Beata Tyrna
E-mail: indi@zwrot.cz
HERCZAWA/ Na Herczawie jest kościół pod wezwaniem św. Cyryla i Metodego. Nic zatem dziwnego, że tradycją stało się organizowanie hucznych odpustów połączonych ze świętem gminy.
Nie inaczej było tego roku. 5 lipca, korzystając z tego, że w Republice Czeskiej jest to dzień wolny od pracy, do Herczawy ściągnęły istne tłumy.
Odprawiono msze święte – polską i czeską. Ale później całe świętowanie przeniosło się nieco niżej. Na zaaranżowanej na boisku scenie kolejno wystąpiły zespoły: Magdon, Lipka i Istebna.
Zarówno straganów, jak i ludzi przechadzających się pomiędzy nimi było mnóstwo
Ale do miejsca tego trudno było przecisnąć się z którejkolwiek strony. Wszystkie uliczki zbiegające się w centrum Herczawy z obu stron szczelnie obstawione były straganami. Ich asortyment wykraczał różnorodnością poza odpustowe standardy.
Oprócz tego, co wszędzie: piernikowych serc, słodyczy i plastikowej tandety były stoiska z wyrobami regionalnymi, drewnianymi, biżuterią nie tylko typowo odpustową, a nawet przykładowo nożami.
Jeśli ktoś liczył na pochmurne niebo, a na miejscu doszedł do wniosku, że jednak grozi mu udar słoneczny – mógł też na jednym ze stoisk zapatrzyć się w nakrycie głowy. Na szczęście dla bawiących się nie było potrzeby skorzystania z ustawionego naprzeciwko stoiska z parasolami.
Natomiast chyba wszyscy przybyli do Herczawy odczuwali potrzebę skorzystania z oferty gastronomicznej. A ta – zważywszy na bliskość trójstyku granic – również była niezwykle urozmaicona. Coś dla siebie znalazł tam i mięsożerca, i wegetarianin, i miłośnik piwa czeskiego, i ktoś chcący spróbować słowackiego. Nie zabrakło oczywiście tradycyjnej na tego typu imprezach kolorowej waty cukrowej i tym podobnych słodyczy.
Ludzie spragnieni byli tego typu imprez
Tłumy, jakie przybyły do Herczawy, świadczą o tym, że ludzie spragnieni byli tego typu imprez. Również zespoły cieszyły się, że wreszcie mogły zagrać na żywo. Jednak – zwłaszcza dla tych, które nie grały na weselach, odkąd zostały one na powrót pozwolone – był to też dzień próby.
– Nie graliśmy półtora roku. Przed tym występem mieliśmy tylko dwie próby. Ja na przykład przez cały ten czas lockdownu nie wyciągnąłem gitary z szafy – powiedział nam Tomasz Żur z Magdonu. – Jednak zapomnieliśmy wiele rzeczy… Ale przeważył ten głód grania. Każdemu chce się nieco bardziej – dodał zadowolony z występu.
W przeciwieństwie do country-blusowego Magdonu ani dla Lipki, ani dla Istebnej nie był to pierwszy występ. Ale muzycy obu zespołów przyznają, że jednak pierwszy na tak dużej imprezie.
– Jak zawsze, zaskoczeni byliśmy liczbą ludzi bawiących się podczas tego wydarzenia! Taka malutka gmina, a tylu widzów i turystów! Było to pierwsze nasze granie od półtora roku poza granicami Polski. Bardzo fajnie znów widzieć tyle bawiących się, uśmiechniętych i zadowolonych osób! No i spotkać znajomych z Zaolzia! Bo jednak zamknięte granice i pandemia mocno te kontakty ograniczyły – powiedział nam po występie Tadeusz Papierzyński z zespołu Istebna.
Również dla muzyków Lipki występ przed tak dużą publicznością był pierwszym takim od dawna. Choć odkąd poluzowano obostrzenia, to grają w każdy weekend. Często po trzy wesela pod rząd. A ostatnio wystąpili m.in. na XXVII Spotkaniach Biznesu z Czech, Polski i Słowacji w Ostrawie (o czym pisaliśmy). Wszystko to jednak były imprezy ze zdecydowanie mniejszą liczbą widzów.
– Pierwszy raz po półtora roku widzę tylu ludzi w jednym miejscu! – powiedział nam Christian Heczko. Jak się czuje w tym tłumie? – Jak ryba w wodzie! – z radością i szczerym uśmiechem odparł muzyk. – Miejmy nadzieję, że to wytrzyma jak najdłużej… – zamyślił się. I dojadając langosza popędził po instrumenty i na scenę, by nacieszyć się możliwością gry na tego typu imprezie.
(indi)