Granica. Słowo ostatnio równie często używane w naszym regionie, jak koronawirus na całym świecie. Uf. Skończyłam zza biurka zbierać materiały do artykułu o tym, na ile godzin korki są na granicach w naszym regionie. Czas wybrać się osobiście za Olzę.

    Oczywiście nie samochodem. Bo już wiem, że wraca się dziesięć godzin. Siadam na rower, zjeżdżam na dół, w dolinę Olzy. Przypominam sobie jeden z koszmarów sennych dręczących mnie przedwczorajszej nocy, jak to w drodze powrotnej do domu okazało się podczas kontroli, że zapomniałam zaświadczenia. I wrócić nie mogę. Nim więc postawię nogę za magiczną linią graniczną, tak niezauważalną przez wiele ostatnich lat, zaglądam do plecaka. Jednak jest.

    No to idę. Z nerwów oblewam się potem i zaczyna mnie dusić. Typowy objaw z wszechobecnej ostatnio listy… jeszcze czuję, że twarz mi czerwienieje, co zdarza mi się od dawna najczęściej z gorąca, ale chyba też i z nerwów. No tak, nerwy są, temperatura w ten słoneczny dzień sięga kilkunastu stopni. Wszystko się zgada. Ale… a może jednak…

    No nic. Idę. Sympatyczni mundurowi proponują bym zabrała sobie od razu formularz do wypełnienia, by podczas powrotu nie musieć robić tego na miejscu. Nie potrzebuję, wydrukowałam i wypełniłam go już w domu.

    Polski posterunek za mną. Na końcu mostu widać już czeski. Dziwne uczucie. Nie, nie mam Déjà vu, bo kiedy ostatni raz przechodziłam odprawę graniczną na tym moście, to chodziło się przez nieczynny obecnie budynek. Nawet sobie to przypominam. Zaraz po lewej lada, za nią pogranicznicy kontrolujący dokumenty. A dalej, w głębi celnicy sprawdzający, co też się szmugluje. Obchodziło się ten prostokąt, dalej kontrola czeska. Teraz wszystko jest w jednej linii, a miast budynku na środku mostu prowizoryczne namioty wojskowe typu „beczka”. I przepustka wtedy była na takiej zielonkawej tekturce, składana, ze zdjęciem. Ta, którą mam teraz zalaminowaną, złożyć się nie da.

    – Do pracy? – pytają czescy policjanci. – Tak, do pracy. – Proszę – robią przejście. Idę. Za mostem siadam na rower i jadę, jak zwykle, po dziwnie niezwykłym, jak i Cieszyn, Czeskim Cieszynie. Ulice opustoszałe prawie, mimo iż to środek dnia. Pojedyncze osoby przemykają w maseczkach. Ktoś idzie z psem, ktoś z siatkami zakupów. Pod szkołą pusto. Jakieś pojedyncze samochody pod centrum handlowym. Tylko pod Billą jak zawsze – grupka pijaków. Ale parking pustawy, pojedyncze samochody, pojedynczy ludzie w maseczkach wchodzą, wychodzą z siatkami zakupów, wsiadają do samochodów i odjeżdżają.

    Na ścieżce rowerowej mijam jednego pana. W bezpiecznej odległości, jak to na rowerach. Dalej, na wiejskiej drodze młodzi rodzice idą z wózkiem, jakiś pojedynczy biegacz. Raz po raz przejeżdża samochód.

    Ale gdy staję na wiadukcie, którym nad główną biegnie droga lokalna widzę to, o czym nim wyszłam, pisałam na podstawie informacji od rzeczników prasowych. To znaczy nie widzę końca korka. Podobno sięga aż do Bystrzycy, a ja spoglądam nań „dopiero” w Nieborach. Wracam ze 20 minut, jadąc dróżką rowerową biegnącą tak, że cały czas widzę stojące jeden za drugim TIR-y. Przez ten czas kolejka dwukrotnie posunęła się o jedno auto do przodu…

    Czeski Cieszyn nadal pustawy. Ktoś idzie z psem, ktoś z siatkami zakupów. 90 % przechodniów w maskach.

    Czas wracać. Tu już tym bardziej nie ma mowy o deja vu, bo wtedy, przed laty, kiedy chadzałam na tamtą stronę, wracało się Mostem Wolności. Teraz Most Przyjaźni jest dwukierunkowy, a Wolności całkowicie zamknięty, pilnowany przez policję.

    No i jeszcze jedna różnica, i to wielka! Wtedy, przed laty, kolejki pieszych ciągnęły się czasem po kilkaset metrów. Teraz pusto. Do tego stopnia, że by mieć ilustrację, jak wygląda pomiar temperatury, jestem zmuszona poprosić funkcjonariuszkę Straży Granicznej, która wcześniej kontrolowała mi dokumenty, by to ona zrobiła mi zdjęcie. Nikt inny w tym momencie nie przechodzi.

    Przy drugim stanowisku kontrolnym jakaś pani nie chce podać telefonu, a funkcjonariusz spokojnie tłumaczy, że jak nie wypełni wszystkich danych w karcie lokalizacyjnej, to do Polski nie wejdzie. Pani dyskutuje, funkcjonariusz grzecznie wyjaśnia, że tu chodzi o to, że musi być możliwość skontaktowania się z nią i zlokalizowania jej w razie czego. Nie wiem, jak skończyła się ta sprawa, bo jak opuszczałam graniczny punkt kontrolny, ona wciąż tam stała.

    Funkcjonariuszka w maseczce i rękawiczkach, ja w bandamce jak kowboje na westernach albo fani rocka na Woodstocku chroniący się w ten sposób przed wpadającym do nosa i ust kurzem i też rękawiczkach. Ale nie lateksowych, a zwykłych, roboczych. Dokupiłam sobie dzisiaj dodatkowe dziesięć par, codziennie po powrocie do domu do pralki i po problemie.

    Dokumenty sprawdzone, co trwało dosłownie moment. Przechodzę do następnej części kontroli. Tu już można się poczuć dziwnie. Nie oglądam wprawdzie filmów science fiction (w ogóle mało filmów oglądam) ale … Trochę dziwne uczucie, jak stoi przede mną człowiek w kombinezonie niemal kosmicznym i mierzy mi prosto w czoło z pistoletu. Brrrr…. Można nabrać duszności z samej tej sytuacji…

    Na szczęście jeszcze coś pamiętam z zajęć z lekcji obrony cywilnej, czy jak to się nazywało, ze szkoły średniej i postać bardziej kojarzy mi się z żołnierzem zabezpieczonym przed bronią chemiczną niż kosmicznym najeźdźcą. Na szczęście pistolet nie jest nabity i błyskawicznie sygnalizuje koniec pomiaru. – Można iść – oznajmia przez kompletną maskę przeciwgazową postać, opuszczając rękę z termometrem nowej generacji niczym rewolwerowiec na westernie.

    I oto wszystko. W jedną i drugą stronę odprawa, kontrola dokumentów i pomiar temperatury trwały dosłownie moment. Fakt, że nie szłam o godzinie, kiedy wszyscy pracownicy huty ciągną na zmianę, ale i tak horroru, jak dla zmotoryzowanych, na pewno tu nie ma.

    Wydrukowanie i wypełnienie z wyprzedzeniem karty lokalizacyjnej jeszcze ten czas skraca. A wiadomo, jak ktoś chodzi do pracy codziennie, to sporo czasu zaoszczędzi, wypełniając kartę w komputerze i drukując na zapas na kolejne dni. Polecam takie rozwiązanie tym, którzy przechodzić muszą. Bo wiadomo – kto nie musi niech lepiej nie chodzi. Tych, co musieli, albo wracali jeszcze do kraju wczoraj do godziny 17:00, o której wracałam, było około 800 osób.

    (indi)

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



      REKLAMA Walizki
      REKLAMA
      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2023-2024.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego.