Czesława Rudnik
E-mail: redakcja@zwrot.cz
Żywocice, nazywane przez Czechów śląskimi Lidicami, są dziś symbolem męczeństwa i walki ludu śląskiego podczas II wojny światowej. Tu wczesnym rankiem 6 sierpnia 1944 r. zginęło z rąk niemieckich okupantów, w odwecie za zastrzelenie przez polskich partyzantów trzech gestapowców, trzydzieści sześć niewinnych osób.
Wydarzenia te doczekały się opracowań historycznych, a także literackich.
O wykonaniu akowskiego wyroku na gestapowcach – bezpośredniej przyczynie zemsty okupanta na niewinnych mieszkańcach Żywocic – tak pisał w swoim „Reportażu” Wiesław Adam Berger:
„Z akt śledztwa: »Dnia 4 VIII 1944 r. w godzinach popołudniowych funkcjonariusze gestapa z Cieszyna – Karl Weiss i Friedrich Gawlas – w asyście kierowcy Sponagela prowadzili dochodzenie w sprawie dokonanego przez nieznanych sprawców włamania do sklepu Izydora Mokrosza. Wieczorem w towarzystwie starosty gminy Henryka Mokrosza, miejscowego rzeźnika Franciszka Pawlasa, kierownika Amstkomisariatu Hansa Rohberga i jego żony, pracownika tegoż urzędu Muchy i Františka Březiny z Ostrawy zatrzymali się w gospodzie Izydora Mokrosza«.
Na Weissa i Gawlasa, którzy mordowali w Bielsku i Białej, AK wydało wyrok śmierci. Nie zdążono go wykonać, albowiem sprawców przeniesiono do Cieszyna. (…)
Wśród gestapowców byli tacy, którzy donosili partyzantom. To oni zdradzili im, kiedy Weiss i Gawlas będą w Żywocicach. Partyzanci przygotowali zasadzkę. Kiedy tamci się bawili u „Górnego” Mokrosza, oni na Błędowickim Kopcu, osiemdziesiąt metrów od karwińsko-ostrawskiej drogi, zbudowali barykadę. (…)
Czekali długo i nikt się nie zjawiał. I kiedy górnicy wracają z popołudniowej szychty, przed północą, partyzanci pytają ich, jak tam Niemcy bawią się u starosty.
– Tam jest ciemno – mówią zapytani – ale u „Dolnego” Mokrosza jest „hulaj dusza”.
– Nie możemy tu dłużej czekać – mówi komendant Kamiński, pseudonim Strzała – idziemy do Izydora!
W drodze spotykają wracających wcześniej z zabawy starostę Mokrosza i rzeźnika Pawlasa. Po ich wylegitymowaniu posyłają ich do domu.
– Teraz się tam bawią – mówi Strzała – a co będzie za chwilę – i rozkazuje partyzantom ukryć się w rosnącym obok owsie.
Zaczyna walić pięściami w bramę wejściową. W gospodzie i wyszynku robi się cicho. Za kilka minut, które są niezmiernie długie, otwierają się drzwi.
– Chodźcie – mówi Izydor – wy też jesteście dobrymi ludźmi.
Za Izydorem, niby za tarczą, stoi ukryty gestapowiec.
– Ręce do góry – rozkazuje Strzała.
Podnoszą.
I kiedy Strzała, sięgając poprzez Izydora, przeszukuje gestapowca, ten błyskawicznie chwyta go za ramiona.
Huknęło. Jest po Izydorze, jest po gestapowcu.
Rozpoczęła się piekielna strzelanina.
Giną gestapowcy i ich kierowca. Ginie Rohberg. Jego „piękna” żona jest ranna. Ginie również jeden z partyzantów.
Po akcji partyzanci opuścili Żywocice, kierując się w stronę Stanisłowic. Szybko rozniosło się po Żywocicach, że w gospodzie była strzelanina. Niemcy od razu rozpoczęli intensywne śledztwo“.
„Żywocice – pisał w niespełna rok po tamtych wydarzeniach Henryk Jasiczek – cicha malownicza wioska, która swoją nazwą przypomina nam żywot, lecz los przeznaczył jej w udziale straszliwą tragedię śmierci. Któżby przypuszczał, że parę kilometrów od Cierlicka, które było pamiętnym miejscem tragicznego startu śp. Żwirki i Wigury do wieczności, odegrała się straszliwsza jeszcze tragedia obywateli cichej wsi Żywocice. (…)
Świtało. Kordony wojska otaczały pierścieniem wieś, zataczały pierścień śmierci. Padły pierwsze strzały. Słychać jęk konających ofiar. Na zagrodzie podnosi się przeraźliwy, bolesny krzyk kobiety.
Gestapowcy pędzą jak opętani, wpadają w nowy budynek. Biją w okna i kopią w drzwi. Wychodzi starszy człowiek, rozespany jeszcze, boso, w spodniach i koszuli. Pada nagle ostro zapytanie: „Haben Sie Volksliste?”, „Nie mam”, odpowiada, nie orientując się, o co chodzi. „Kommen Sie mit”. Niestety tylko kilka kroków. Zwyrodnialcy „genickschussem” kładą go trupem. Pada na miedzy, jeszcze kurczowo ściska palcami trawę i z przeraźliwym zapytaniem otwartych oczu umiera.
Wybiega przebudzony strzałem syn, zanim zdołał zapłakać nad ojcem, sam pada w krwi.
Strzałów coraz więcej, ludzie zamierają w trwodze, gestapo szaleje, krwi, krwi, więcej krwi.
Wraca górnik ze znojnej pracy, cieszy się – ot niedziela, spocznę sobie, zabawię się z dziećmi i pogwarzę z żoną, z sąsiadem… Lecz już czarny zbój leci z pistoletem, o Volkslistę pyta i kładzie go trupem na drodze…“
(Gwoli pamięci najmłodszego pokolenia Zaolziaków. „Zwrot“ 2004 nr 9)
Tagi: tragedia żywocicka, Wydziobane, Żywocice, Żywodzice