CZESKI CIESZYN / W parafii katolickiej pw. Najświętszego Serca Jezusowego w Czeskim Cieszynie od początku marca mieszkają wraz ze swoimi opiekunkami dzieci z domu dziecka z Łucka w obwodzie wołyńskim na Ukrainie. Na temat ich kondycji, potrzeb i przyszłości rozmawiamy z ks. Lukášem Mockiem.

Ile dzieci i opiekunów znajduje się pod wasza opieką?

Dzieci jest 27 w wieku od 6 do 15 roku życia, cztery wychowawczynie i trzech wolontariuszy z Ukrainy.

Kiedy przyjęliście dzieci?

Dzieci przyjechały w piątek 4 marca rano. Miały przyjechać już w nocy, ale były jakieś problemy na granicy i na koniec przyjechały dopiero rano. Przywiozła ich ochotnicza straż pożarna ze Pstruží.

Czy trudno było podjąć decyzję o przyjęciu uchodźców z Ukrainy?

Była to szybka decyzja. Pierwotnie myśleliśmy, że będziemy pomagać inaczej – będziemy wozić ludzi z granicy, pomagać im z załatwianiu formalności na miejscu, następnie zapewniać im u nas wypoczynek przez kilka dni, aby ich posłać dalej do przygotowanych dla nich lokali. Ale w międzyczasie pojawiła się pilna potrzeba pomocy dzieciom z domu dziecka. A czy to było trudno podjąć tę decyzję? To nie wiem, bo mieliśmy na podjęcie decyzji godzinę.

Czyli nie mieli państwo nawet czasu, żeby się bać tak wielkiej odpowiedzialności?

Dokładnie! Musieliśmy szybko przygotować dom dla naszych gości. Poprosiliśmy również naszych parafian, aby z dziećmi wybrali zabawkę, którą chcieliby podarować dzieciom z Ukrainy. Każde dziecko miało przygotowane na łóżku zabawkę i czekoladkę.

Dzieci się z tego ucieszyły?

Na pewno tak. Ale one były przygaszone, gdy przyjechały. Na początku zjadły małe śniadanie, siedziały po cichu, nie widziały, gdzie są. Miały za sobą bardzo długą i trudną drogę. Dzieci były naprawdę zmęczone. Po śniadaniu zaraz poszły spać i spały cały dzień. Potem przyszły na obiad i znowu spały. Ale teraz już jest dobrze.

Kto zapewnia utrzymanie dzieci?

Przede wszystkim parafia. Mieliśmy zbiórkę wśród parafian w kościele. Przyjmujemy również dary. Od miasta mamy też pieniądze. Czekamy również na dodatek od państwa. To będzie duża część finansów.

A w jaki sposób można pomóc?

Można przyjść do nas, podarować pieniądze, a my wystawimy potwierdzenie, albo spiszemy umowę o darowiźnie.

Z jakimi największymi problemami zmagaliście się na początku?

Przede wszystkim musieliśmy stworzyć grupę wolontariuszy. Zgłosiło się do nas 90 wolontariuszy, którzy zaoferowali nam pomoc. My co prawda aż tylu nie potrzebujemy, ale cieszymy się, że mamy bazę rezerwową. Głównie chodziło o gotowanie, sprzątanie, zapewnienie dzieciom rozrywki. Mamy również grupę ośmiu kierowców, którzy mogą zapewnić transport, jak jest taka potrzeba, np. do Ostrawy, żeby załatwić dokumenty. Największym problemem była komunikacja z urzędami, ponieważ nie mogliśmy się na miejscu dowiedzieć, co i jak załatwić. Cały dzień spędziliśmy na przykład w Ostrawie, żeby załatwić wizy. Nie wiem, jak jest teraz, ale na początku panował chaos w urzędach związany z napływem uchodźców.

A czy dzieci chodzą do czeskiej szkoły?

Do szkoły chodzą już dzieci wychowawczyń. Zaś dzieci z domu dziecka rozpoczną naukę od 25 kwietnia. Są to dzieci, które wymagają szczególnej opieki – nad którymi rodzice się znęcali. Niektóre z tych dzieci zostały znalezione w lesie. Są też dzieci alkoholików. Mamy również dzieci niepełnosprawne.

Przez cały ten czas zapewniacie też dzieciom inną formę spędzania czasu?

Tak. Do południa spędzają czas w Ośrodku Wolnego Czasu „Amos”, to załatwiło miasto i pracownicy ośrodka organizują im zajęcia. Jeden pan uczy tam również języka czeskiego.

Jak teraz wygląda powszedni dzień dzieci?

O godzinie 8.00 jedzą śniadanie, potem idą do Amosu, tam są do około 12.30. Następnie mają poobiedni czas wolny do godziny 15.00. A potem organizujemy im zajęcia popołudniowe. Jeden dzień w tygodniu przychodzi do nas pani z psami, która zajmuje się dogoterapią. W czwartek dzieci jeżdżą na unihokej. O 18.00 jest kolacja, potem dzieci mają czas wolny, bawią się, malują. Młodsze dzieci chodzą spać koło 20.00, a te starsze później. Staramy się im zapewnić również zajęcia po południu, żeby wychowawczynie sobie odpoczęły – one są z dziećmi 24 godziny na dobę. Na razie nie wglądają na zmęczone, ale myślę, że trzeba będzie to rozwiązać w najbliższym czasie. Tak, aby wychowawczynie miały chociaż pół dnia wolnego.

Czy bariera językowa jest problemem?

Z wychowawczyniami się dogadujemy. Trudniej jest z dziećmi. Szczególnie maluchy coś tam rozumieją, ale jednak trudno się dogadać. Ja niestety nie znam rosyjskiego, który w tej sytuacji byłby pomocny. Z tymi większymi jest łatwiej. A rozmawiam przede wszystkim z wychowawczyniami. Nasi wolontariusze jakoś się z nimi dogadują – najlepiej to wychodzi po naszymu.

Jak długo dzieci zostaną u was?

Nasi podopieczni chcą wrócić do domu na Ukrainę, jak najprędzej się da. Jeżeli tylko ta wojna się skończy, to prawdopodobnie będą mogli wrócić do swojej miejscowości. Pochodzą z terenu nieobjętego walkami. Zrozumiałem to tak, że ewakuowano wszystkie domy dziecka na Ukrainie, żeby mieć miejsce na nowe sieroty, które straciły rodziców w wyniku tej wojny. Nasi podopieczni, gdy tylko będą mogli wrócić, pojadą do domu. Ale czy to będzie za tydzień czy za pół roku, tego nikt nie wie.

A czy spodobało im się choć trochę w Cieszynie?

Bardzo im się tutaj podoba – myślę, że i wychowawczynie, i dzieci cieszą się, że tutaj są. Podoba im się, że to miasto jest spokojne i wszędzie jest blisko.

Tagi: , , ,

Komentarze



CZYTAJ RÓWNIEŻ



REKLAMA Těrlické Filmové léto
REKLAMA
Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego