Sylwia Grudzień
E-mail: sylwia@zwrot.cz
Agnieszka i Sławek Łyczkowie od 2014 roku prowadzą w Bielsku-Białej Ośrodek Rehabilitacji „Mysikrólik”, który zajmuje się opieką nad potrzebującymi dzikimi zwierzętami, rehabilitacją i przywracaniem do naturalnego środowiska hospitalizowanych zwierząt oraz edukacją społeczną. Nasi rozmówcy opowiadają, jak zrodził się pomysł założenia ośrodka, na czym polega ich praca i jak zachować się, gdy potrącimy sarnę.
Jak zrodził się pomysł założenia Ośrodek Rehabilitacji „Mysikrólik” na Pomoc Dzikim Zwierzętom?
A.Ł. Zaczęło się od pasji – wrażliwości na przyrodę i dzikie zwierzęta. Na początku mąż zafascynował się ptakami drapieżnymi. Jeździł na wyprawy ornitologiczne, żeby obserwować ptaki. To go jednak nie satysfakcjonowało do końca. Bo ile można obserwować ciągle te same ptaki? Zaczęliśmy mieć pierwszych pacjentów. W międzyczasie robiliśmy technikum weterynaryjne.

Czyli na początku rehabilitowaliście swoich pacjentów w domu?
A.Ł. Tak. Zaczynaliśmy od jednego specjalnego boksu w piwnicy. Gdy skończyliśmy technikum, rannych zwierząt zaczęło przybywać. Ludzie do nas przywozili zwierzęta. Trafiało do nas kilka zwierząt w miesiącu. Zaczęliśmy myśleć o zalegalizowaniu działalności. Prawo mówi, że można udzielić pierwszej pomocy, ale na późniejszą rehabilitację trzeba mieć już zgodę. Najpierw uzyskaliśmy zgodę na działanie ośrodka rehabilitacji dzikich zwierząt wydają przez Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska.
S.Ł. Ustawa mówi, co należy spełnić, żeby założyć tego typu ośrodek. Może to zrobić każdy, jeżeli uzyska zgodę rady miejskiej, wykona opis pomieszczeń, w których będzie rehabilitował zwierzęta, będzie miał podpisaną umowę z lekarzem weterynarii.
A.Ł. Potem zaczęło się zgłaszać coraz więcej gmin, żeby z nami podpisać umowę. Najpierw mieliśmy działalność gospodarczą i wystawialiśmy gminom faktury za interwencję związaną z potrąconą sarną lub lisem. Jednak, gdy zwierząt, również drobnych, zaczęło przybywać, nie mieliśmy możliwości, żeby je leczyć ze swoich pieniędzy.
S.Ł. Ludzie dawali nam też pieniądze do ręki. Co było niezręczne. Założyliśmy więc fundację, żeby przepływ pieniędzy był pod kontrolą. Zajmowaliśmy się też ratowaniem zwierząt po godzinach pracy. Byliśmy postrzegani jak świry. Na przykład braliśmy do pracy pisklęta, żeby móc je nakarmić w ciągu dnia. Gdy mieliśmy młode wiewiórki, to podrzucaliśmy je do moich rodziców. Po pracy zabieraliśmy je i karmiliśmy do późna w nocy. Choć sami nie mamy dzieci, co wiosnę odchowujemy dziesiątki maluchów (śmiech).

Czy to już jest wasza praca etatowa?
S.Ł. Tak. Teraz już tak. Bardzo długo byliśmy w rozkroku. Nie mogliśmy zrezygnować z naszej pracy ze względów finansowych, a w ośrodku było coraz więcej obowiązków.
A.Ł. W 2019 roku mąż się zwolnił z pracy, bo było coraz więcej zgłoszeń w nocy, z wypadków. To było trudne. Trzeba było pojechać po ranne zwierzę, zaopatrzyć je, potem ewentualnie przespać się dwie godziny i rano pójść do pracy. Ustaliliśmy więc po czasie, że mąż się zwolni z pracy, a ja nas będę utrzymywała. I albo to wszystko drgnie w którąś stronę, albo zrezygnujemy. W maju tego roku ja również podjęłam decyzję o odejściu z pracy. Teraz już fundacja prowadzi ośrodek.

Czyli można powiedzieć, że jesteście już na prostej?
A.Ł. Czasy mamy niepewne. Jak już było w miarę dobrze, to przyszła pandemia, a teraz wojna w Ukrainą, inflacja itd. Do końca nie wiemy, jak to będzie wyglądać. Dzisiaj akurat był u nas prezydent miasta Bielska-Białej. Rozmowy były pozytywne. Choć z drugiej strony mamy już sygnały z mniejszych gmin, że będą szukały oszczędności. Patrzymy w przyszłość pozytywnie. Nie chciałabym jednak, żebyśmy byli fundacją, która żebrze o pieniądze, która epatuje cierpieniem zwierząt w mediach społecznościowych. Do tej pory nie byliśmy do tego zmuszeni. Na leczenie i żywienie zwierzą musimy mieć. Jestem w stanie zrezygnować z pensji i pójść do pracy, ale nie mogę zagłodzić swoich zwierząt i zostawić ich bez opieki lekarskiej.
Udało wam się ściągnąć sprawdzoną panią weterynarz do ośrodka. Prowadzi ona swój gabinet u was. Czy pomagacie jej w pracy?
S.Ł. Przy swoich pacjentach jak najbardziej. Przez te wszystkie lata nauczyliśmy wielu rzeczy. Potrafimy po wypadku zakuć sarnę dożylnie, zrobić prześwietlenie, zszyć niewielkie rany, nakarmić sondą. Pani doktor trzyma pieczę nad pacjentami, przepisuje leki, prowadzi operacje, my jej asystujemy. Nie jesteśmy w stanie na przykład amputować kończyny czy złożyć kości. Jednak wiele rzeczy robimy sami.

Powiedzcie, jak należy się zachować, gdy potrąci się sarnę?
A.Ł. Gdy potrącimy dzikie zwierzę na drodze, to bezwzględnie dzwonimy na policję lub straż miejską. I nie boimy się tego, ponieważ nie dostaniemy żadnego mandatu. My wręcz możemy odpowiedzieć za to, że nie wezwaliśmy w takim przypadku jakichś służb i odjechaliśmy z miejsca wypadku.
S.Ł. Ustawa o ruchu drogowym mówi o tym, że musimy udzielić takiemu zwierzęciu pomocy.
A.Ł. Choć trzeba przyznać, że w Polsce prawo kuleje. Jest bardzo archaiczne, jeżeli chodzi o dzikie zwierzęta. Często w gminach nie ma wypracowanych mechanizmów działań i policja nie wie, co zrobić z potrąconym zwierzęciem. Gmina może na przykład ustalić budżet związany ze zwierzętami udomowionymi. Natomiast w przypadku dzikich zwierząt prawo jest niejednoznaczne. Na przykład miasto Bielsko podpisało z nami umowę na cały rok. Gdy jest taka potrzeba, przyjeżdżamy, zabieramy zwierzę i zapewniamy opiekę całodobowo. W tym przypadku miasto przeznacza pieniądze na „zmniejszanie uciążliwości związanych z dzikimi zwierzętami bytującymi w mieście”. Niestety miasto nie może wydawać pieniędzy na rehabilitację dzikich zwierząt.
S.Ł. Pewne jest jednak to, że jeżeli potrącimy sarnę lub inne dzikie zwierzę, musimy zadzwonić na policję. Oni mają obowiązek zawiadomić odpowiednich ludzi – czasami gminy mają podpisane umowy z weterynarzami, którzy usypiają zwierzę na miejscu, zmniejszając jego cierpienie, a czasami mają właśnie podpisane umowy z takimi ośrodkami rehabilitacji jak nasze.
Co zrobić ze znalezionym pisklakiem, który wypadł z gniazda lub rannym ptakiem?
A.Ł. Na terenie Bielska-Białej jeździmy po wszystkie zwierzęta, które potrzebują pomocy, niezależnie od tego, czy to jest sarna, lis czy gołąb. Czasami wymagamy od zgłaszającego problem, żeby zabezpieczył zwierzę. Na przykład gołąb bardzo szybko się przemieszcza na nogach. Często zdarzało się tak, że zanim dotarliśmy na miejsce, już go nie było. Teraz więc prosimy o włożenie takiego gołębia do pudełka. Jeżeli potrzebujące zwierzę znajduje poza Bielskiej, prosimy o jego przywiezienie.
S.Ł. Czyli podsumowując, te zwierzęta, które są duże i nie potrafimy ich przewieźć, zgłaszamy na policję czy pod numerem 112. A małe można przywieźć bezpośrednio do nas. Wszystkie zwierzęta są chronione prawnie jako dobro narodowe, niezależnie od tego, czy jest to duża sarna, czy sikorka. Z punktu widzenia ochrony przyrody, to mały ptak zagrożony gatunkowo będzie ważniejszy niż potrącona sarna.

Zajmujecie się też rehabilitacją wilków. To chyba nie jest zbyt proste?
S.Ł. Współpracujemy ze Stowarzyszeniem dla Natury „Wilk”. Są to polscy naukowcy, którzy zajmują się monitorowaniem dużych drapieżników od 1996 roku. Łączy nas ten sam lekarz weterynarii, czyli Izabela Całus, która ma u nas gabinet. Współpracuje ona ze Stowarzyszeniem od lat.
A.Ł. Dwa tygodnie temu opuszczała nasz ośrodek młoda wilczyca z Puszczy Noteckiej. Była rehabilitowana przez cztery tygodnie. Gdy trafia do nas wilk, to nie informujemy o tym nikogo. Dopiero po wypuszczeniu zwierzęcia na wolność, zamieszczamy taką informację.
S.Ł. Żeby rehabilitacja wilka i wypuszczenie go się powiodły, musi być w to przedsięwzięcie zaangażowana rzesza ludzi. My razem z panią weterynarz zajęliśmy się jego rehabilitacją. A w tym samym czasie naukowcy zbierali w terenie próby genetyczne, żeby wyodrębnić DNA i sprawdzić, z której rodziny wilk pochodzi.
Czyli nie da się wilka tak po prostu wypuścić w las i on sobie poradzi?
S.Ł. Nie. Jeżeli trafi do innej grupy wilków, to go zabiją. Z kolei, gdy młody wilk nie trafi do swojej grupy, to zginie z głodu albo będzie się plątał po śmietnikach…
A.Ł. I przyniesie więcej szkody niż pożytku dla całego gatunku.
S.Ł. Wilk, który był u nas ostatnio rehabilitowany, znalazł swoją grupę na następny dzień. Ciągle jest monitorowany poprzez fotopułapki i obrożę telemetryczną. I to ma sens. Nie można wilka traktować jak wiewiórkę czy jeża.
To był wasz pierwszy wilk?
A.Ł. To był już piąty wilk. Tym razem była to młoda, dziewięciomiesięczna wilczyca, która była na tyle osłabiona, że znalazła schronienie w budzie dla psa. Szczególnie trudna jest rehabilitacja tak młodych zwierząt. Dorosły wilk nie oswoi się z człowiekiem. Jednak młody wilk, jeżeli będzie przebywać z człowiekiem, może za bardzo się do niego przyzwyczaić.
S.Ł. Mieliśmy też pięć rysiów. Mamy odpowiednie zezwolenia na rehabilitację wilków i rysiów. Pierwszym naszym sukcesem był odchów młodej rysicy Marysi. Później był kolejny ryś, potem wilk. Dajemy radę. Nie robimy wokół tego „wielkiego halo”. Stowarzyszeniem dla Natury „Wilk” nam zaufało i cieszymy się, że to się udaje.
Czy wypuszczanie rysiów też jest tak skomplikowane?
A.Ł. Z rysiami jest łatwiej. One się tak nie oswajają. Marysia była półroczną rysicą, gdy do nas trafiła. Baliśmy się, że będzie trudno ją wypuścić. Jednak staraliśmy się mieć z nią jak najmniejszy kontakt. I udało się. Rysie to też bardzo samodzielne zwierzęta. Wilki polują w grupie, a ryś sam sobie poradzi.

Z czego jesteście najbardziej dumni?
S.Ł. Na pewno jesteśmy dumni z tego, że nie marnujemy czasu. Każdy rok coś nam przynosi. Idziemy do przodu, rozwijamy się. Mamy lecznicę, zajmujemy się rehabilitacją dużych drapieżników, zaczynają się z nami liczyć. Moją największą satysfakcją jest to, że kochając te zwierzęta, mogę poznawać je bliżej. Każdy osobnik jest odrębnym bytem – różni się sposobem spojrzenia, zachowania. Dystans między nami a zwierzętami jest skrócony do minimum. Można więc zaobserwować wręcz osobowość tych zwierząt.
A czy przeżywacie to, gdy zwierzęta odchodzą?
S.Ł. Kiedyś to było dla nas trudne. Przeżywaliśmy każdą śmierć czy decyzję o eutanazji. Swoje już wypłakaliśmy. Na początku chcieliśmy zamykać ośrodek średnio co kilka tygodni, bo nie wytrzymywaliśmy tego emocjonalnie. Dlatego staramy się nie łapać więzi z naszymi zwierzętami. Wiemy, że jeżeli umrą, będziemy to przeżywać. Dzikie zwierzę ma się zresztą bać człowieka.
A.Ł. Staramy się też edukować ludzi podczas prelekcji, żeby na przykład nie głaskali potrąconej sarny, ponieważ każdy dotyk człowieka będzie pogarszał jej stan. Ludzie o tym nie wiedzą. Wydaje im się, że sarna jest jak pies albo kot.
Nie jeździcie na wakacje, nie macie wolnych weekendów. Nie wysypiacie się. Właściwie nie macie życia. Skąd bierzecie na to siły?
A.Ł. Nie wiem.
S.Ł. Ja zawsze zadaje sobie pytanie: kto mnie zaprojektował na te dzikie zwierzęta?!
Próbujesz znaleźć winnego?
S.Ł. Tak. Mogłem żyć normalnie. A mam w sobie potrzebę pomagania dzikim zwierzętom na tyle silną, że nie potrafię odpuścić.
A.Ł. Kryzys mamy najczęściej w sezonie, czyli od wiosny do lata, kiedy nie wiemy, jak się nazywamy. I jeszcze do tego odbieramy telefon, w którym słyszymy, że jesteśmy beznadziejni i nieczuli, bo nie jesteśmy w stanie przyjechać od razu.
S.Ł. Nie da się prowadzić takiej działalności na pół gwizdka. Nie da się tylko trochę pomagać zwierzętom. Tak naprawdę nie chcielibyśmy wrócić do naszego starego życia z pracą na etacie. Robimy coś ciekawego, pożytecznego, więc to poświęcenie ma jednak sens. Czasami znajomi mi mówią, że powinienem czasami zająć się czymś innym, ale tak się nie da. Ja nawet teraz, siedząc tu, myślę o tym, że sarna jest pod kroplówką, kogoś innego trzeba nakarmić itd.

Czyli jak na razie nie ma was kto zastąpić?
A.Ł. Pojechaliśmy ostatnio na pięć dni do Beskidu Niskiego. Po raz pierwszy odkąd istnieje ośrodek. W sierpniu dołączył do nas Dominik i dało nam to możliwość pojechania.
Co mówicie ludziom, którzy twierdzą, że w przyrodzie zwierzęta giną, więc po co je ratować?
S.Ł. Tata wolontariuszki, która do nas przychodzi, pytał się jej, po co ona to robi. I wysuwał właśnie taki argument, jaki podałaś. Więc ja jej wtedy poradziłem, żeby powiedziała, że Mysikrólik pomaga przede wszystkim ludziom. Zdejmuje z nich ciężar opieki nad znalezionym zwierzakiem. To człowiek znalazł to zwierzę, to człowiek do mnie zadzwonił, to człowiek chce dla niego pomocy. To człowiek może spać spokojnie, bo wie, że to zwierzę trafiło w dobre miejsce. To my podejmiemy decyzję, czy dane zwierzę będzie leczone, czy poddamy go eutanazji, żeby dalej nie cierpiało.
Przyroda jest tak zachwiana, że nie reguluje już niczego. W idealnej sytuacji jest tak, że gdy zwierzę jest ranne, przychodzi drapieżnik i skraca jego cierpienie. Jednak to już tak nie działa. Naszą powinnością, jako ludzi, którzy w przyrodzie namieszali, jest podać dzikim zwierzętom pomocną łapę.
A.Ł. Poza tym zwierzęta, które do nas trafiają, to zwierzęta z aglomeracji miejskich. My zwierząt z lasu praktycznie nie mamy. Chyba że ktoś znalazł w lesie ptaszka i go doniósł. Jednak to są sporadyczne przypadki. A charakterystyka aglomeracji jest taka, że nie ma na przedmieściach drapieżnika, który mógłby dobić sarnę. Nie ma w Bielsku drapieżnika, który mógłby upolować chorego gołębia.

Jak można was wesprzeć?
A.Ł. Na wiele sposobów. Można przekazać darowiznę, czy to poprzez przelew tradycyjny, czy przez szybkie płatności (dostępne na naszej stronie). Można zrobić zakupy w naszym sklepiku internetowym. Można również przekazać 1,5 procenta w swoim rozliczeniu rocznym.
S.Ł. Gdyby ktoś chciał wybudować dla nas boksy, woliery czy ogrodzenia z płyt betonowych, to bardzo chętnie przyjmiemy pomoc. Naszym marzeniem jest, żeby przenieść ośrodek bliżej lasu. Teraz na przykład nie jesteśmy w stanie wziąć do siebie na rehabilitację jelenia, bo nie mamy do tego warunków.
Na naszej stronie FB ogłaszamy, gdy potrzebujemy wolontariuszy. Jednak prosimy o to, żeby przychodzili do nas ludzie naprawdę zdecydowani. Bo praca u nas nie polega na głaskaniu wiewiórek i czochraniu lisków. U nas pracuje się ciężko, sprząta śmierdzące odchody, patrzy na cierpienie zwierząt.
Czyli polecasz?
S.Ł. Tak. Polecam (śmiech). Bo tylko taki wolontariusz, który naprawdę kocha zwierzęta, jest w stanie to robić.
