złośliwości jednego z sąsiadów, liczba ta była w sam raz. Było gdzie tańczyć, można było posilić się przy stołach w jadalni przygotowanymi przez członków jabłonkowskiego koła wspaniałymi smakołykami, wśród których każdy znalazł dla siebie jakiś smakowity kąsek. Było bowiem wszystko, czego żołądek balowicza może zapragnąć: od swojskiej kaszanki, poprzez klasyczne kotlety, kapustę i kilka sałatek do wyboru, po wykwintnego tatara.
No i to, co raduje góralską duszę — występy folklorystyczne. Program odtańczyły zespoły Zaolzi i Zaolzioczek. Zaprezentowane przez ten drugi dawne dziecięce zabawy wzbudziły niesamowicie pozytywne emocje.
No, a że nie samym folklorem współcześni Zaolziacy żyją, Ewa Troszok zaprosiła wszystkich do tańców współczesnych. Wcześniej jednak inaugurującego bal poloneza poprowadziły dwie pary z zespołu Zaolzi.
— I pamiętajcie. Z balu papuciowego odchodzi się o szóstej rano i idzie się prosto na mszę świętą — zachęcał otwierając zabawę prezes Jan Ryłko. Balowali jabłonkowianie, ale też ich przyjaciele z sąsiednich miejscowości, a nawet ze Słowacji czy z Polski.
— Publikum jest o wiele młodsze, niż było kiedyś. Ubrania są inne niż 30 czy nawet 10, 5 lat temu. Ale jeżeli chodzi o program, to ciągle pozostaje taki sam, czyli zaczynamy bal papuciowy tradycyjnym polskim polonezem, jak każdy bal na Zaolziu, a później są dalsze atrakcje takie, jakich w Polsce nie ma, na przykład kupowanie paniom kwiatków a panom kotylionów, tego się w Polsce nie spotyka, loteria o północy, występuje zawsze jakiś zespół regionalny, bo program musi być na balu. A po balu, koło czwartej albo później, ci którzy zostają, zabierają się za sprzątanie, a później na siódmą idą do kościoła — mówi Ryłlko.
I choć tytułowe papucie pojawiły się tylko na chwilę i nie wszyscy potraktowali sprawę poważnie i w ogóle na bal je zabrali, to wszyscy, bez wyjątków, świetnie się bawili.
(indi)
Tagi: Bal Papuciowy, MK PZKO Jabłonków
Komentarze