Preisner usłyszał ich w radiu i postanowił nagrać z nimi album. Maciej Karbowski z Tides From Nebula dla „Zwrotu” – zwrot.cz

    Gdy byli dwudziestolatkami, skontaktował się z nimi Zbigniew Preisner. Niedługo wcześniej ukazał się dopiero ich debiutancki album, a tu nagle dzwoni słynny artysta i twórca muzyki filmowej oznajmiając, że chce z nimi nagrać album. O tym, jak to doświadczenie wpłynęło na dalsze losy grupy Tides From Nebula, co by zmienili, jak obecnie działa rynek muzyczny i jak wygląda życie w trasie, opowiada „Zwrotowi” Maciej Karbowski – gitarzysta zespołu.

    O tym polskim post-rockowym zespole, który gra wyłącznie instrumentalną muzykę, pisaliśmy pod koniec listopada przy okazji recenzji ich najnowszego albumu – „Instant Rewards”:

    Preisner usłyszał ich w radiu

    Gdy wydawaliście swój pierwszy album w 2009 roku, mieliście niewiele ponad 20 lat. W 2011 roku już ukazywał się Wasz drugi krążek, „Earthshine”, który nagraliście wspólnie ze Zbigniewem Preisnerem. To pewnie musiał być dla Was spore zaskoczenie, że ktoś taki się z Wami skontaktował. Zwłaszcza że debiutancka „Aura”, mimo że jest bardzo dobrym albumem, to nie zdobyła nagród czy nie było o niej głośno.

    To jedna z tych historii, które brzmią trochę jak w filmach: wielki i znany twórca słyszy w radiu utwór młodej kapeli i postanawia, że nagra z nimi album (śmiech). Oczywiście, nie dowierzaliśmy, to było duże dla nas przeżycie. Zbigniew planował wtedy stworzenie czegoś bardziej rockowego, wpadł mu w ucho nasz numer grany przez rozgłośnię i się skontaktował.

    Pierwszy raz spotkaliśmy się w Krakowie, na backstage’u jakiegoś klubu przy garażach. Wpadliśmy dosłownie na chwilę, żeby w ogóle się przekonać, czy to na serio. Potem od słowa do słowa zaczęliśmy rozmawiać, co moglibyśmy później zrobić.

    To dość osobliwe spotkanie człowieka związanego z Krakowem, z muzykami z Warszawy.

    Świat jest globalną wioską, więc nie ma znaczenia, skąd kto jest. My nie przedstawiamy się jako warszawski zespół, a przede wszystkim polski – zwłaszcza jak gramy za granicą.

    To oczywiście pół żartem, ale wróćmy do Preisnera. Jakie mieliście odczucia na początku tej współpracy i na jej koniec? Zmienilibyście coś?

    Do czasu rozpoczęcia prac nad płytą absolutnie nie wiedzieliśmy, czego się możemy spodziewać. Zbyszek nie jest łatwym człowiekiem. To nie jest gość, z którym po prostu się spotykasz, uzgadniasz i robisz. To coś bardziej na zasadzie: dobra, robimy, bla bla bla i już (śmiech). Na początku wspominałeś, że byliśmy młodsi. To też odcisnęło swoje piętno, bo dziś, kiedy jesteśmy już bardziej doświadczonymi muzykami, to moglibyśmy pewne granice postawić. Wtedy onieśmielało nas samo nazwisko i absolutnie nie braliśmy pod uwagę tego, że moglibyśmy czegoś nie chcieć albo zrobić coś inaczej.

    Oczywiście chcielibyśmy wciąż taki projekt stworzyć, jestem bardzo z tego albumu zadowolony, jest wyjątkowy. Natomiast była to dla nas szkoła i sporo się wtedy nauczyliśmy. Korzystamy z tych doświadczeń praktycznie do dziś.

    Czym jest prawdziwy rock’n’roll?

    Earthshine” z całą pewnością jest bardziej subtelna niż debiutancki album. Widziałem Was kilka lat temu w Krakowie, graliście już jako trio i Wasze show robiło wrażenie – połączenie tych gitarowych riffów z elektronicznymi wstawkami musi być pewnie trudne.

    Nie do końca. Same kompozycje owszem, mają sporo takim ornamentów, dużo się w nich dzieje, ale pod względem wykonawczym nie powinno być to trudne dla średnio zaawansowanego gitarzysty. To nie tak, że ja się na scenie pocę i ledwo ugrywam te partie (śmiech).

    Zasadniczo zgadzam się z Joshem Homme – on kiedyś powiedział, że jak partie gitary w rock’n’rollu są trudne, to to nie jest rock’n’roll. Ja mam już 40 lat i prawdopodobnie pod względem technicznym lepszy nie będę. Kompozytorskim – mam nadzieję, ale jeśli chodzi o aspekt wykonawczy, to nie będziemy się tu ścigać. Partie klawiszy są grane praktycznie jednym palcem, to raczej narzędzie.

    Jak już jesteśmy przy rock’n’rollu – widziałem Twój film, w którym pokazujesz dzień z życia na trasie. Widać na nim jak budzisz się w jednym mieście, jedziecie do drugiego, rozstawienie sceny, koncert, zwijanie sceny, sen i znowu w dalszą podróż. To trochę zadaje kłam rock’n’rollowemu wizerunkowi muzyka, który non stop imprezuje. Nie jest to lekko przygnębiające?

    Absolutnie. My mamy taki etap za sobą – 10 lat temu potrafiliśmy zagrać prawie 60 koncertów w trzy miesiące, na dwóch kontynentach. Nie oszczędzaliśmy się – gdy człowiek jest z dala od domu, zmęczony, to miewa głupie pomysły. Idziesz spać o 5:00, żeby wstać o 8:00, jedziesz dalej i w ogóle nie śpisz… To jest dopiero ponure i przygnębiające.

    Od kilku lat mamy te trasy dużo bardziej uporządkowane. Mamy świetną ekipę techniczną, z którą się po prostu przyjaźnimy i tak sobie jeździmy razem.

    Na tym filmie, o którym mówisz, też nie ma wszystkiego – od czasu do czasu mamy jakąś małą imprezę, że wypijemy kilka piw i sobie pogadamy. Kto w wieku 40 lat jest w stanie kilka razy w tygodniu spotkać się ze swoimi ziomkami? Większość ludzi w naszym wieku w tygodniu chodzi do roboty od rana do wieczora, potem jakiś Netflix i lulu (śmiech). To oczywiście stereotyp, ale mało kto ma możliwość jeździć po kraju i grać swoją muzykę dla kilkuset osób wieczór w wieczór. Jasne, tonę gratów trzeba przewalić dwa razy dziennie, zrobić próbę i wsiąść do busa, ale to niewielki koszt w zestawieniu z tym, co się dostaje.

    Dobrali się jak w korcu maku

    Wydajecie się zgraną paczką przyjaciół i to mimo tego, że teraz gracie jako trio, a zaczynaliście jako kwartet.

    Dokładnie tak jest.

    Ale mieliście pewne problemy przed wydaniem ostatniej płyty. To wynikało z konieczności odwołania koncertów przez pandemię, czy jednak jakieś sprawy osobiste?

    Nie było absolutnie żadnego konfliktu, nic z tych rzeczy. Oczywiście zdarzają się nieporozumienia – musimy podejmować sporo decyzji i to oczywiste, że jest różnica zdań. Ale nasze temperamenty się uzupełniają, dobraliśmy się jak w korcu maku.

    Pewnie w jakiś sposób wpłynęła na Was ta konieczność zrezygnowania z koncertów przez pandemię. Pytam jednak o te emocje, bo właśnie nimi jest mocno przesiąknięty „Instant Rewards”. I to nie tylko negatywnymi uczuciami, ale też pozytywnymi. Skąd to się bierze?

    Komponujemy zawsze razem. Być może kiedyś będziemy eksperymentować i na przykład każdy z nas przynosić będzie gotowe utwory, ale do tej pory działaliśmy wspólnie. Przychodziliśmy po prostu na salę prób i graliśmy. Ta metoda rozwinęła się, gdy otworzyliśmy własne studio nagrań.

    Mówisz o emocjach – dla mnie muzyka jest ich nośnikiem. Ja na przykład lubię słuchać hip-hopu, gdzie tekst jest kluczowy, ale mnie do muzyki przyciągnęła przede wszystkim… muzyka. Dźwięki, jej struktura, rytmika. To właśnie w warstwie instrumentalnej siedzą te emocje. Takie, które potrafią połączyć ludzi z Indonezji i Bangladeszu, Nowego Jorku i Pragi czy Warszawy. To łączy bardzo różnych ludzi i to jest dla nas najważniejsze.

    A czego jeszcze słuchasz, poza hip-hopem?

    Wiesz, ja już mam 40 lat i słucham głównie staroci (śmiech). Z nowszych rzeczy to może… Sleep Token? Poza tym to raczej stara gwardia – to znaczy dla mnie nie są starzy, ale pewnie dla dzisiejszej młodzieży są tym, czym dla mojego pokolenia było Led Zeppelin (śmiech). Mam tu na myśli Deftones, Radiohead, Oceansize, tego typu kapele. Mam małą przyswajalność nowej muzyki. Jednak jak już coś chwyci, to katuje to przez dłuższy czas i zapętlam.

    A jeśli chodzi o hip-hop – ostatnio słucham rapera Tau, ma takie dość old schoolowe kawałki.

    Rynek muzyczny AD 2025

    Mówiłeś o globalizacji rynku muzycznego. No i tak – Zbigniew Preisner w 2009 czy 2010 roku usłyszał Was w radiu, ale gdyby trafił na Was powiedzmy 10 lat później, to prędzej za sprawą jakiejś playlisty na Spotify. To oczywiście jest świetne, ale z drugiej strony daje do myślenia. Czy przez takie globalne rozszerzenie rynku muzycznego, wydawania albumu własnym sumptem to był dobry pomysł?

    Minęło już trochę czasu od premiery i wiesz co? Tak, to był dobry pomysł. Wiem, jak sprzedawały się nasze poprzednie albumy. Wiem, jakie zagrania stosowały wytwórnie, z którymi współpracowaliśmy. Uważam, że zrobiliśmy równie dobrą, jeśli nie lepszą robotę w porównaniu z wcześniejszymi wydawnictwami.

    Lepszą, czyli jaką konkretnie?

    Po prostu byliśmy bardziej zaangażowani w proces powstawania tej płyty. Nie zostawiliśmy wszystkiego wytwórni, która ma do przygotowania kilka takich albumów, tylko po prostu zakasaliśmy rękawy. Pomogło też nasze kilkunastoletnie doświadczenie w branży – wiemy, jak się wydaje płyty, czego trzeba unikać i co należy robić. Ryzyko oczywiście było, ale podeszliśmy do tego bardzo pragmatycznie, twardo stąpaliśmy po ziemi.

    Założyliśmy też własny sklep. Wszystko przechodzi przez firmę i tak, oczywiście pieniądze uciekają przez podatki i opłaty, ale widzimy, że „Instant Rewards” się bardzo dobrze sprzedaje. Krążek jest też dostępny w Empikach, ale większość idzie przez nas. Nasi fani zdają sobie sprawę, że kupując bezpośrednio w naszym sklepie, wspierają nasz zespół.

    Jeszcze jedno – nie jestem przekonany, że my bylibyśmy brani pod uwagę przez jakąś naprawdę dużą wytwórnię. Jakiś Roadrunner Records czy coś tego kalibru. One biorą zespoły z dużo większym potencjałem, chociaż my i tak osiągnęliśmy dużo, dużo więcej niż kiedykolwiek oczekiwaliśmy. Nie znajdzie się jednak podmiot, który chciałby nas promować w mediach francuskich, niemieckich, włoskich itd.

    Czyli samodzielne wydanie płyty było strzałem w dziesiątkę?

    Owszem. Powiem więcej – było zajebistym pomysłem! (śmiech). Mamy też w planach przetestować możliwości, jakie dają media społecznościowe. Chcemy na przykład zobaczyć, jak dotrzeć do konkretnych krajów innych niż Polska.

    Patrząc na nasze trasy koncertowe, to widzimy choćby, że przychylna jest nam Rumunia. Na nasze występy chodzi tam po kilkaset osób, kluby się szczelnie wypełniają, ale płyt raczej nie zamawiają. Jesteśmy jednak przekonani, że wynika to z faktu, że informacja o nowej płycie zwyczajnie do nich nie dotarła. Dlatego zobaczymy, jaką moc ma internet i myślę, że zamówień powinno być dużo więcej.

    A jak na tle innych krajów wypada Republika Czeska?

    To jeden z rynków, który regularnie odwiedzamy, podobnie jak Słowacja czy Austria. Z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę powiedzieć, że odwiedzimy na przykład Pragę. Może nie w tym roku, ale w przyszłym już tak. Pojedziemy wtedy w trasę, która zahaczać będzie o te kraje.

    A jakie plany macie na ten rok?

    Zawitamy na letnie festiwale – to się już w tym momencie klaruje. Jesienią z kolei zagramy krótką polską trasę, która będzie wyjątkowa. Być może to będzie jedyna okazja w historii, by zobaczyć coś tak innego, czego jeszcze nie robiliśmy.

    Nie pozostaje nam nic innego życzyć jak pomyślności i koncertu na polsko-czeskim przygraniczu. Dziękuję za rozmowę!

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



       

      NAJWAŻNIEJSZE WYDARZENIA NA ZAOLZIU
      W TWOJEJ SKRZYNCE!

       

      DZIĘKUJEMY!

      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego