Nie żyje ks. Adam Rucki – zwrot.cz

    Dotarła do nas bardzo smutna wiadomość. Dzisiaj w wieku 69 lat zmarł w Czeskim Cieszynie ks. Adam Rucki, wikariusz biskupa ds. powołań Diecezji Ostrawsko-Opawskiej. 

    Urodził się 8 stycznia 1951 roku w Bukowcu. Po zdaniu matury w czesko-cieszyńskim gimnazjum udał się do seminarium duchownego w Ołomuńcu. 30 czerwca 1974 w Czeskim Cieszynie przyjął święcenia kapłańskie.

    Najpierw jako kapłan pracował w Hawierzowie-Błędowicach, później we Frydku i w Trzyńcu. W roku 1984 został uwięziony za prowadzenie nielegalnych spotkań biblijnych młodzieży.

    Przetrzymywano go w areszcie w Ostrawie. Ostatecznie został skazany na sześć miesięcy pozbawienia wolności. Ponadto wycofano mu pozwolenie na wykonywanie posługi kapłańskiej.

    Po tym, jak został wypuszczony z więzienia, pracował jako robotnik w Jabłonkowie. W roku 1985 został wikariuszem w Valašskich Kloboukach. W 1989 roku został proboszczem w Napajedlach.

    W 2005 roku był mianowany wikariuszem biskupa ds. powołań Diecezji Ostrawsko-Opawskiej. 


    W 2012 roku w „Zwrocie” ukazał się wywiad z księdzem Adamem Ruckim, który publikujemy poniżej:

    Pamiętaj, że miłością jesteś, i w miłość się obrócisz 

    ROZMOWA Z KSIĘDZEM ADAMEM RUCKIM 

    Ksiądz Adam Rucki urodził się w Bukowcu. Chociaż na co dzień pracuje jako wikariusz ds. opieki nad powołaniami duchownymi w Diecezji Ostrawsko–Opawskiej, na Zaolziu można go często spotkać. Naszą rozmowę przeprowadziliśmy na plebanii w Trzyńcu. Ksiądz nawet niewierzących urzeka szerokim uśmiechem i umiłowaniem drugiego człowieka. I chociaż rozmawialiśmy o sprawach trudnych i poważnych, na jego twarzy przez cały czas malował się uśmiech i radość z życia. 

    Mamy rok 2012. Jak to jest z tym końcem świata? Mamy się czego obawiać? 

    Koniec świata będzie, kiedy umrzemy.  Kiedy już nie będę żył, to co mnie obchodzi, że świat dalej istnieje? (śmiech) A tak naprawdę, to bzdura. Żaden myślący człowiek, nie może tego traktować poważnie. Proszę spojrzeć na Ewangelię. Pan Jezus powiedział, że on sam, jako człowiek, nie wie, kiedy będzie koniec świata. Ani aniołowie tego nie wiedzą. No to jak ludzie mogą to wiedzieć? Nie ma powodu do obaw. Takie przepowiednie to nonsens. Jeśli Bóg stworzył coś z miłością, to miałby to niszczyć?  

    Pewne jest to, że kiedyś umrzemy. 

    Kiedy przywrócono mi zezwolenie państwowe na sprawowanie posługi kapłańskiej, pracowałem w Valaskich Klobukach i tam chodziłem co miesiąc z Eucharystią w odwiedziny do takiej babci, która miała już osiemdziesiąt pięć lat. Była na wpół ślepa, zawsze jednak była pogodna, uśmiechnięta.  Zapukałem, a ona wyskoczyła – po głosie mnie zawsze poznała – z zawołaniem: – „Chwała na wysokości Bogu!” Prawie zaczęła tańczyć.  

    Pewnego dnia powiedziała mi: – „Pan Jezus chyba już o mnie zapomniał, mam osiemdziesiąt pięć lat. Ale czuję, że on już za niedługo do mnie przyjdzie. Cóż, czas mi ucieka. Wszystkie pieśni religijne znam na pamięć. Modlę się od rana do wieczora, bardzo szybko mi dzień za dniem ucieka”. 

    Potem jednak spoważniała. – „Proszę księdza, to życie w górach było bardzo trudne, ale i bardzo piękne. Ale to najpiękniejsze jest dopiero przede mną! Ja już się cieszę. Otče, tam to roztočíme” – powiedziała dosłownie. Ja, jako młody kapłan wtedy zrozumiałem, co to jest wiara.  

    To piękne, co ksiądz mówi, ale gdy człowiek wczyta się w Tajemnice Fatimskie, to może się czuć przerażony.  

    Ludzie, którzy myślą o końcu, stają się mądrymi ludźmi. Trochę oczekiwania nie zaszkodzi. Na mojej drodze spotykam teraz często osoby, które mają raka, albo osoby chore psychicznie. Przychodzę do nich i często nic nie mówię, tylko biorę je za rękę. I ludzie ci zaczynają się uśmiechać, uzdrawiają się. Pan Jezus nie leczy ludzi z powietrza, on ma od tego nas. Jeżeli wychodzimy do ludzi z sercem, to Bóg ich dotyka. Coraz częściej spotykam starych, chorych ludzi i coraz częściej myślę o śmierci. Zauważam, że moje działania są poważniejsze, roztropniejsze. Ludzie, którzy myślą o końcu, będą poważniej żyć. Często prowadzimy takie nijakie życie i właśnie świadomość końca może je odmienić. 

    Dzisiaj spotykamy ludzi, którzy oceniają siebie i innych po tym, ile majątku udało im się zgromadzić. Czy są oni szczęśliwi? 

    No cóż, serce ludzkie jest nieskończone. Jeśli umieścimy w nim jakieś osoby albo majątek, albo karierę, to serce ciągle będzie krzyczało, że chce jeszcze. Duszy nie może napełnić człowiek albo jakaś rzecz, tylko nieskończony Bóg. Kiedy On da nam harmonię, wtedy zadowolimy się tym, co mamy: tym, że małżonek jest taki, czy siaki, że ta pensja nie jest za duża. Czasami na przykład mężczyzna może mieć wrażenie, że ta kolejna kobieta, to będzie niebo. Ale ona niebem nigdy nie będzie, bo przecież jest tylko człowiekiem. 

    Bez Boga nie ma szczęścia? 

    Nie wierzę w to, że bogaty człowiek jest szczęśliwy bez Boga. Proszę spojrzeć na informacje w gazetach. Co chwila czytamy, że człowiek sukcesu, artysta, który przecież ma masę pieniędzy, nagle popełnia samobójstwo, strzela sobie w głowę. Trudno poznać siebie i być szczęśliwym, jeśli człowiek nie dotrze do Źródła Miłości. Na Środę Popielcową kapłan z reguły mówi: – „Pamiętaj, że prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Ja jednak mówię: – „Pamiętaj, że miłością jesteś, i w miłość się obrócisz”. Jesteśmy jak promyki, które ze Źródła Miłości wyjdą, by coś pięknego na tej ziemi zrobić. I to jest nasze zadanie. To jest droga do szczęścia.  

    Czyżby tylko wierzący mogli być szczęśliwi? 

    Nie tylko ludzie wierzący. Każdy człowiek, który czyni dobro, nawet jeśli mówi, że nie wierzy w Boga, to otwiera się na miłość i może tę miłość przekazać. Zresztą II Sobór Watykański, na pytanie, czy niewierzący będą zbawieni, odpowiada, że ludzie, którzy żyją według sumienia i czynią dobro, są połączeni z Bogiem. I tacy ludzie będą zbawieni. Kiedy czynimy dobro, kochamy, wtedy jesteśmy szczęśliwi. Obojętnie, czy jesteśmy wierzący, czy nie wierzący.  

    TRUDNE LATA PROCESU 

    Był ksiądz więziony. Jak do tego doszło? 

    To był rok 1984, pracowałem akurat w trzynieckiej parafii. Wtedy zbierała się na modlitwie, na adoracji grupa około czterdziestu młodych ludzi. Na adoracje do sióstr elżbietanek w Jabłonkowie jeździli również ludzie z Czadcy, Żyliny, Ostrawy, Hawierzowa. Zaczęły powstawać wspólnoty. Władze widziały już, że jest źle. Spotykaliśmy się po domach, i to okazało się największym problemem, ponieważ można to było podciągnąć pod § 178, czyli „maření dozoru nad církvemi”.  

    Poważny problem nastał, kiedy przyszedł do nas jeden chłopak, przyprowadzony przez kolegę. Był synem komunistki. Kiedy miał 19 lat, ochrzciliśmy go. No, ale wiadomo, syn takiej towarzyszki! Oprócz tego miał problemy z alkoholem. Z początku nie chciałem go ochrzcić, obawiałem się, ale miałem taki wewnętrzny przymus:  Musisz go ochrzcić!  

    I ochrzciłem go. I proszę sobie wyobrazić, że po tym chrzcie został uzdrowiony, stał się całkowitym abstynentem. 

    Ten jeden chrzest przelał czarę cierpliwości władz? 

    Tak, to była ostatnia kropla. Przyszli po mnie i zabrali mnie do ostrawskiego więzienia. Odebrano mi zezwolenie państwowe, więc nie mogłem już pracować jako kapłan. Dopiero rok po aresztowaniu odbył się we Frydku proces. W wyroku dostałem zwolnienie warunkowe. Było to niesamowite przeżycie. Stałem przed sądem i uświadamiałem sobie, że stała się przepiękna rzecz. Jezus mówi: – „Z powodu mojego imienia będą was prowadzić przed sędziów i królów”. I nagle okazuje się, że to całkowita prawda!  

    Jak wyglądał proces? 

    Proces trwał dwa dni. Pierwsi zeznawali gimnazjaliści z naszego polskiego gimnazjum w Czeskim Cieszynie. Miałem prawo do ostatniego słowa oskarżonego i przygotowałem sobie referat, mocne słowa. Gdybym go wtedy wygłosił, nie dostałbym wyroku w zawieszeniu, ale od razu by mnie posadzono „na twardo”. Ja jednak w chwili, kiedy miałem zacząć, zapomniałem nawet tego, jak się nazywam. Patrzyłem na sędziów. Był to proces polityczny, musieli więc być czterej. Trzej byli w togach, czwarty to był ubek. I powiedziałem im: – „Stoję tutaj przed wami z tego powodu, że Jezus nauczył mnie kochać człowieka. Kochać nawet tego, który nas wydał. Ja mu dziś, tu w tym miejscu przebaczam, bo on biedactwo nie wie, co czyni. I to jest wasza sprawa, jak tę sytuację rozwiążecie. Ja wiem jedno, kiedyś przyjdzie taki dzień, że będziemy razem stali przed sędzią sędziów. I wierzę, że on jest bardziej miłosierny, niż sprawiedliwy. A ja chciałbym się do niego uśmiechnąć”. 

    Jaka była reakcja na tak odważne słowa? 

    Ludzie płakali a sędziowie stali bladzi jak ściana. Najmocniej czułem działanie Boga właśnie wtedy, tam w tej sali. Jeden z Trzyńczan wtedy usłyszał, jak asystent sędziów powiedział do swojego kolegi, również asystenta: – „Co teraz stary zrobi? Będzie musiał pół litra wypić, by wydać wyrok”.  

    Największą frajdę miała jednak publiczność z tego, że sędzia tak zbaraniał, że kiedy już wydał wyrok, popatrzył na młodych ludzi, których przyszło wesprzeć mnie do sali sądowej chyba z sześćdziesiąt, i powiedział do nich: – „A wy młodzi, idźcie na ulice i oddziałujcie na młodzież, która rozbija nam tutaj te lampy”. Rozesłanie! Oślica Baala zaczęła prorokować.  

    Wrócił ksiądz do domu. Trudny to był powrót? Jak reagowali ludzie? 

    Oczywiście, zastanawiali się między sobą, dlaczego byłem w więzieniu? Rozsiewano wśród nich pomówienia: że dawałem młodym narkotyki, że wykorzystywałem dzieci, których wtedy masa przychodziła na naukę religii przed pierwszą komunią. Pracowałem w Jabłonkowie w zakładzie „Drobné provozovny”. Przyszła tam sąsiadka i zaczęła mówić, że słyszała, że narkotyki rozdawałem. To bardzo bolało, ludzie patrzyli na mnie dziwnie. Przypomniałem sobie wtedy jednak, że powiedziane zostało: – „Z powodu mojego imienia będą wam przypisywali każde zło”. Były to jedne z najgorszych chwil mego życia, bo nie mogłem się bronić. Przeżyłem te czasy również dzięki „Wolnej Europie”, która opisywała wszystko zgodnie z prawdą.  

    MUR RUNĄŁ 

    Potem jednak „mur runął”. Jak pan  wspomina rok 1989? 

    Wiadomo, wszyscy cieszyliśmy się, że wreszcie przychodzi wolność, że będzie można żyć normalnie. Już wtenczas pojawiały się jednak obawy, że nie będzie łatwo, że pojawią się inne problemy. Pamiętam, tutaj w Trzyńcu, siedzieliśmy z młodzieżą. To był chyba osiemdziesiąty rok. Śmialiśmy się, że jeszcze kiedyś będziemy mówili, jak dobrze było za komunistów, kiedy byliśmy tacy zmobilizowani. Śmialiśmy się, nie dowierzając, że tak właśnie może się stać. 

    Jednak zdarzyło się. Jak patrzy ksiądz na to, co stało się po 1989 roku? 

    Człowiek zawsze będzie ten sam. Jeszcze za komuny jeździłem na Oazy do Polski, tam nauczyłem się nowoczesnej ewangelizacji. Wtedy już wiedziałem, że jeżeli nie przebiegnie taka ewangelizacja, jeżeli nie pokażemy ludziom zdrowego źródła Ewangelii, to cokolwiek by się nie wydarzyło, jaka zmiana by nie zaszła, w ludziach nic się nie zmieni. Dopiero kiedy człowiek przyjdzie do Chrystusa, otworzy się na jego łaskę, na jego moc, wtedy może się w nim coś zmienić. Niezależnie od tego, w jakim reżimie żyjemy.  

    Kościół stoi teraz przed dwoma poważnymi dylematami. Jeden z nich to zwrot majątków kościelnych, który spotyka się z olbrzymią falą niezadowolenia ze strony społeczeństwa

    Zarzuca się kościołowi, że ugania się za majątkiem. Byłem kiedyś na przesłuchaniu u jednego sekretarza partii w powiecie, bo komuś nie spodobało się moje kazanie. Spytał mnie wtedy, czy rzeczywiście jestem przekonany, że głową potrafię zburzyć mur. Odpowiedziałem mu, że partia, jest przecież służącą w ręku Boga. Oburzył się. Więc mu wyjaśniłem: – „Były majątki kościelne, które świeccy okradali. Bo przecież kościół był bogaty. Przyszła partia, kościół całkiem ogołociła. I wreszcie, wolni, możemy lepiej żyć Ewangelią. Czyż partia nie jest służącą w ręku Boga?” 

    Teraz jednak majątki mają wrócić w ręce kościoła. 

    Boję się, by nie wróciły też te dawne czasy. Czytałem ostatnio w gazecie o sytuacji w Austrii, o tym, jak mnisi dbają, by rodzinom osób, które u nich pracują, było dobrze. Oczywiście, pamiętają przy tym, by zostały im potrzebne środki na remonty, ale kapitału nie zbijają. Ludzie są szczęśliwi, cieszą się, że mają tych mnichów. Jeżeli w tym kierunku poszłaby sprawa również w naszym kościele, to byłoby dobrze. Obawiam się jednak, że jest to taka obusieczna broń. Jeżeli nie mamy majątku, jesteśmy wolni i możemy być bardziej wierni Jezusowi. Z drugiej strony jednak trzeba z czegoś utrzymywać szkoły kościelne, szpitale, zabytki. 

    A kwestia spadku liczby osób, które deklarują, że są wierzące? 

    Jeżeli ktoś się urodzi w garażu, nie oznacza to, że stanie się wnet kierowcą. Cóż z tego, że ma się na papierku coś napisane, że pamięta się, jak babcia się modliła? Przecież, jeśli człowiek sam nie spotkał Chrystusa, to łatwo mu napisać, że jest niewierzącym.  Pan Jezus mówił o małej trzódce. Masy są zawsze podejrzane. Dlatego też obawiam się sytuacji w Polsce, tam dojdzie do ogromnego spadku liczby wierzących. Ci, którzy chodzą do kościoła tylko z przyzwyczajenia, żeby im dobrze obiad niedzielny smakował, więzi z Bogiem jednak jakoś nie mają, za parę lat też napiszą, że są niewierzącymi. Tak, jak ludzie w Czechach. Tutaj tylko szybciej się to wszystko wykrystalizowało.  

    Możemy liczyć na to, że sytuacja jednak się odwróci i kościół przyciągnie więcej ludzi? 

    Pan Jezus mówi też o soli, której wystarczy mało. Proszę przypomnieć sobie czasy, kiedy chrześcijanie przyszli do Rzymu. Matrony rzymskie wtenczas pisały: „Za mojego pierwszego, drugiego, trzeciego małżonka się wydarzyło to i to”. Jakie ogromne bogactwa mieli Rzymianie, jakie piękne kobiety, a byli nieszczęśliwi. I nie mogli zrozumieć, jak to, że ci chrześcijanie mogą być tacy szczęśliwi. To była świetna reklama. Dlatego dołączali do nich nawet senatorowie. Ale też w tych czasach ochrzcić się nie było łatwo. Biskup pytał: -„Jesteś gotowy iść jutro do Koloseum? Jeżeli się boisz, to jeszcze zaczekamy”. To był chrzestJeżeli my nie dojdziemy do takiej wiary, to nie pokażemy prawdziwego oblicza Chrystusa.  

    Pozostaje pytanie, czy ludzie dzisiaj chcą poznać Chrystusa? 

    Ludzie nie chcą dzisiaj niczego słyszeć i zatykają uszy. Na szczęście nie mają trzeciej ani czwartej ręki, żeby sobie jeszcze oczy zakryli, więc patrzeć będą. Widzą na przykład szczęśliwe rodziny i pytają, jak to robicie? Jeżeli pozwolę Bogu kochać przez moje serce małżonkę, a ona pozwoli Bogu kochać przez swoje serce mnie, to będzie to mocna miłość. Nigdy nie powiemy sobie, że chcemy odejść. Serce musi być połączone z Bogiem i takie serce się nie wyczerpie. Jeżeli chrześcijanie pójdą przykładem, to wiele mogą wskórać. 

    Tagi:

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



       

      NAJWAŻNIEJSZE WYDARZENIA NA ZAOLZIU
      W TWOJEJ SKRZYNCE!

       

      DZIĘKUJEMY!

      REKLAMA Reklama

      REKLAMA Reklama
      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego