Nina Suchanek
E-mail: nina@zwrot.cz
REGION / Na uroczystość rozpoczęcia roku szkolnego w Polskiej Szkole Podstawowej w Lutyni Dolnej i wręczenie Bonu Pierwszaka przyjechał w ubiegłym tygodniu Juliusz Szymczak-Gałkowski, członek Zarządu Fundacji “Pomoc Polakom na Wschodzie”.
Oprócz polskiej szkoły w Lutyni Dolnej odwiedził też Dom PZKO w Karwinie-Frysztacie. Pojechał na Żwirkowisko oraz do Domu Polskiego Żwirki i Wigury w Cierlicku. Po południu spotkał się z członkami MK PZKO w Karpętnej, wizytę zakończył w Czytelni w Wędryni.
Swoimi wrażeniami z pobytu podzielił się z nami w krótkim wywiadzie:
To pana pierwsza wizyta na Zaolziu?
Praktycznie mówiąc tak. Kiedyś byłem w Cieszynie, ale to było bardzo dawno. Natomiast jeśli chodzi o moją pracę w Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie“, to jest to moja pierwsza wizyta.
I jakie odniósł pan wrażenia z pobytu wśród Polaków mieszkających w Czechach?
Wizytę rozpocząłem od uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego w Lutyni Dolnej, gdzie towarzyszyła mi konsul generalna RP Izabella Wołłejko-Chwastowicz. I od tego trzeba zacząć. Nie chcę, by zabrzmiało to protekcjonalnie, ale jednak jestem bardzo zaskoczony.
Pozytywnie, czy negatywnie?
Zdecydowanie pozytywnie. Po pierwsze, to jest mała szkoła, i to jest plus. Dzięki temu, że to jest mała szkoła, epidemia jest tutaj mniejszym zagrożeniem. Do pierwszej klasy przyjęto trójkę dzieci, więc wiadomo, że wszystkie będą niesamowicie „zaopiekowane”. Po drugie, jak rozmawiam z Polakami tutaj, to w zasadzie nie czuję różnicy – tego, że nie jestem w Polsce. Widać, że jest to środowisko polskie. To nie jest Polonia, Polacy, którzy wyjechali, tylko Polacy, którzy żyją tu z dziada pradziada. Oczywiście mieszkają w Czechach, więc muszą być dwujęzyczni, co daje im dużą przewagę przed Polakami mieszkającymi w Polsce. Najmłodsze pokolenie przecież jest co najmniej trójjęzyczne – zna polski, czeski i pewno też angielski. Mamy więc do czynienia ze środowiskiem, które ma ogromną przewagę cywilizacyjną kapitału społecznego.
Odwiedził pan też cztery Domy PZKO.
Drugą pozytywną sprawą jest to, że jak odwiedziłem najróżniejsze Domy PZKO, każdy jest inny, ale mają jedną wspólną właściwość – w każdym widać, że to są domy, które po prostu żyją. Oczywiście zrobiło na mnie wrażenie Cierlicko, bo wiadomo, tam jest miejsce pamięci Żwirki i Wigury, a ja jak każdy chłopak marzyłem w dzieciństwie o tym, by zostać pilotem. Jednak każdy dom jest inny, ale w każdym widać, że nie jest pusty, w każdym są gospodarze. Oczywiście jedne są większe, inne mniejsze, w zależności od wielkości polskiego środowiska w danej miejscowości, ale wszędzie są gospodarze. Nie ma miejsca zawodowego urzędnika, kustosza polskości. I myślę, że Polacy mieliby się czego od was uczyć, takiego zaangażowania, budowania wspólnoty w trudniejszych warunkach. Najłatwiej by było udawać, że nic się nie da i niczego nie robić.
Spotkałem ludzi, którzy są wdzięczni za to, że ktoś o nich myśli. Polacy z Zaolzia to nie są ludzie, którzy przychodzą z żądaniem, żeby się nimi zająć, nie są to ludzie, którzy mają pretensje i są obrażeni. Wręcz przeciwnie, są bardzo pozytywni, życzliwi. I jest tak, że możemy im pomóc, nie jesteśmy takim „sponsorem“, to jest po prostu partnerstwo. Fantastyczne środowisko!
Sztandarowym projektem Fundacji jest Bon Pierwszaka, który od kilku lat trafia też do pierwszoklasistów w polskich szkołach na Zaolziu. Co jest jego najważniejszym celem?
Chcemy żeby dzieci rodziców, którzy podejmą decyzję, że ma im być trochę trudniej, bo będą mieć trochę więcej zajęć, bo mają się uczyć w języku polskim w szkole, muszą się uczyć jeszcze języka czeskiego, miały też do tego wszystkiego jakąś przyjemność. Wydaje nam się, że dobrze zaopatrzony plecak, to jest taki plecak, który zrobiłby wrażenie nie tylko w Polsce, nie tylko w Czechach, ale również w bogatych krajach. Staramy się, mam nadzieję, że trafiamy w gusta dzieci.
Jest jeszcze jedna rzecz, na której bardzo nam zależy. Polskie dzieci tutaj to są dokładnie takie same polskie dzieci, jak te w Polsce. Podjęto w pewnym momencie w Polsce decyzję, że jest program wsparcia dzieci chodzących do szkół, ich rodziców. Wszędzie na świecie chodzenie do szkoły oznacza wydatek. I chcemy pokazać, że polskie dzieci mieszkające na Zaolziu, na Białorusi, Ukrainie, na Litwie to są takie same polskie dzieci, jak te w Polsce.
Chcemy też, żeby polska szkoła była marką. Żeby nie było to tylko miejsce, gdzie dzieci muszą się uczyć polskiego, bo rodzice chcą zachować tradycje. Wbrew pozorom to jest najprostsza droga do asymilacji, do wynarodowienia. Jeśli polska szkoła będzie marką, będzie oznaczała dobrą przyszłość, to będzie to instytucja, do której ludzie będą chcieli posyłać swoje dzieci. Chcemy pokazać, że nam zależy na tym, by polska szkoła była dobrą marką. I wiem, że na Zaolziu to się sprawdza, zdarzają się takie sytuacje, że do polskiej szkoły posyłają dzieci małżeństwa mieszane. I I nie chodzi tylko o dodatkowy język, ale też o to, że są to mniejsze szkoły, w których jest wspaniała opieka nad dziećmi, szkoły prezentujące wysoki poziom nauczania, również języka czeskiego, są to dobrze wyposażone, rozwijające się placówki.
Czy na wschodzie, gdzie ten projekt realizowany jest dłużej, Bon Pierwszaka sprawdził się jako jeden z elementów tworzenia dobrej marki polskiej szkoły?
Tak, mogę potwierdzić, że się sprawdził. Natomiast muszę powiedzieć, że Polacy na Zaolziu, o ile chodzi o szkoły, mają być z czego dumni. Myślę, że są takie szkoły w Polsce, które mogłyby się od was wiele nauczyć. Żebyśmy się dobrze rozumieli, w Polsce też są bardzo dobre szkoły, najczęściej w małych miejscowościach. Moim zdaniem wynika to też z tego, że tutaj rodzice i nauczyciele muszą ze sobą dobrze współpracować.
Kolejną flagową inicjatywą Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie“ jest wspieranie mediów polskich poza granicami kraju.
Nie ma lepszego sposobu na integrację społeczeństwa, jak właśnie media. Oczywiście, one są różne. Kiedyś to były takie listy ulotne, potem był czas gazet, kiedy wszyscy czytali gazety, były przedpołudniowe, popołudniowe. W tej chwili jest internet, który ma zupełnie nową formułę i nowe wymagania, ale ma jedną ogromną zaletę – absolutną powszechność. Jeżeli mamy gazetę, która ma też swój portal w Internecie, to znaczy, że ludzie mogą ją czytać w każdej chwili i z dowolnego miejsca. Nie będzie polskiej społeczności bez polskich mediów.
(HS)
Tagi: Fundacja "Pomoc Polakom na Wschodzie", Juliusz Szymczak-Gałkowski, PZKO Karwina Frysztat, Żwirkowisko