Dziś mija piętnaście lat od śmierci św. Jana Pawła II. Przypominamy z tej okazji artykuł z naszego miesięcznika, który był relacją zaolziańskiej studentki z podróży na pogrzeb Papieża Polaka.

    Autostopem do Rzymu

    Normalnie taką wyprawę trzeba by zaplanować, zasięgnąć informacji, jak jechać, gdzie spać, jeść, jak się porozumiewać, skompletować sprzęt itd. Jednak są takie sytuacje w życiu, kiedy jakoś wszystko wydaje się takie proste, a potrzeba zaplanowania i uporządkowania pewnych spraw jest nieodczuwalna.

    Papież umarł. Moją pierwszą myślą było, że nareszcie już się nie męczy, że jest w Niebie. No tak, a my tu na Ziemi? Cóż, poradzimy sobie jakoś, przecież on jest teraz święty, można się do niego modlić, on to wszystko słyszy, widzi, jest u Boga.

    Tak, a my tu na Ziemi…

    Studiuję w Krakowie, więc zaraz po śmierci Papieża brałam udział w mszach św., pochodach, spotkaniach, które odbywały się w tym mieście, i to wszystko jakoś cały czas podsycało we mnie myśl, że nigdy go przecież nie widziałam żywego.

    Papież po prostu był, dużo mówił, ale to wszystko, co wiedziałam na ten temat. Nigdy nie byłam na żadnej pielgrzymce ani na spotkaniu z nim, nawet nie całkiem dokładnie wiedziałam, o czym mówił.

    To było we wtorek 5 kwietnia, wykład, słoneczne popołudnie, rozpoczęłam cichą rozmowę z kolegą i ni stąd ni zowąd doszliśmy do wniosku, że następnego dnia rano jedziemy autostopem do Rzymu.

    Droga do Watykanu

    Środa, piąta rano, droga wylotowa z Krakowa na południe, spakowane śpiwory, przewodnik po Rzymie, trochę jedzenia, 50 euro, tabliczka z napisem Watykan i optymizm, że się uda.

    I udało się – z Krakowa prosto do Bratysławy, tam, czekając na następny samochód, stajemy się obiektem zainteresowania pewnej hiszpańskiej telewizji, która filmuje nas i prowadzi z nami krótką rozmowę.

    Dalej Wiedeń, wieczorna jazda przez Alpy, nocleg pod Wenecją u bardzo miłego kierowcy z Litwy, w tirze, a następnego dnia droga przez Padwę, Bolonię i Florencję w kierunku Rzymu. Pod Bolonią na parkingu spotkałam znajomych z liceum, a chwilę później znajomych z Krakowa, którzy też jechali do Rzymu.

    Z Florencji zabrał nas bardzo miły człowiek – George, który z pochodzenia jest Rumunem, jednak od wielu lat mieszka pod Rzymem w Tivoli, z żoną Ukrainką. Jechaliśmy razem 4 godziny, po drodze mijało nas więcej samochodów z polską rejestracją niż włoskich. Rozmowa w języku ogólnosłowiańskim bardzo miło płynęła i w efekcie zostaliśmy zaproszeni do niego do domu na piątek wieczór.

    Widzi to wszystko

    I Rzym! Dojeżdżamy metrem pod Watykan, a tam Polacy i Polacy, polskie flagi i bardzo miła atmosfera. Dowiadujemy się, że możemy zanocować na trawce w okolicy Stadion di Olimpico, więc wybieramy się tam, rozkładamy śpiwory i zmęczeni zasypiamy otoczeni polskimi namiotami. Rano zauważamy kolegów z akademika… jak miło.

    Kierujemy się razem do Watykanu, postanawiamy jednak nie wchodzić na Plac św. Piotra, ale zostać dokładnie u wrót Watykanu, przy telebimie. Msza pogrzebowa. Łzy lecą mi z oczu, kiedy widzę trumnę Papieża, wydaje mi się, że ona jest pusta, że jest tam tylko coś, jakaś rzecz, jakaś materia, bo Papież jest przecież w niebie i widzi to wszystko, nas.

    Około godz. 14 zaczynamy zwiedzać Rzym. Łazimy po tym ogromnym mieście, które ma tyle zabytków, że trudno je wszystkie zapamiętać. Kończymy nasza kilkugodzinną wędrówkę pod Coloseum i jedziemy do Georga do Tivoli, do Villa Adrianna.

    Byliśmy na pogrzebie

    A tam naprawdę czeka na nas nie tylko prysznic i łóżko, ale obfita kolacja i bardzo miła rozmowa do późnych godzin. Przekonani, że w sobotę rano skierujemy się na północ, chcemy położyć się spać, ale słyszymy, że jutro nie pojedziemy, że dopiero w niedzielę, że na pewno zdążymy.

    I tak mija sobota, Tivoli, jeszcze raz pogrzeb Papieża na wideo, miłe rozmowy, jedzenie, a w niedzielę koło godz. 12 zostajemy odwiezieni na stację benzynową, skąd wszyscy jadą na północ. Jednak jest niedziela, więc schodzi nam godzina, zanim nas ktoś zabiera.

    Udaje się wyśmienicie, kierowca z Sycylii wiezie pomidory do Austrii. I zabiera nas przez Asyż, Perugię, Wenecję na granicę austriacką. Częstuje jedzeniem z Sycylii, rozmowa (po niemiecku) bardzo miło się toczy. Jedziemy razem dziesięć godzin aż na granicę, a tam zaraz mamy transport dalej na północ.

    Grek jadący do Irlandii gorąco nas zaprasza, my jednak dochodzimy do wniosku, że we wtorek rano musimy już być na ćwiczeniach, więc w końcu wysiadamy o godz. 6 rano w Monachium. A stamtąd przez Salzburg, Linz, Czeskie Budziejowice do Pragi. Łazimy sobie po Pradze, która wydaje się być puściutka.

    A potem już Kraków. Przejechaliśmy ponad 4000 kilometrów, zwiedziliśmy Rzym, Watykan, Florencję, Wenecję, Monachium, Salzburg, Pragę. I byliśmy na pogrzebie największego człowieka w naszej historii.

    Śmierć Papieża wpłynęła na nas wszystkich. Jadąc autostopem, poznawaliśmy ludzi różnych narodowości, różnych religii i o różnych poglądach. I nieważne, czy byli to muzułmanie, ateiści czy wierzący, katolicy, dla każdego Papież był człowiekiem wielkim, godnym szacunku.

    („Zwrot”, 2005, nr 5)

    Tagi: , , , ,

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



      REKLAMA Gorolskiswieto.cz
      REKLAMA
      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2023-2024.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego.