„Mam ogromny szacunek do mojej przeszłości związanej z piosenkami z okresu Brathanków, dlatego zawsze będę je wykonywać. Ale chciałabym śpiewać swoje nowe piosenki, dotrzeć z nimi do ludzi” – deklaruje w rozmowie z PAP Life Halina Mlynkova, która w tym roku obchodzi 25-lecie swojej kariery. Z tej okazji wokalistka przygotowuje album, który ukaże się jesienią.

    Kiedy rozmawiałyśmy kilka miesięcy temu, jechałaś na koncert. Teraz też jesteś w drodze. Dokąd tym razem?

    Dzisiaj do Katowic, do studia Dagma. Będę tam nagrywać teledysk do piosenki „Czy to już?”. Faktycznie, dużo jest tych wyjazdów w moim życiu. Artyści po prostu tak mają. Na szczęście nadal traktuję te wyjazdy jak fajną przygodę. Mam taki charakter, że po prostu lubię zmiany. Wiele razy się przeprowadzałam i nigdy nie było to dla mnie jakimś problemem. Myślę, że nowe miejsca za każdym razem uczą mnie czegoś nowego. W jakimś sensie, wypełniają w mojej osobowości kolejne luki, inspirują.

    Podobno przeprowadzasz się do Katowic?

    Na razie mieszkamy na dwa domy, trochę w Warszawie, trochę w Katowicach. Ale taki mamy plan, żeby się przeprowadzić. Mieszkanie się remontuje i już nie mogę się doczekać, kiedy się tam wprowadzimy. Z Katowic pochodzi Marcin, (Marcin Kindla, partner życiowy Haliny Młynkowej, producent, kompozytor – red.). Na południu mamy też zaplecze zawodowe, piękne, duże studio nagrań, w którym dużo się dzieje. Przyjeżdżają zdolni artyści z całego świata, powstaje mnóstwo fantastycznych płyt. No i stamtąd jest bliżej do mojej mamy. Jestem bardzo tradycyjnie nastawiona do relacji rodzinnych. Myślę, że nasza obecność sprawia mamie dużo radości. A poza tym powoli nadchodzi czas, kiedy być może będzie potrzebowała naszej pomocy. Teraz jest w pełni sił, w świetnej kondycji, ale wiemy, jak szybko biegnie czas.

    Twoja mama nadal mieszka na Zaolziu?

    Tak, to przepiękna, niezwykle malownicza miejscowość, prawie przy słowackiej granicy. Tam jest mój dom, w którym się wychowałam i który jest domem rodzinnym dla nas wszystkich. Mama ma swój ogród, który kocha, pielęgnuje. Wszyscy się tam świetnie czujemy. Uwielbiamy tam przyjeżdżać.

    Kiedy zaczynałaś samodzielne życie, myślałaś, że Polska będzie twoim krajem do życia? Czy brałaś też pod uwagę, że zamieszkasz w Czechach?

    Miałam taki moment, gdy kończyłam studia etnograficzne na Uniwersytecie Jagiellońskim i wtedy zaczęłam myśleć o kolejnych studiach w Czechach. Bardzo chciałam pojechać do Brna, do szkoły musicalowej, chciałam rozwijać się wokalno-tanecznie. Ale pojawił się zespół Brathanki, zostałam w Polsce i potem w ogóle się już nie zastanawiałam nad tym, żeby wrócić do Czech. Kocham Polskę, to jest moje miejsce.

    Wątek czeski pojawił się później w twoim życiu. Przez chwilę mieszkałaś ze swoim drugim mężem w Pradze.

    Tak, ale nie chciałabym do tego wracać. Dziś jestem na zupełnie innym etapie swojego życia.

    „Wszystko, czego chciałam, widzę jest” – śpiewasz w swojej najnowszej piosence „Czy to już?”. To autobiograficzny tekst?

    H.M.: Tak, jestem w momencie dużej równowagi i jest mi z tym bardzo dobrze. Pod każdym względem czuję ogromny spokój. Nie mam w sobie żadnych negatywnych emocji związanych z pracą, życiem osobistym, czy z ludźmi dookoła. Po prostu ta równowaga powoduje, że widzę świat bardzo pozytywnie. Nie naiwnie, w różowych okularach, bo jestem realistką, ale właśnie z sympatią. Myślę, że cała płyta, która pojawi się jesienią, jest pełna spokoju. To jest moja opowieść o mnie. Pisząc teksty, podeszłam do nich tak, jakbym pisała pamiętnik. Nie szukałam skomplikowanych słów. Chciałam przekazać emocje, które są we mnie.

    „Czy to już?” jest spokojną piosenką. Ale na tej płycie znajdą się też twoje najbardziej znane przeboje, takie jak „Korale” czy „W kinie w Lublinie”, które są bardzo taneczne, energetyczne. Dlaczego łączysz piosenki w tak różnych stylach?

    W tym roku mija 25 lat, odkąd jestem na scenie. Chciałam pokazać na tej płycie drogę, którą przeszłam. Dla mnie to jest też ukłon w stronę moich słuchaczy i tych wszystkich, którzy kochają tamte utwory, pamiętają mnie sprzed tych 25 lat. Czasami są to młodzi ludzie, którzy wtedy byli dziećmi, czasami ludzie starsi, którzy wtedy byli młodzi. Z drugiej strony chciałam zachować klasyczną formę tych utworów, ponieważ sama nie lubię, kiedy za bardzo zmienia się melodię. Ale nadaliśmy im zupełnie nowe formy, które bardzo mocno grają mi w duszy – czyli jest orkiestra. To jest właśnie ta jedna część płyty – bardzo intensywna, przepełniona niesamowitymi emocjami związanymi z instrumentami. Natomiast druga część to jestem, po prostu, ja dzisiaj – spokojna, trochę refleksyjna, szczęśliwa. W ostatnich latach bardzo polubiłam występy na małych scenach, w teatrach, śpiewam utwory filmowe zaaranżowane bardzo intymnie. Nie zawsze mam ochotę skakać do „Czerwonych korali”. Wiem oczywiście, że ludzie czekają na te piosenki, chętnie je śpiewam i wtedy świetnie się bawimy. Ale bardzo lubię, kiedy mogę pokazać tę swoją drugą naturę. To daje mi dużo radości.

    „Czerwone korale”, „W kinie w Lublinie” to twój znak rozpoznawczy. Z jednej strony świetnie, że je masz, bo nie każdy wokalista ma takie przeboje. Ale z drugiej strony to trochę przekleństwo. Trudno jest się przebić z nowymi rzeczami, bo są oczekiwania, żebyś śpiewała w charakterystycznym stylu.

    Przez wiele lat z tym walczyłam, ponieważ ludzie oczekiwali, że zaśpiewam coś podobnego do „Korali”. Przez to moja kariera była dużo trudniejsza. Ciężko było mi przeskoczyć z muzyki folkowej na muzykę, która tak naprawdę gra mi w duszy. Bo przecież to, że byłam w zespole Brathanki, nie oznacza, że jest to muzyka, której słuchałam na co dzień. Nadal jest to niełatwe, ponieważ ciągle wiele osób jest zaskoczonych inną odsłoną Haliny, która z kolei dla mnie jest jak najbardziej naturalna. Mam ogromny szacunek do mojej przeszłości związanej z piosenkami z okresu Brathanków, dlatego zawsze będę je wykonywać. Ale chciałabym śpiewać swoje nowe piosenki, dotrzeć z nimi do ludzi.

    25 lat na scenie – to brzmi imponująco. Pamiętasz swój debiut?

    Tak naprawdę, występowałam od dziecka. Te 25 lat liczę od pierwszego występu z Brathankami. Byłam wtedy na czwartym roku studiów. Pierwszy koncert odbył się w klubie studenckim naprzeciwko mojego akademika, więc miałam niedaleko, bo przeszłam tylko przez jezdnię. Wtedy nie było jeszcze ostatecznych tekstów, tylko takie „na kolanie” przepisane przez żonę jednego muzyków. Do koncertu przygotowywałam się w akademiku, musiałam cichutko śpiewać, ponieważ od sąsiadów dzieliła mnie drewniana szafa, nie chciałam im za bardzo przeszkadzać, to był chyba maj, okres przedegzaminacyjny. Nie miałam za dużo czasu na nauczenie się tekstów. Bałam się, że się pogubię na koncercie. I faktycznie, trochę mi się pomieszało, ale nie miało to znaczenia, bo i tak wyszło fajne. Zbyszek Książek, który później pisał wszystkie teksty, był na tym koncercie. Później pamiętam też bardzo fajną imprezę w wytwórni Sony. Wtedy podpisaliśmy pierwszy kontrakt i graliśmy na jednej scenie z zespołem O.N.A., który wówczas święcił triumfy. A potem już było mnóstwo koncertów, które mi się trochę zlewają w całość. Przez pierwsze lata graliśmy po kilkaset koncertów rocznie.

    Jak w ogóle trafiłaś do Brathanków?

    H.M.: To było tuż przed Wielkanocą. Miałam pojechać do domu, ale koleżanki mnie namówiły, żebym została jeszcze na jednej imprezie. Kiedy nad ranem wróciłam do pokoju, znalazłam w drzwiach karteczkę, że dzwonił jakiś Janusz od Joszki. Pomyślałam, że może to był Joszko Broda, z którym zimą grałam kolędy i chce mi coś zaproponować. Oddzwoniłam następnego dnia, okazało się, że to był muzyk z zespołu Brathanki. Zapytał, czy nie chciałabym z nimi zaśpiewać i zaprosił mnie na próbę. Przyjechał po mnie samochodem i kiedy byliśmy na rondzie Mogilskim, powiedział, że zespół nazywa się Brathanki. W pierwszej chwili pomyślałam: „O, Jezu…”, bo bardzo mi się ta nazwa nie podobała. Ale za to spodobało mi się, kiedy na próbie posłuchałam, jak chłopaki grają. No i już zostałam.

    Dlaczego odeszłaś z Brathanków?

    Dowiedziałam się, że zostałam zwolniona przez zespół, od szefowej wytwórni, do której zadzwoniłam, bo nie wiedziałam, co się dzieje. Za moimi plecami odwołano teledysk, który miał być kręcony do nagranej już płyty, której również byłam współautorką. Wszystko to wydarzyło się dlatego, że ośmieliłam się zajść w ciążę i w związku z tym byłam niemile widziana w zespole. Dla mnie to było szokujące.

    Piotrek, twój starszy syn, ma dzisiaj 20 lat i właśnie zdał maturę. Jak macierzyństwo wpłynęło na twoją karierę?

    Myślę, że generalnie kobietom, które mają dzieci, jest w zawodach artystycznych bardzo trudno, ponieważ pisanie tekstów, komponowanie muzyki wymaga skupienia, czasu, a tego po prostu brakuje. Miałam to szczęście, że obok mnie były dwie wspaniałe kobiety, czyli ciocia Krysia i moja mama, które bardzo mnie wsparły w wychowaniu Piotrka. Inaczej nie mogłabym wrócić na scenę. Ale też byłam bardzo zaangażowaną mamą i wielu rzeczy nie mogłam zrobić ze względu na to, że poświęciłam ten czas dziecku. Dokładnie tak samo jest teraz z Leosiem, moim drugim synem. Zaangażowana mama nie jest w stu procentach zaangażowaną artystką. A zaangażowana artystka nie może być w stu procentach zaangażowaną mamą. Gdzieś trzeba odpuścić. I ja luzuję zazwyczaj w strefie artystycznej. Przyznaję, że gdzieś mam pewien niedosyt artystyczny. Ale z drugiej strony mam fantastyczne dzieci i to jest dla mnie ważniejsze.

    Masz za sobą sporo miłosnych zawirowań, dwa rozwody. Teraz jesteś w szczęśliwym związku i o tym jest też tekst piosenki „Czy to już?” Ale czy miłosne cierpienie nie jest dla artysty bardziej inspirujące niż spokój i szczęście?

    Kiedyś tak myślałam. Tylko, że miłosne cierpienia przekładają się na cierpienia w tekstach, a ja już mam tego dosyć. Dzisiaj mam u boku naprawdę artystę z ogromnym talentem, który jest niezwykle inspirujący i za nim chcę podążać. Dzięki Marcinowi w pracę nad ostatnią płyt zaangażowani byli legendarni twórcy Jud Friedman i Allan Rich, którzy piszą do dziś piosenki dla światowych gwiazd. Dwa utwory, które pojawiły się w moim repertuarze: „Zanim stracisz”, który jest już w sieci oraz drugi, który będzie na nowej płycie, dostałam od nich. Był to wielki zaszczyt, że mogłam spotkać się z Allanem i Judem w jego domu, usiąść przy jego pianinie, pracować razem nad piosenkami.

    Zmieniłabyś coś w swoim życiu, gdybyś mogła cofnąć czas?

    Patrząc wstecz, wiem, że nie mogłam nic zmienić. Zawsze byłam bardzo szczera. Nigdy nie udaję, bo nie umiem tego robić. Myślę, że to widać zarówno na moich koncertach, jak i w moim życiu prywatnym. Taka droga była mi dana i najważniejsze, żeby wyjść z niej obronną ręką, nie wpaść w alkoholizm, narkotyki, czy w jakiś marazm. Różnie ludzie kończą po trudnych relacjach. Jestem przekonana, że jeżeli mamy równowagę w życiu prywatnym, to mamy też równowagę w pracy zawodowej. I ta stabilizacja powoduje, że możemy robić więcej fajnych rzeczy.

    Z drugiej strony, trudne doświadczenia budują naszą siłę. Wiemy więcej o sobie i o ludziach.

    Myślę, że tak. Kiedyś mówiłam, że nie uczę się na błędach. Dzisiaj już wiem, że wyciągam wnioski. Być może musiałam na tyle dostać w kość, żeby po prostu zacząć to robić.

    Za kilka dni skończysz 47 lat. Czujesz się dojrzałą kobietą?

    Pewnie inni mnie tak widzą, ale ja cały czas widzę w lustrze dwudziestolatkę. Zresztą – co to znaczy dojrzałość? Czuję, że jestem w fantastycznym momencie, na wiele rzeczy mogę sobie pozwolić. Właśnie dzięki temu, żeby mam doświadczenie. Ten spokój i brak chaosu w życiu prywatnym powodują, że moje życie zawodowe układa się fantastycznie. Mam bardzo dużo planów. Natomiast do tego wszystkiego potrzebna jest też dużo cierpliwości, której ciągle się uczę. Ale jestem dumna, że coraz bardziej potrafię zapanować nad swoją niecierpliwością. A kiedyś miałam z tym spore problemy.

    Twój ostatni singiel miał premierę kilka dni przed rozpoczęciem festiwalu w Opolu. Nie myślałaś, żeby go zgłosić na konkurs „Premier”?

    Nie, już w ogóle nie biorę „Premier” pod uwagę. Trzy razy wygrałam „Premiery” i pożegnałam się z tym konkursem. Myślę, że nie muszę niczego udowadniać. Na 25-lecie planuję kilka koncertów, ale nie mam jakiejś rozbuchanej trasy koncertowej, bo mierzę siły na zamiary. A zorganizowanie koncertu z ponad 100-osobą orkiestrą jest nie lada wyzwaniem, również finansowym. Pierwszy koncert zagramy już 6 lipca, w Żywcu, w pięknym amfiteatrze. Bardzo czule zapraszam wszystkich, którzy mają ochotę mnie zobaczyć i posłuchać, bo będzie naprawdę przepiękne. Zapraszam też na moje strony internetowe, gdzie są na bieżąco informacje o koncertach. (PAP Life)

    Rozmawiała Iza Komendołowicz

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



      REKLAMA Reklama

      REKLAMA
      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego