Anna Piszkiewicz wspomina święta dzieciństwa – zwrot.cz

Wigoru mogłaby jej pozazdrościć niejedna młoda osoba. Zamiast siedzieć na emeryturze w czterech ścianach domu, udziela się społecznie. Jest członkiem Zarządu Głównego PZKO, wiceprezesem Sekcji Klubów Kobiet przy ZG PZKO. Oprócz tego w wolnych chwilach maluje. Jest zafascynowana robótkami ręcznymi. – Dzisiaj jest wiele ozdób, można kupić prawie wszystko. Jednak, jak człowiek sam zrobi sobie ozdobę na choinkę, to jakby wkładał w nią swoje serce – mówi Anna Piszkiewicz.

Przed nami święta Bożego Narodzenia. Pamięta pani Wigilię swojego dzieciństwa?

Dopóki żył dziadek i babcia, święta były bardzo piękne, kolorowe, pełne cudownych tradycji. Gotowało się dwanaście potraw, mamusia z babcią były na to bardzo wyczulone – wszystko musiało być zgodnie z tradycją. Dawaliśmy sianko pod obrus, były opłatki.

Co wtedy znajdowało się na stole?

Kolacja wigilijna rozpoczynała się zawsze modlitwą, jak chyba we wszystkich domach wtedy. Potem łamaliśmy sie opłatkiem. Było trzeba zjeść choć odrobinę każdego dania. Nie pamiętam już wszystkich potraw, ale na pewno była grochówka, sałatka ziemniaczana, susz ugotowany, kołacze, makaron z makiem. Oczywiście nie było mięsa w Wigilię. Pamiętam, że raz mieliśmy też kluski na parze. Ale nie było wtedy jeszcze karpia na stole wigilijnym. Takie specjały to była rzadkość w tych czasach, pamiętam, że karp pojawił się na naszym stole wigilijnym dopiero, jak miałam około 12 lat.

Panowały u was jeszcze jakieś zwyczaje?

Babcia rozdawała wszystkim zdrowie, ja to też robię do dzisiaj. Rozdaję każdemu po cztery orzechy – każdy symbolizuje jedną porę roku. I takie zdrowie w danej porze roku będzie każdy miał, jak zdrowy jest orzech w środku. Oczywiście babcia zawsze starała się wybierać te najładniejsze orzechy, żeby broń boże komuś jakaś choroba nie wyszła.

Potem znowu się pomodliliśmy, mama naszykowała jakieś owoce, najczęściej jabłka. Na tym kończyła się ta „oficjalna“ część kolacji, podczas której nikt nie śmiał odejść od stołu, tylko mama, która podawała jedzenie. Dla mnie to była katorga, zwłaszcza, że wiedziałam, że tam pod choinką są prezenty. Ale trudno, trzeba było wytrzymać.

Jak skończyła się już kolacja, przychodziła najciekawsza chwila. Ojciec mówił: „Poczekaj, byśmy nie wypłoszyli Jezuska, pójdę, zobaczę, czy wszytko jest w porządku“. I poszedł zapalić świeczki na choince, bo wtedy jeszcze nie mieliśmy lampek elektrycznych. Weszliśmy wszyscy razem do pokoju z choinką, śpiewając kolędę „Wśród nocnej ciszy“. Dałam susa pod choinkę, wyciągałam prezenty i rozdawałam.

Jakie prezenty w czasach pani dzieciństwa dostawały dzieci?

W tamtych czasach nie było dużo zabawek, ale zawsze pod choinką znalazłam jakąś książkę. Uwielbiałam czytać, więc sprawiało mi to gromną radość, wiedziałam, że po świętach będę miała coś do czytania. Były pod choinką też ubrania, które również były bardzo dobrymi prezentami.

Pamiętam, że w Wigilię wieczorem dziadek chodził rozmawiać ze zwierzętami. Szedł z opłatkiem w ręku po kolacji wigilijnej do naszej krówki, do naszych prosiaków. Każde zwierzę dostało choć kawałek opłatka. Zawsze chciałam iść za nim i sprawdzić, czy te zwierzęta będą rozmawiały ludzkim głosem.

Cały wywiad można przeczytać w najnowszym numerze „Zwrotu„.

Tagi:

Komentarze



CZYTAJ RÓWNIEŻ



Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego