Sylwia Grudzień
E-mail: sylwia@zwrot.cz
Rozmowa z Darkiem Jedzokiem o wielojęzyczności, języku ojczystym i syndromie Mowgliego.
Jak długo mieszkasz za granicą?
Pytanie, co to znaczy za granicą, bo urodziłem się na Zaolziu w Czechach i zanim wyjechaliśmy do Australii, mieszkałem przez prawie dziesięć lat w Cieszynie. To też było za granicą. Natomiast w Australii mieszkamy z żoną od prawie 5 lat.
Ile znasz języków?
Polski, czeski i angielski. Słowacki pasywnie.
A który język jest Twoim pierwszym językiem?
Gwara.
Na jakim poziomie znasz język angielski?
Ostatnio robiłem testy i wyszło na to, że moja znajomość języka angielskiego jest na poziomie tuż pod native speakerem. Angielskiego używam w pracy, staramy się też wybić aktywnie poza krąg naszych znajomych, którzy są Polakami, Czechami i… Brazylijczykami. Tutaj wielu Polaków ma z tym problem – przebywa tylko we własnym gronie i nie ma okazji nauczyć się angielskiego.
Czyli nie jest tak, że nie macie z kim rozmawiać po polsku czy po czesku?
Nie, bo Australia to kraj imigrantów, mnóstwo tu ludzi z Europy. Zosia pracuje w polskiej federacji, w Adelajdzie jest też czeski klub, gdzie co piątek można zjeść knedlika i popić pilznerem. Poza tym dbamy o to, by zachować oba te języki. Kupujemy masę e-booków, rodzina regularnie wysyła nam paczki z książkami, więc jesteśmy raczej na bieżąco z polską i czeską kulturą.
Jaki jest język twojego obecnego domu?
Z żoną rozmawiam dziwnym mutantem językowym, mieszanką polsko-gwarową. Ogólna konstrukcja jest polska, ale Zosia przejmuje moje wyrażenia z gwary zaolziańskiej, a ja przyswajam jej gwarę górnośląską. Co zabawne, na początku naszej znajomości wytrzebiła u mnie różne czechizmy, a teraz sama ich czasem używa.
Jaki jest język twoich snów, myśli?
Coś między gwarą a polskim. Może mam coś z głową, bo myślę bardziej obrazami, niż uformowanymi zdaniami w jakimś konkretnym języku.
A nie myślisz po angielsku?
Raczej mi się nie zdarza.
A to ciekawe, biorąc pod uwagę, że twoja biegłość jest zbliżona do native speakera.
Może dlatego, że duża część moich znajomych jest nieanglojęzyczna. Rzadko używam ambitnego języka angielskiego. Najczęściej rozmawiam po angielsku ze znajomymi, którzy są na poziomie średnio zaawansowanym. To może dlatego?
Ja myślę, że to jednak kwestia indywidualna. Niektórzy na przykład nie potrafią przerzucać języków w rozmowie, i jak wchodzą w jeden język, to na całego.
Tak spotkałem tutaj jedną taką osobę – Czecha, który w Sydney mieszkał od 10 lat i pracował na budowach głównie z Polakami, z którymi rozmawiał mieszanką polsko-czeską. Okazało się, że potrafi utrzymać w głowie tylko jeden język. Skutek był taki, że jak rozmawiał z rodziną przez Skypa, to rodzice go nie rozumieli. Znalazł się w takiej otchłani, językowym limbo – już nie mówił po czesku, a po polsku jeszcze się nie nauczył.
Który język mógłbyś nazwać ojczystym? Który język jest ci najbliższy, w którym najlepiej wyrażasz to, co myślisz, czujesz?
Dla mnie to będzie gwara. Kiedyś wypełniałem jakiś kwestionariusz i wpisałem, że moim pierwszym językiem jest „po naszymu”, i że u nas w domu nie mówi się czysto po polsku. Moi rodzice się oburzyli, ale przecież to była prawda – listy i maile do dziś piszemy do siebie po polsku, ale na co dzień zawsze rozmawialiśmy gwarą.
W moim życiu wiele razy powtórzyła się też taka sytuacja, że to nie język polski, ale czeski był dla mnie wiodący. Na przykład łatwiej mi się pisało poezję po czesku niż po polsku, obiektywnie wychodziło mi to lepiej. Rozmawiałem o tym często z Renią Putzlacher i w pełni zgadzam się z tym, co kiedyś powiedziała. Stwierdziła mianowicie, że to może przez to, że ten polski jest swoistym ideałem, na który trzeba chuchać i dmuchać, szlifować go i pielęgnować. A z czeskim tak nie było. Czeski przychodził organicznie, inspiracje czerpałem z ulicy, czytałem offową poezję albo słuchałem muzyki, i nie czułem tego nacisku, że musi być ładnie i poprawnie. Nie ograniczało mnie to w kreatywnym wyrażaniu siebie. Teraz już tego nie czuję, myślę, że już nie mam w języku polskim tych dawnych ograniczeń. Uwolniłem się od tego, ale wtedy było to bardzo realne.
Czy czujesz dyskomfort mówiąc w jakimś języku w miejscu publicznym?
Zdarzało mi się to w dzieciństwie. Ja to nazywam syndromem Mowgliego, bo Zaolziacy są tak naprawdę wyrzutkami językowymi, którzy nie pasują w pełni ani do Czech, ani do Polski. Kiedy wracaliśmy ze szkoły jednym autobusem z dziećmi z czeskich podstawówek, to byliśmy dla nich Polakami, były uszczypliwe uwagi, przedrzeźnianie itd. A kiedy jechaliśmy na kolonie do Polski, aby nawiązać kontakt z Macierzą, lokalne dzieci od pierwszego dnia nazywały nas Czechami. Wszyscy wymawialiśmy to czeskie ‘ř’, ja sam oduczyłem się je wymawiać dopiero w wieku 18-19 lat. I musiałem nad tym aktywnie pracować.
Właśnie nie wiem, dlaczego nie zwraca się uwagi na wymowę, gdy uczy się dzieci języka polskiego w szkołach? Polak, gdy słyszy ‘řeka’, nie skupia się już na przekazie, ale zastanawia się, co się dzieje w buzi tego, kto mówi, jest to tak nietypowy dla nas dźwięk. A czy zauważyłaś, że Twój pierwszy język ubożeje? Czy masz jakieś refleksje z tym związane? Czy jest Ci z tego powodu przykro?
Tak. Od czasu do czasu to zauważam, że zaczyna mi kuleć jeden lub drugi język, a wtedy wzmagam starania o jego odbudowę. Miałem tak już w Cieszynie, kiedy pracowałem nad czymś tylko po polsku przez 2-3 miesiące i w ogóle nie chodziłem na czeską stronę, gadałem tylko z Polakami i z Zosią. Potem poszedłem na zakupy do Czeskiego Cieszyna i w połowie rozmowy z czeskim ekspedientem uświadamiałem sobie, że plącze mi się język. Co ciekawe, nie odczuwam tego ubożenia w języku pisanym lub w myślach, zawsze obrywa język mówiony. To jest chyba kwestia pewnych zdolności lingwistycznych.
Wydaje mi się, że to zupełnie normalne. Każda osoba wielojęzyczna, gdy posługuje się jednym językiem dłużej, potrafi się lepiej w nim wyrażać. Gdy zmienia środowisko, znowu ten drugi język staje się dominujący.
Możliwe. Mam wrażenie, że teraz bardziej więdnie mi język czeski niż polski, bo w moim otoczeniu jest mnóstwo Polaków. Nie ma zbyt dużej różnicy między mieszkaniem w Australii a mieszkaniem na Śląsku. Wydaje mi się nawet, że tutaj mówię więcej po polsku niż w Cieszynie.
Jakie są wg ciebie korzyści z bilingwizmu poza oczywistą zaletą, że się dogadujesz? Czy byłbyś innym człowiekiem, gdybyś nie był wielojęzyczny?
Nauka języków obcych uczy dystansu do siebie. Rozmawiałem kiedyś z Amerykaninem, który nigdy nawet nie próbował uczyć się żadnego języka obcego. Pomyślałem sobie, jak strasznie to musi być ograniczające, że nigdy nie dostałeś pstryczka w nos, że nie potrafisz czegoś powiedzieć. Bez tego doświadczenia nie masz wglądu w to, jak może się czuć ta druga osoba, która próbuje mówić w obcym języku i trafia na swoje ograniczenia, nie potrafiąc czegoś wyrazić. Myślę, że to jest ta najcenniejsza lekcja do przerobienia. Lekcja pokory i empatii.
Poza tym, jeżeli prawdziwe są tezy etnolingwistów mówiące o tym, że język układa nam w jakiś sposób świat, to każdy poznany język pokazuje nam trochę inną perspektywę, rzuca inne światło na otaczającą nas rzeczywistość. Zdarza mi się tego czasem doświadczać. Czasami jest mi wygodniej opisać i zrozumieć jakieś zagadnienie w jednym języku, a w drugim jest już trudniej.
Czy zachowujesz się inaczej mówiąc po angielsku? Czy masz wrażenie, że jesteś trochę innym człowiekiem wypowiadając się w danym języku?
W pewnym stopniu tak. Trudno mi to opisać, ale kilka razy się na tym przyłapałem, że trochę inaczej się czuję i zachowuję w momencie przeskoczenia na inny język.
Czy czujesz się czasami Australijczykiem?
Po pierwsze – dla mnie to pytanie o narodowość stopniowo straciło znaczenie. Odkąd pamiętam, co najmniej raz w miesiącu ktoś mnie pyta, czy czuję się Polakiem, czy Czechem. A dla mnie to tak, jakby pytać rodzica o to, które dziecko kocha bardziej, albo jaki jest najlepszy film, książka albo krajobraz. Tak to nie działa, świat nie jest binarny.
Wracając do Twojego pytania – nie mogę czuć się Australijczykiem, bo jestem tutaj za krótko, ta przygoda zresztą w każdej chwili może się skończyć, więc nie odważę się zapuścić korzeni. Ale jeżeli chodzi o mentalność, to można powiedzieć, że nasiąkam. Generalnie ludzie tu się aż tak nie martwią, mają do wielu spraw takie „południowe” nastawienie. Miałem tutaj znajomych z Niemiec, którzy tego nie wytrzymali. Dla nich lokalna beztroska mentalność była nie do przejścia. Myślę, że to australijskie, luźne podejście do życia przeszło też na nas, mniej się martwimy, odpuszczamy łatwiej. A więc nie, nie jestem Australijczykiem, chociaż kto wie – być może właśnie dokładam kolejny element do tej mojej pokracznej tożsamościowej układanki.
Rozmawiała Sylwia Grudzień
Tagi: Australia, Darek Jedzok, gwara, język czeski, język polski, wielojęyczność, Zazolzie
Komentarze