Halina Szczotka
E-mail: halina.szczotka@zwrot.cz
WĘDRYNIA / – Zaolzie to obszar zamknięty, otoczony szczelnym płotem. Pytanie tylko czy od zewnątrz, czy od wewnątrz – zastanawiał się Jarosław jot-Drużycki w swoim referacie wygłoszonym 21 kwietnia w Wędryni podczas konferencji zorganizowanej przez Ruch Polityczny COEXISTENTIA-WSPÓLNOTA i Miejscowe Koło PZKO.
Konferencję w trzech językach – polskim, węgierskim i czeskim, otworzył przewodniczący zarządu Organizacji Pożytku Publicznego „Koexistencia” Zoltán Domonkos. A zaraz potem jej dyrektor Tadeusz Toman przedstawił udział Ruchu Politycznego w wyborach samorządowych w zaolziańskich gminach w ostatnim 25-leciu. Obecnie zasiada w radach 41 przedstawicieli wybranych z list COEXISTENTII.
Zaproszony do wygłoszenia głównego referatu Drużycki, współpracownik „Zwrotu”, rozpatrywał kwestię, czy Zaolzie to skansen, rezerwat, czy może – jak zatytułował wydany w 2014 i wznowiony już rok później zbiór esejów i reportaży – hospicjum. I czy Zaolziacy zamykają się szczelnie za regionalnym murem pod przymusem, czy może też z własnej woli.
Pochodzący z Warszawy etnograf eksplorujący Zaolzie od dziesięciu lat zwrócił uwagę, że Zaolzie, jak i ogólnie cały Śląsk Cieszyński, od niemal 150 lat korzysta w pewnej mierze z dotacji z zewnątrz, podobnie jak placówki muzealne, skanseny i hospicja. Przytoczył w tym miejscu cytaty z broszury autorstwa dziennikarza i działacza narodowego Wacława Naake-Nakęskiego z 1896 roku, której autor niezbyt pochlebnie wyraził się o cieszyńskiej „żebraninie”.
Zaznaczył też, że Śląsk Cieszyński to kraj, który zawsze był gdzieś „pomiędzy”, a nigdy „w”. Podobnie jak obecne Zaolzie. To transgraniczne położenie sprawiało i sprawia, że z jednej strony mieszkańców pragnęły wykorzystywać narody zamieszkujące po sąsiedzku, natomiast oni sami, choć nie wytworzyli wspólnoty na wzór szwajcarski, zamykają się na wszystko to, co pochodzi z zewnątrz.
Zacytował przy tym fragment felietonu Kazimierza Kaszpera sprzed ponad czterdziestu lat, w którym była mowa, że Zaolziak podczas zawodów sportowych pojęcia „nasi” nie używa ani w odniesieniu do reprezentacji polskich, ani czeskich. A raptem rok temu o izolowaniu się zaolziańskiej społeczności pisał Marian Siedlaczek, którego słowa zostały przytoczone jako ilustracja do tez referenta.
Tak więc słowo „Zaolzie” zaczęło żyć własnym życiem, mówił Drużycki. – Z jednej strony był to przejaw manifestacji polskości i niezgody na powojenny status quo. Ale z biegiem czasu ta asocjacja oderwania się od Macierzy nie oznaczała, że do odłączenia doszło „przez kogoś gwałtem”, tylko z własnej i nieprzymuszonej woli. I tak pojęcie „Zaolzie” stało się de facto mniej lub bardziej uświadomionym synonimem aktu „odpępowienia się od Ojczyzny” i wobec tejże stanęło w opozycji, co przełożyło się na frazę — my, Zaolziacy versus wy, Polacy.
Kolejnym, i niejako wynikającym z powyższego, poruszanym bynajmniej nie po raz pierwszy zagadnieniem było gloryfikowanie ludowości, które może prowadzić do oderwania się od polskości, co wielokrotnie odnoszone było na niedawnych sejmikach gminnych przed Zgromadzeniem Ogólnym.
A już w 2006 roku dr Józef Szymeczek wysunął tezę o swoistej inwersji ewolucyjnej mieszkańców zachodniej części Śląska Cieszyńskiego, którzy to z grupy narodowej przekształcają się w grupę etniczną.
– Przekształcenie się narodu w grupę etniczną czy wręcz etnograficzną — jak to ujął przed laty Szymeczek — nikomu nie zagraża, nikomu nie szkodzi. Ot taki lokalny koloryt na etnograficznej mapie Republiki Czeskiej jak Hanacy, Wałasi czy Prajzowie…
Kolejne wystąpienie miała Elżbieta Wania, dyrektor miejscowej polskiej podstawówki, liczącej 113 uczniów (najmniejszej szkoły pełnej w powiecie frydecko-misteckim), w którym sporo uwagi poświeciła zapisom do klas pierwszych oraz ogólnemu stanowi polskiego szkolnictwa na Zaolziu.
Jej zdaniem kwestia oświaty jest tematem trudnym. – Jeżeli już trzydzieści lat temu Kaszper zastanawiał się, czy jeszcze znamy realia polskie, to obecne pokolenie jest w jeszcze gorszej sytuacji – przyznała. Jak i to, że dzieci nie mają zbyt wiele kontaktu ze współczesną polszczyzną.
– Lektury obowiązkowe to romantyzm, pozytywizm, ale to nie jest współczesny język polski. Staramy się zapewnić uczniom ten kontakt prenumerując do szklonych bibliotek polskie czasopisma dla dzieci i młodzieży – mówiła.
Podkreślała, że bardzo ważne są wyjazdy na kolonie do Polski, ale także to, by nauczyciele, nie tylko poloniści, mogli się dokształcać na kursach językowych w Macierzy.
Pytanie tylko, czy współczesnym Zaolziakom jest to do szczęścia potrzebne? Czy nie jest czasem tak, jak pisał Kaszper już w 1973 roku, że „Nie uchodzi za pobratymca ani współczesny Polak, ani współczesny Czech. Naszym jest „nasz człowiek”, czyli ten urodzony na Zaolziu, kochający pachnące kwiaty (nad Olzą), wyciskające łzy wzruszenia piękne pieśni (dawne) ludu (naszego), urok (naszych) gór i rzeczywistość kominów”?
Ta kwestia nie została rozstrzygnięta do końca i z pewnością pozostanie tematem dalszych dyskusji na temat polskości na Zaolziu. (indi)
Tagi: Bogusław Raszka prezes MK PZKO Wędrynia, Elżbieta Wania, Jarosław Jot Drużycki, MK PZKO Wędrynia, Ruch Polityczny COEXISTENTIA-WSPÓLNOTA