GRóDEK/ Z odchodzącym na emeryturę dyrektorem „Słonecznej Szkoły” Kazimierzem Cieślarem rozmawia Beata (indi) Tyrna.

    W gródeckiej podstawówce był pan dyrektorem 12 lat. A kiedy w ogóle zaczął pan swą przygodę ze szkołą jako pedagog?

    Studia pedagogiczne w Ostrawie ukończyłem w 1976 roku i 1 września rozpocząłem pracę w Polskiej Szkole Podstawowej przy ul. Dworcowej w Trzyńcu. Po pierwszym roku zyskiwania praktyki pedagogicznej zostałem powołany do służby wojskowej. W trzynieckiej placówce pracowałem do 1981 roku. Wtedy podjąłem decyzję opuszczenia szkolnictwa z powodów finansowych. Dwa lata pracowałem w dziale kształcenia młodzieży w Domu Kultury w Jabłonkowie, a później przyszła oferta pracy w Hucie Trzynieckiej, co było dla mnie niebywałym doświadczeniem. Od tego czasu twierdzę, że każdy nauczyciel powinien odbyć kilkumiesięczny staż w którymś zakładzie produkcyjnym, prywatnej firmie, jakimś przedsiębiorstwie, by bardziej doceniał swój zawód. Nauczyciele bowiem często marudzą.

    Skąd pan pochodzi? Którą szkołę kończył pan jako uczeń?

    Pochodzę z Jasienia, malowniczej miejscowości pod Kozubową, gdzie znajdowała się polska szkoła, w której nauczyłem się czytać, liczyć i pisać. W przeszłości takie wiejskie szkoły uczyły poznawania przyrody „na żywo”, a nie poprzez oglądanie zjawisk na tablicy interaktywnej czy ekranie komputera. Często ze szkoły wychodziliśmy na Stary Gróń pod Kozubową zbierać poziomki i borówki. Poza tym każde domostwo posiadało drobną gospodarkę, gdzie pomagaliśmy przy pracach polowych lub karmieniu zwierząt. Od klasy szóstej moja edukacja odbywała się w starym budynku szkoły w Jabłonkowie. Pamiętam nauczycieli, panią wychowawczynię Cienciałową i pana dyrektora Słowika, człowieka bardzo inteligentnego, dystyngowanego i zrównoważonego.

    Jak chodził pan do szkoły jako uczeń, to który z przedmiotów był pana ulubionym, a którego pan nie lubił?

    Nie lubiłem przedmiotów ścisłych, zwłaszcza fizyki. Wszyscy kochaliśmy wychowanie fizyczne, a także prace ogrodowe. A dlaczego właśnie te? To proste, nauczyciel pozwalał nam grać w piłkę nożną, zamiast plewienia marchewki, a w dodatku… grał z nami!

    Kiedy zdecydował pan, że zostanie pedagogiem i skąd taki wybór życiowej drogi zawodowej?

    Po ukończeniu gimnazjum w roku 1972 wiedziałem, że studia na jakiejkolwiek wyższej uczelni technicznej byłyby dla mnie męczarnią. Wtedy zmotywowali mnie również rodzice, zwłaszcza ojciec, który całe życie uczył i dyrektorował w różnych placówkach. Najpierw uczyłem wychowania fizycznego i przedmiotów humanistycznych, a później wyprofilowałem się na głównego muzyka w szkołach w Bystrzycy i Trzyńcu Tarasie.

    A i na festynach i innych imprezach gródeckiej szkoły często łapał pan za instrument…

    Muzyka towarzyszyła mi przez cały czas, ponieważ uczęszczając do podstawówki, obok w szkole muzycznej uczyłem się gry na akordeonie i saksofonie, a później grałem w orkiestrze tanecznej na perkusji. W czasach studenckich mieliśmy przy MK PZKO Nawsie zespół o nazwie Fortuna.

    Jak zapatrywał się pan na zamknięcie szkoły na Tarasie. Uczył pan tam właśnie w momencie, kiedy szkołę zamykano.

    Z zamknięciem szkoły na Tarasie nie mogę się pogodzić do dnia dzisiejszego. Przecież to była placówka, która dysponowała doskonałymi wynikami w nauce, osiągała pierwsze miejsca w różnego rodzaju konkursach przedmiotowych, reprezentowała Trzyniec w sporcie i kulturze, organizowała mega imprezy. A powód likwidacji? Deklarowana przez kierownictwo miasta Trzyńca mała liczba uczniów jest dla mnie nie do przyjęcia, ponieważ na terenie Zaolzia bez problemów nadal działa kilka polskich placówek z o wiele mniejszą liczbą uczniów. Alternatyw na rozwiązanie tzw. optymalizacji polskiego szkolnictwa w Trzyńcu było więcej, ale nie było woli by zachować dwie samodzielne polskie placówki. Dziś szkoła na Tarasie umiera.

    Apropo osiągnięć uczniów ze szkoły na Tarasie. Podobno to pan zmotywował do śpiewania Alberta Černego, wychowanka szkoły na Tarasie. Jak wspomina go pan jako ucznia? Jak to było z tą jego karierą muzyczną, pamięta pan jej początki?

    W szkole na Tarasie uczyłem od roku 1995. Wtedy Albert rozpoczął edukację w klasie pierwszej. Na lekcjach wychowania muzycznego zauważyłem, że połowa klasy, czyli 11 uczniów, dysponuje bardzo dobrymi warunkami głosowymi. W klasie 4 zostałem ich wychowawcą i powoli powstawała grupa wokalna składająca się z 3 chłopców i 8 dziewczyn. Nasz pierwszy wyjazdowy występ odbył się w roku 1999 na walnym zebraniu PZKO w Czeskim Cieszynie, w sali restauracji Pod Dzwonkiem.

    Z młodymi artystami zacząłem pracować coraz intensywniej, tworząc bardziej ambitny repertuar. Solistami zostali chłopcy, a dziewczyny towarzyszyły im jako chórek. Przyjęliśmy nazwę Małe Ich Troje i wyruszyli na koncerty w Ostrawie, Pradze, Warszawie. W roku 2003 w Rozgłośni Ostrawskiej nagraliśmy płytę, której ojcem chrzestnym był Richard Krajčo.

    Wspólnie z utalentowanymi uczniami z innych klas udało mi się kilka razy wygrać Festiwal Piosenki Dziecięcej w Hawierzowie oraz zająć przednie miejsca w innych renomowanych konkursach śpiewaczych na terenie Czech i Polski. Z Albertem utrzymujemy kontakty do dnia dzisiejszego. Przed jego startem w konkursie Eurowizji w zeszłym roku organizowałem mu promocyjne tourné po polskich szkołach na Zaolziu.

    Od roku 2008 pełnił pan funkcję dyrektora Słonecznej Szkoły w Gródku i podobno był to dla pana drugi dom. Kto dał szkole taką nazwę i co uważa pan za swój największy sukces?

    Według opinii mojej żony, placówka w Gródku była dla mnie pierwszym domem… A co do nazwy Słoneczna Szkoła, została ona ustalona już wcześniej, podczas tworzenia własnego programu edukacyjnego.

    Moich sukcesów było na pewno więcej, wymienię przynajmniej wychowanie kilku generacji, które dziś studiują na wyższych uczelniach oraz realizację dużych inwestycji, w kierunku utrzymania i wyposażenia budynków szkoły i przedszkola, w wysokości nie bagatela 16 milionów koron.

    Pracę pedagoga uważa pan za lekką czy trudną?

    Wydaje mi się, że praca ta staje się z roku na rok trudniejsza. Współczesny nauczyciel coraz mniej uczy, a coraz bardziej zmaga się z administracją. A dla dyrektora, to już w ogóle… Ten oceniany jest bowiem nie za pomysły, inicjatywę czy wyniki uczniów – tu liczy się dokument! Ubolewam również nad tym, że coraz mniej pedagogów bierze udział w życiu społecznym naszego Zaolzia, a w tym wypadku powinni oni świecić przykładem. Osobiście członkiem PZKO jestem odkąd skończyłem 14 lat i nigdy nie zabrakło mnie na Gorolskim Święcie czy Festiwalu PZKO. Wspólnie z żoną w kilku miejscowych kołach aktywnie pomagaliśmy przy organizacji szeregu imprez.

    Będąc w Gródku na różnych imprezach szkolnych zauważyłam, że scenariusze przedstawień teatralnych i innych widowisk, to pana dzieło.

    Tak, napisałem dla dzieci dwa przedstawienia teatralne na podstawie miejscowej legendy o złym rycerzu Bełce, dwie jednoaktówki związane z historią szkoły oraz kilka scenariuszy różnych widowisk, na przykład Świąteczne Kolędowanie czy Stawianie Moja. W zeszłym roku zespół teatralny MK PZKO Gródek wystawił moją sztukę p. t. Starzik, starka i komputer.

    Odchodząc na emeryturę, żegna pan swoją ukochaną szkołę, no i co pan będzie robił?

    Mam w planie najpierw trochę odpocząć, a potem zobaczymy. Od dawna marzy mi się stworzenie zespołu akordeonistów. Tego na Zaolziu jeszcze nie było. A potem napiszę następną komedię, pomysły już są.

    Tagi: , ,

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



      REKLAMA Gorolskiswieto.cz
      REKLAMA
      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2023-2024.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego.