Na Śląsku za Olzą Roku Pańskiego 1936 – zwrot.cz

    „Była ona pierwszą niezależną władzą, jaka pojawiła się na ziemiach polskich od czasów III rozbioru w 1795 roku” – tak Norman Davies pisał o Radzie Narodowej Księstwa Cieszyńskiego, powstałej jesienią 1918 roku. Była również władzą legalną. To cesarz Karol Habsburg dał mandat do tworzenia miejscowych reprezentacji, a na czele Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego stanęli trzej posłowie do wiedeńskiego parlamentu: ksiądz Józef Londzin, dr Jan Michejda i Tadeusz Reger.

    Wbrew nazwie jurysdykcja Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego nie obejmowała całego Księstwa Cieszyńskiego. 5 listopada 1918 roku w porozumieniu z czeską Krajową Narodową dla Śląska (Zemský národní výbor pro Slezsko) dokonano jego podziału na część polską i czeską. W literaturze naukowej używa się określenia, że granice wytyczono według „kryteriów etnograficznych”. W rzeczywistości decydowało kryterium językowe, traktowane wówczas jako podstawowy wyznacznik narodowości. Współgrało ono z preferencjami politycznymi mieszkańców: okręgi, gdzie wygrali ostatnie wybory Londzin, Michejda i Reger, przypadły Polsce, z kolei te, w których triumfowali czescy politycy František Pavlok i Petr Cingr, znalazły się w Czechosłowacji.

    Jednak w styczniu 1919 roku czeska armia zaatakowała II Rzeczpospolitą, zagarniając część jej terytorium – co usankcjonowały zwycięskie mocarstwa latem 1920 roku. Coś bardzo dziwnego stało się z narracją historyczną w kraju nad Wisłą, skoro nazwa owych utraconych terenów wywołuje często uczucie wstydu.

    Zaolzie.

    Kiedy pada słowo „Zaolzie”, pierwszą datą, jaka przychodzi do głowy, nie są lata 1918–1920, lecz rok 1938. Wydarzenia z lat 1918–1920 są uważane za mniej ważne, a kiedy już się o nich wspomina, to jednym tchem dodaje się, że w 1327 roku książę cieszyński Kazimierz I złożył hołd lenny czeskiemu królowi Janowi Luksemburskiego. W kontekście XX wieku jest to akt polityczny równie istotny, jak układ zawarty w 1297 roku przez ojca Kazimierza, Mieszka, wedle którego to rzeka Ostrawica miała być na wieczne czasy granicą Polski i Moraw. Ale dokument z 1297 roku nie był listkiem figowym dla zbrojnej agresji, stąd zna go tylko garstka mediewistów.

    *          *          *

    Nigdy nie doczekamy się konsensusu w dyskusji nad wydarzeniami roku 1938, w wyniku których tereny Zaolzia po prawie dwudziestu latach ponownie znalazły się w granicach Polski. Jednak debata musi uwzględniać dwa faktory.

    Pierwszy, zajęcia Zaolzia przez Polskę w 1938 roku nie byłoby, gdyby nie decyzja czeskich polityków na czele z Masarykiem, by w styczniu 1919 roku zaatakować Polskę, skupioną na walkach na froncie wschodnim. Uznali, że huta w Trzyńcu, dworce w Cieszynie i Boguminie, kopalnie w Karwinie i okolicach, warte są wrogości z Polską na okres co najmniej jednego pokolenia.

    Drugi, jak wyglądało Zaolzie w momencie wystosowania ultimatum przez polski rząd w 1938 roku.

    W tym ostatnim przypadku dysponujemy fenomenalną lekturą w postaci reportażu Pawła Hulki-Laskowskiego z 1937 roku. Autor rok wcześniej zwiedził wzdłuż i wszerz Śląsk za Olzą – nie tylko Zaolzie, ale i Frydek, Stare Hamry, Śląską Ostrawę, a nawet zahaczył o nieśląską już Czadeczyznę, położoną na Słowacji. Amerykańska pisarka Barbara Tuchman radziła pisać książki historyczne w taki sposób, jakby autor nie wiedział, co nastąpi dalej i jak skończy się opowieść. Takiej opowieści o Zaolziu nie doczekaliśmy się, lecz Hulka-Laskowski w 1937 roku, rzecz jasna, nie wiedział, co czeka Śląsk za Olzą już za rok.

    Osoba autora jest ciekawa, bo tak jak Śląsk – a już zwłaszcza Śląsk Cieszyński – wymyka się tradycyjnym wizjom historiograficznym, analogicznie Paweł Hulka-Laskowski nie pasuje do wizji „Polaka z Polski”, co przyjechał ów Śląsk Cieszyński opisywać. Ewangelik pochodzący z robotniczej rodziny, mający czeskich przodków, epizod dyplomatyczny w Pradze, a w portfolio tłumaczenie Szwejka na język polski.

    W 1936 roku ruszył w wędrówkę na drugą stronę granicznej rzeki Olzy, w 1937 roku ukończył pracę nad książką reporterską, która ukazała się w 1938 roku – kilka miesięcy przed wystosowaniem przez Polskę ultimatum do Czechosłowacji w sprawie przekazania Zaolzia. Ale Hulka-Laskowski nie pisał w duchu historycznego rewizjonizmu, bardziej szukał pomysłu, by zażegnać wrogość między Polską a Czechami.

    Należałoby się poznać wzajemnie, ale jak się poznawać przy takiej masie wzajemnych uprzedzeń, gdy każda z obu stron jest głęboko i uczciwie przekonana, że już wszystko wie i że już nie ma nic do dodania? Jak zdobyć się na potrzebny spokój, aby powiedzieć sobie wszystko i próbować zrozumieć się wzajemnie?

    – pytał, nie znajdując odpowiedzi.

    Lecz wcześniej zadał sobie trud poznania świata, leżącego za rzeką Olzą. Bo ów mały kraik był mocno zróżnicowany. Nieco wcześniej Feliks Koneczny pisał o obu stronach rzeki niczym w afiszu reklamowym:

    Kto lubi wygody, nie znajdzie ich nigdzie tylu, ile w Księstwie Cieszyńskim. Kraina mała, a pełna rozmaitości, podzielona od przyrody jakby na jakieś kantony, poodgradzane wzgórzami. Szereg kotlin i dolin wiąże się ze sobą, a w każdej okolicy jest jakieś centrum przemysłowe lub handlowe.

    Hulka-Laskowski odwiedził wszystkie kantony po czechosłowackiej stronie. Są w jego książce tereny przemysłowe i tereny górskie, są Orłowa i Jabłonków, przegląda dokumenty na ewangelickiej farze w Nawsiu, trafia na katolicką procesję we Frysztacie. Ale on poszedł dalej – dosłownie i przenośni. Rzadko polski autor piszący o Zaolziu przekracza jego granice, tymczasem Hulka-Laskowski pojechał do Frydka, „śląskiego Lourdes”. Siedział w gospodzie w uroczych Starych Hamrach, uwiecznionych przez czeskiego poetę Petra Bezruča. Kupował na straganie w słowackiej Turzówce. Nade wszystko miał świetne ucho językoznawcze i dialektologiczne, wyłapując rozmaite smaczki i archaizmy, zostawiając w tyle dzisiejszych hochsztaplerów o wysokich szarżach akademickich w każdym dialekcie widzących osobny język. Przeczytał wszystkie ważne prace historyczne o dawnym Księstwie Cieszyńskim. Przeglądałem bibliografię na zasadzie sprawdzania obecności. Alois Adamus? Jestem. Gottlieb Biermann? Obecny. Franciszek Popiołek? Tutaj. I tak dalej, i tak dalej.

    Śląsk za Olzą nawet tych, co strawili lata na czytaniu i pisaniu o tym regionie, potrafi zaskoczyć chociażby taką opowieścią:

    Na Węgrzech wieszano kiedyś śląskiego zbójnika, zdybanego tam przy rozboju. Kiedy stał pod szubienicą i kat zakładał mu stryczek na szyję, krzyknął głośno: – Hej nie ma tu kogo z Jabłonkowa? – Wtedy ubogi komornik Mach z Boconowic odpowiedział: – Ja jestem z Jabłonkowa! – A zbójnik na to: – Idź na Kościołki i szukaj okrągłej pokrywy z kamienia. Pod nią ukryłem pieniądze. – Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale kat nie czekał i skręcił mu kark. Przez całe trzynaście lat szukał Mach z Boconowic skarbu pod okrągłą pokrywą kamienną po całych Kościołkach i tak mu te lata upłynęły na daremnym szukaniu, aż umarł.

    *          *          *

    Książka Hulki-Laskowskiego po ponad ośmiu dekadach doczekała się drugiego wydania. Pysznego wizualnie, poprzedzonego wstępem i opatrzonego przypisami przez socjologa i publicystę Remigiusza Okraskę. Przypisy są oszczędne i słusznie, bo nie przytłaczają tekstu, a pozwalają go lepiej zrozumieć – chociaż jeden drobiazg należałoby poprawić. Błędnie zidentyfikowano Jana Brannego działającego w okresie międzywojennym w Macierzy Szkolnej – nie mógł nim być zmarły w 1917 roku rolnik w Sibicy, lecz był to jego imiennik, kierownik szkoły w Mostach koło Jabłonkowa.

    To jednak w kontekście całego wydawnictwa drobiazg. Trzeba przyznać, że Remigiusz Okraska – dla którego bodaj to pierwsza tak duża podróż w przeszłość Śląska Cieszyńskiego – wywiązał się ze swojego zadania bardzo dobrze. W szczególności ma dobre wyczucie, które rzeczy oczywiste dla miejscowych, mogą być niezrozumiałe dla osób spoza regionu.

    Ale Śląsk za Olzą nie jest tylko opowieścią o małej krainie w przededniu dramatycznych wydarzeń. Pozwala ujrzeć, jak robi się politykę historyczną, bo przecież Zaolzie wykorzystywane było i jest przez wielkich tego świata. Po części dlatego, że przeszłość zawsze nagina się na potrzeby teraźniejszości, po części za sprawą mniej znanych badaczy i publicystów, którzy potępiają rok 1938 (może i słusznie), nie mając pojęcia o czym dokładnie piszą. Dość powiedzieć, że przed kilku laty na łamach czasopisma naukowego(!) literaturoznawczyni i reportażystka(!) zatrudniona na czołowej polskiej uczelni nie potrafiła nawet ustalić, czy w 1919 roku polskich żołnierzy zamordowano w Stonawie czy Skoczowie.

    A skoro już o reportażystach czy raczej „reportażystach” mowa. W Polsce panuje niezrozumiały kult reportażystów złych, świadomie fałszujących informacje, zupełnie nieradzących sobie z opisywaniem rzeczywistości. Wprawdzie sam Hulka-Laskowski w Śląsku za Olzą pisał, że „fantazja poetycka jest rzeczywistością syntetyczną”, ale w odniesieniu do Pieśni śląskich Bezruča. W powodzi książek udających reportaż, będących zbyt słabych literacko na bycie dobrą literaturą piękną i zbyt słabych faktograficznie na bycie dobrą literaturą faktu, warto sięgnąć sobie po Hulkę-Laskowskiego chociażby ze względów warsztatowych.

    Paweł Hulka Laskowski, Śląsk za Olzą, red. Remigiusz Okraska, Czeski Cieszyn: Kongres Polaków w RC, 2024.

    Michael Morys-Twarowski

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



       

      NAJWAŻNIEJSZE WYDARZENIA NA ZAOLZIU
      W TWOJEJ SKRZYNCE!

       

      DZIĘKUJEMY!

      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego