Opuścił Zaolzie, by poznawać inne rejony świata. Dziś powraca na nasz portal i łamy miesięcznika ze swoimi reportażami i daniami kuchni różnych krajów.

    Śniadanie nad Paryżem

    Odlot na Teneryfę znowu z Kopenhagi o 9.50. Na lotnisku trzeba być rzecz jasna o wiele wcześniej. Taksówka przyjeżdża dokładnie co do minuty. Kierowca nie pozwala mi nieść do samochodu bagażu. Robi to sam. I to Arab.

    Jest piękna słoneczna pogoda. Samolot podnosi się również dokładnie w określonym czasie. Jest pełen młodzieży i dzieci. Emerytów, łącznie ze mną, jest na pokładzie niewielu.

    Myślę o moich kiedyś wakacjach, kiedy miałem te 10-14 lat. Niemal zawsze trzy kilometry od domu, rowerem do babci.

    Prawie przez całą trasę mogę obserwować ziemię jedenaście kilometrów pod nami. Jest dobra widoczność, tylko nieco zatarta mgiełką.

    Najpierw podziwiam Danię. Wyspy, wyspy, zatoki, jeziora, rzeki z rozlewiskami. Do tego, o dziwo, kompleksy sztucznych stawów o geometrycznych kształtach. Pola jak narysowane za pomocą olbrzymiej linijki. Zielone połacie.

    Potem lecimy nad Niemcami. Tak samo poukładane zasiane pola. Pod nami winie się potężna rzeka, według kierunku toku to pewnie Łaba, czyli płynąca z Czech. Potem Francja z Sekwaną.

    Wózek z jedzeniem i napojami wreszcie dotarł. Byłem już bardzo głodny. Zestaw – sok pomarańczowy, jogurt z płatkami owsianymi, do chleba masło ser i szynka, no i gorąca kawa.

    Jem bardzo powoli. Delektuję się tym „wysokim” śniadaniem nad Paryżem. Kończę je nad wstęgą Loary.

    Potem Pireneje. Pofałdowana górami ziemia od horyzontu po horyzont. Te najwyższe są widoczne w oddali w lewo. Dróżki, osady.

    Ocean. Zatoka Biskajska. Tu zwyczajowo samolotami rzucają porywy powietrza. Naszym tego dnia wcale nie rzucało.

    Atlantyk jest olbrzymi i niebieski. Potem jednak zasłania go biel chmur.

    Na lotnisku do taksówek duża kolejka. Te jednak przyjeżdżają jedna za drugą. Po zaledwie kilku minutach wsiadamy do dużego Volkswagena, kierowca wkłada do bagażnika walizki.

    – San Dulce, Piedra Hincada, por favor.

    W mig jesteśmy na autostradzie. Świeża zieleń i masa kwiatów naokoło ciągną się jeszcze długo poza lotniskiem. I nad tym wszystkim Teide z czapą śniegu. Najwyższa w Hiszpanii góra jest właśnie na wyspie Teneryfe. A pod nią wszędzie banany i banany, i banany.

    Dom i samochód za bramą stoją w nienaruszonym stanie. Drzewko figowe i oleander rozrosły się. Nad pergolą masa dojrzałych winogron.

    Od razu na zakupy. Czuję się naprawdę tak, jakby tych razem ponad ośmiu godzin podróży, z pięcioma tysiącami kilometrów w powietrzu, nie było. Wchłaniam tę cudowną wyspę.

    Teide, dominujący nad Teneryfą wulkan z wierzchołkiem 3718 m n.p.m.

    Na kolację świeża ryba. Karmazyn. Piękna sztuka. Precyzyjnie oddzielam filety i pozostały szkielet i głowę chowam w zamrażalniku, na później, razem z innymi, na rosół rybny.

    Jeszcze sałatka z miejscowych wspaniałych, naprawdę świeżych jarzyn. Sałata, pomidory, ogórek, żółty melon z dodatkiem koziego sera i oliwek. Używanie melona do sałatek to moje „odkrycie”, które potem smakowało wielu gościom.

    Na drogach wyspy orientuję się już prawie bezbłędnie. W lewo za oknem mego pokoju na piętrze oglądam spokojne morze. Widok na Gomerę zasłania mi czerwony dom po drugiej stronie ulicy.

    Idę posprzątać duży taras koło domu. W szortach i sandałach na gołe stopy, a to grudzień. Temperatura na dworze o siódmej rano wynosiła 22 stopnie. Ze słońcem szybko się podnosi. I jest słońce.

    W domu zabrakło chleba, więc pojechałem do San Juan. Dwa sklepy spożywcze są tam zawsze otwarte i w niedzielę. Z torbą plastikową z dwoma chlebkami w niej poszedłem tak tylko zajrzeć do portu rybackiego. Coś mnie tam ciągnęło (jak zresztą zawsze).

    Zdążyłem na akurat się kończący wyładunek sardynek. Zielone skrzynki były pełne tych drobnych rybek przesypanych lodem. Świeżutkie.

    On stał z boku. Był jak wyjęty z książki Ernesta Hemingwaya „Stary człowiek i morze”. Od razu podszedł do mnie. Nawet ze swą marną znajomością hiszpańskiego zrozumiałem, że proponuje mi kupno sardynek.

    FRANCISZEK BAŁON

    Całość reportażu Franciszka Bałona zamieścimy w majowym „Zwrocie”. A już niedługo na naszym portalu przepis autora na sardynki i więcej o kuchni na Wyspach Kanaryjskich.

    Tagi: , , , ,

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



      REKLAMA Walizki
      REKLAMA
      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2023-2024.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego.