Krzysztof Rojowski
E-mail: krzysztof@zwrot.cz
CIESZYN, CZESKI CIESZYN / Niedziela (4 maja) była ostatnim dniem 27. edycji Kina na Granicy. Wśród licznych projekcji filmowych można było zobaczyć „Wilka z Królewskich Vinohradów” (autobiograficzną opowieść o Janie Němcu, w której główną rolę grał Jiří Mádl) czy „Sny pełne dymu” – czekający na dystrybucję najnowszy film Doroty Kędzierzawskiej, w której główną rolę gra Krzysztof Globisz. Po projekcjach nie zabrakło spotkań z artystami.
Mádla trzeba było długo namawiać do roli. Nie żałował
„Wilk z Królewskich Winohradów” to obraz w reżyserii Jana Němca – jednego z czołowych czeskich twórców nowej fali, którego kariera została w bardzo przykry sposób zastopowana. W 1968 roku miał odebrać Złotą Palmę na festiwalu w Cannes, ale… wydarzenie zostało odwołane z powodu strajków francuskich studentów. Po powrocie do kraju reżyser musiał uciekać z niego z powodu inwazji wojsk sowieckich na Czechosłowację. Wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, tworzył też później w Niemczech czy Austrii, ale kręcił raczej produkcje niszowe. Wszystkie te wydarzenia opowiada ów autobiograficzny film, którego… nie udało mu się dokończyć. Zmarł bowiem na dwa dni przed zakończeniem zdjęć, wcześniej jednak powierzył wszystkie obowiązki drugiemu reżyserowi.
– Namawianie mnie do tej roli trwało długo – przyznał Mádl. – Przede wszystkim dlatego, że pan Jan odmówił pokazania mi scenariusza – a dla mnie to podstawa pracy aktora. Oczywiście chciałem dotknąć tego złotego pokolenia czeskiej nowej fali – wcześniej pracowałem z Jakubisko, Bočanem, Menzlem – więc z Němcem też chciałem współpracować. W zasadzie jedyne, co mi powiedział, to że to będzie jakby film Romana Polańskiego. Pan, panie Madl, będziesz Polańskim (śmiech) – mówił. Koniec końców bardzo cieszę się, że wziąłem udział w tym projekcie, zwłaszcza że Němec dzwonił nawet do mojej mamy, by mnie przekonała (śmiech) – dodawał.
Inspiracje starszym pokoleniem
Aktor i reżyser między innymi ubiegłorocznych „Fal” mówił też o tym, czy w swojej pracy reżyserskiej – jako przedstawiciel młodego pokolenia – inspirował się Němcem.
– Zawsze warto czerpać wzorce od innych reżyserów, zwłaszcza od tych z innego pokolenia. Cieszę się, że mogłem dotknąć tej ikony, przedstawiciela złotego pokolenia nowej fali. Natomiast te doświadczenia bardziej dotyczyły mojej pracy aktorskiej, bo jeśli chodzi o reżyserię, to z panem Němcem mamy zupełnie inny sposób pracy.
„Wilk…” a „Fale”. Skandal w Moskwie
Autobiograficzna opowieść o Němcu oraz „Fale” mają jeden wspólny element – w obu tych produkcjach pokazana jest inwazja wojsk sowieckich z 1968 roku na Czechosłowację. W pierwszym z filmów jest to jeden z wątków, w drugim z kolei – oś fabuły. Film Mádla opowiada bowiem o działalności opozycyjnej radiostacji w czasie działań wojsk Układu Warszawskiego. Gość Kina na Granicy podkreślał, że te tragiczne wydarzenia mają ważne miejsce w czeskiej kulturze. Opowiedział też ciekawą historię z Moskwy.
– Ten rok 1968 wszyscy nosimy w sobie w jakiś sposób. To pewne memento. Pamiętam pewną ciekawą sytuację na festiwalu filmowym w Moskwie – to był jakiś 2016, 2017 rok – na który pojechaliśmy z „Wilkiem…”. Był wyświetlany na otwarcie imprezy, a przecież mieliśmy w nim ujęcia z inwazji sowieckiej z właśnie ’68 roku. Po projekcji odbywało się spotkanie ze mną, jako odtwórcą głównej roli. Widzowie, nie czekając w ogóle na zadawanie pytań, zaczęli po mnie krzyczeć. Że te kadry były sfałszowane, że kłamię, że przecież oni przyjechali, by nieść bratnią pomoc! Ja już wtedy miałem pomysł na „Fale” i było to dla mnie bezpośrednie zetkniecie się z tym, jakich kłamstw uczy się w Rosji. Starałem się podejmować dyskusję z tym tłumem, ale nie za bardzo się to udawało. Dostałem sygnał, żeby iść do samochodu i pojechałem do czeskiej ambasady. Tam przyszła wiadomość, że mam natychmiast opuścić Rosję. I w kontekście przygotowań do produkcji „Fal” pomyślałem sobie: no, kur*y, ja wam pokażę (śmiech) – wyjaśniał.







„Pomyślałam, że muszę dla niego coś napisać”
W cieszyńskim Teatrze im. Adama Mickiewicza można było obejrzeć „Sny pełne dymu” – najnowszą produkcję reżyserki i scenarzystki Doroty Kędzierzawskiej. Obraz miał swoją premierę w 2023 roku, ale jeszcze nie jest w powszechnej dystrybucji – można go było obejrzeć na kilku pokazach, takich jak właśnie ten w Cieszynie. To dość tajemnicza i oniryczna opowieść o spotkaniu dwóch przypadkowych osób, które stają się sobie bliskie. W rolach głównych występują Krzysztof Globisz – zmagający się z poważną chorobą po przebytym udarze mózgu – oraz Żaneta Łabudzka.
– O tym, by napisać scenariusz specjalnie dla Krzysztofa pomyślałam, gdy zobaczyłam go w spektaklu „Wieloryb The Globe”. Byłam pod wrażeniem jego siły i energii, wszystkich nas wtedy zaczarował. Drugim takim momentem była wizyta w domu państwa Globiszów, gdy zobaczyłam rysunki Krzysztofa. I jak mu się świecą oczy, gdy mówił, że dostał rolę w filmie Jana Kolskiego. Pokazywał mi projekty kostiumów, a ja wychodząc powiedziałam, że muszę coś dla niego napisać – mówiła w dyskusji po projekcji Dorota Kędzierzawska.
„Zawsze marzyłam o małej ekipie. Wtedy tworzą się silniejsze więzi”
Film utrzymany jest w czarno-białej estetyce, a za zdjęcia odpowiada Artur Reinhart, który otrzymał w 2023 roku nominację do „Złotych Lwów” – nagród Festiwalu Filmów Polskich w Gdyni.
– Od samego początku wiedziałam, że ma to być czarno-biały film – mówiła Kędzierzawska, która odniosła się także do skromnej, dwudziestokilkuosobowej ekipy filmowej. Film powstawał bowiem w czasach pandemii Covid-19. – Zawsze też marzyłam o tym, by ekipa była mała, jak najmniejsza. Gdy dawno temu jeździłam na plan z moją mamą, to te plany właśnie tak wyglądały – była jedna lokalizacja i kameralne grono osób. Właśnie w takich okolicznościach zawiązują się silniejsze więzi – argumentowała.
Cudowne momenty improwizacji
O współpracę z reżyserką pytana była z kolei Żaneta Łabudzka. Z widownią Kina na Granicy spotkał się także Globisz, ale ze względu na chorobę trudno mu było mówić.
– Dorota pisze bardzo obszerne scenopisy. Na próby nie ma miejsca. Potem te nasze wizje, miałam zawsze takie wrażenie, łączą się na planie i z tego kreujemy sobie film. Ja zawsze staram się być bardzo dobrze przygotowana do zdjęć, ale bywają takie cudowne momenty improwizacji, gdy każdy z aktorów daje coś od siebie i czuje się wtedy, czy to jest dobre, czy złe. Jak złe, to robi się dubel – wyjaśniała Łabudzka.










