Osiemdziesiąte urodziny obchodziłby dziś aktor Bronisław Poloczek. Pochodził z naszego regionu, urodził się 7 sierpnia 1939 roku w Suchej Górnej, zmarł 16 marca 2012 roku w Pradze. Poniżej przypominamy artykuł, który ukazał się w „Zwrocie” na jego siedemdziesiątkę.

    Aktor Bronisław Poloczek w jednej z ról filmowych

    Dobry aktor

    – Nic z ciebie nie będzie, nie masz talentu – ten osąd kierownictwa Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie zabrzmiał jak wyrok. Dla Bronisława Poloczka, praktykującego w sezonie 1956/1957 w Scenie Polskiej, był jednak wyzwaniem. Postanowił udowodnić wszystkim, że prawda jest inna.

    Opuścił Zaolzie z mocną wiarą, że spełnią się jego marzenia o aktorstwie. „Mówiłem ci, że dojdę do tej mety, jaką jest Praga”, pisał do ojca pod koniec lat 70., kiedy popularny liberecki teatr Ypsilon, w którym miał angaż, przenosił się do Pragi. W 1988 roku został członkiem zespołu sceny dramatycznej Teatru Narodowego w Pradze.

    Jego portret już od dawna wisi w galerii znanych twarzy, które przewinęły się przez Teatr Cieszyński. Polskie Gimnazjum Realne im. J. Słowackiego w Orłowej zaszeregowało go do grupy najbardziej znanych absolwentów. Sucha Górna zaprosiła jako sławnego rodaka na uroczystości jubileuszowe gminy.

    Rozpoznawalny na ulicy cieszył się sympatią szerokiej rzeszy widzów telewizyjnych, filmowych i teatralnych, ale był też w centrum zainteresowania węszących sensacje tabloidów. Ta popularność nie przyszła łatwo, zdobywał ją ciężką pracą, stopniowo, przez długie lata.

    Urodzony na pograniczu

    Urodził się w Suchej Górnej 7 sierpnia 1939 roku. Rodzice byli autochtonami, Polakami. Zaolzie należało wtedy akurat do Polski, ale nie minął miesiąc, a wybuchła II wojna światowa, region przyłączony został do III Rzeszy i mały Bronek został mieszkańcem „Reichu”.

    – Urodziłem się na pograniczu – wspominał po latach, kiedy w Czechach zagadywano go o jego śląskość – a to oznacza, że jest się nikim. O pogranicze ciągle ktoś walczy, granice dzielą ludzi na ciemiężycieli i uciemiężonych. Dlatego tak bardzo jestem za zjednoczoną Europą. Ziemia jest piękna, kiedy popatrzeć na nią z kosmosu, bo nie widać granic.

    – Mój rodzinny region pozostanie dla mnie częścią Księstwa Cieszyńskiego z grodem Piastów w Cieszynie, etnicznie należącym do Śląska, a narodowościowo podzielonym między Polaków, Niemców i Czechów – podsumował.

    Kiedy wystąpił w Czeskim Cieszynie podczas XIV Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Na Granicy w monodramie Petera Turriniego „Nareszcie koniec”, na przykładzie tego przedstawienia tłumaczył, jak artyści już dawno rozwiązali problem zjednoczenia Europy. Autorem sztuki jest Austriak włoskiego pochodzenia, reżyserem Słowak (Martin Porubjak), a zagrał Ślązak o polskim rodowodzie. Podkreślał też wtedy, że jest to jego teatralne pożegnanie z ojczystym regionem.

    Pierwszym i podstawowym warunkiem dobrego opanowania języka jest zacząć myśleć w danym języku. Poloczek związał się z czeskimi teatrami, toteż musiał przestawić się na myślenie po czesku. Jednak nawet po 50 latach przebywania w czeskim środowisku nie zapomniał języka ojczystego.

    Podziwiano jego płynną polszczyznę, a także gwarę śląską, kiedy w 2005 roku zabrał głos podczas obchodów 700-lecia Suchej Górnej. – Każdy powinien sobie uświadomić, że języka ojczystego nie można zapomnieć – tłumaczył zachwyconym słuchaczom. – Kto nie chce, nie zapomni.

    Postawił na swoim

    Wczesne dzieciństwo spędzał bez ojca, którego losy wojenne rzuciły do Europy zachodniej, skąd do domu powrócił dopiero w 1947 roku. Niedługo cieszył się z obecności obojga rodziców. Matka zmarła, kiedy nie miał jeszcze 15 lat, jej rolę starała się przyjąć na siebie ciocia.

    Poloczek był uczniem orłowskiego polskiego gimnazjum na Obrokach, szkoła nosiła wtedy nazwę Jedenastoletnia Szkoła Średnia. – Czuję się zaszczycony – stwierdził z właściwym sobie poczuciem humoru wiele lat później – udziałem w programie edukacyjnym i eksperymencie ówczesnego grona profesorskiego na mojej osobie, przeprowadzonym w celu przetworzenia mnie w człekokształtnego.

    Ojciec był z wykształcenia adiunktem leśnym i wpajał synowi miłość do przyrody, toteż Poloczek był przekonany, że po maturze powinien studiować nauki przyrodnicze. Mimo że przedmioty ścisłe nie były jego mocną stroną, a wzory chemiczne przypominały mu raczej „wielkie plastry miodu”.

    Ostatecznie zwyciężyła magia teatru, który pociągał go od zawsze. Wziął udział w konkursie na adeptów sztuki aktorskiej, który ogłosiła Scena Polska TC. Został przyjęty, pomagał ustawiać dekoracje, zagrał nawet jakiś epizod, ale po roku kierownictwo SP pożegnało go ze słowami, że nie ma talentu.

    Ambicja nie pozwoliła mu tak szybko zrezygnować z marzeń. Zdał egzamin wstępny na Wydział Aktorski JAMU w Brnie. Zdawał po polsku i dlatego tylko, jak twierdził, że komisja egzaminacyjna nie bardzo wiedziała, co mówi, został przyjęty.

    Z doświadczeniem koczownika

    Jeszcze podczas studiów zadebiutował w filmie fabularnym („Walczyk dla milionów” 1960), na następną rolę filmową czekał 10 lat, a popularność filmową i telewizyjną zdobywał powoli małymi kroczkami. Grywał role drugoplanowe, stał się mistrzem epizodu, reżyserzy wykorzystywali często jego charakterystyczne emploi, obsadzając go w rolach niezbyt rozgarniętych ludowych wesołków.

    Ale nawet z roli pozornie nieciekawej potrafił zrobić majstersztyk. Przykładem jednym z wielu jest postać kapitana Orzecha w filmie „Czarni baronowie”. Ma na swoim koncie ok. 100 ról filmowych. Kinomani oglądali go także w filmowej adaptacji najważniejszego utworu czeskiego romantyzmu „Maj” K. H. Máchy.

    Rzemiosła uczył się w teatrze. – Żeby być dobrym aktorem, trzeba mieć doskonale opanowane rzemiosło – tłumaczył – i posiadać rutynę, która jest sumą doświadczeń scenicznych i życiowych. Doświadczenie z kolei najlepiej zdobywa się, zmieniając często środowisko.

    Stąd jego wędrówka przez teatry, zapoczątkowana w Uherskim Hradziszczu. Potem grał w Mladej Boleslavi, Pardubicach, aż w 1975 roku trafił do Liberca do teatru Ypsilon. – To był najszczęśliwszy krok na tej drodze – wspominał – bez tego teatru nigdy nie dostałbym się do Pragi.

    Popularna Ypsilonka, która potem przeniosła się do stolicy, gościła u siebie wiele osobowości teatralnych, reżyserów i aktorów. Teatr kameralny, nowatorski w formie był zupełnie czymś innym niż Teatr Narodowy, do którego jednak zatęsknił Poloczek. Rozpoczął od zastępstwa za chorującego Rudolfa Hrušínskiego w roli Fallstafa w „Henryku IV” Szekspira. W 1988 roku otrzymał angaż.

    Peter Turrini obejrzał go w swoim monodramie „Nareszcie koniec” i oświadczył, że Poloczek jest wspaniałym aktorem: – Człowieka przegranego wyposażył w gorzki, autoironiczny humor i zagrał go z wielką dozą sympatii.

    Turrini okazał się dla Poloczka wymarzonym autorem. W 2006 roku zagrał razem ze świetną aktorką słowacką Emílią Vášáryovą w następnym jego dramacie „Józef i Maria”, który jest dialogiem dwóch rozbitków życiowych, sprzątaczki i strażnika nocnego, przypadkowo spotykających się w wieczór wigilijny w magazynie domu towarowego. Poloczek został za swoją rolę nominowany do nagrody Thalii.

    Bilanse

    Obydwie grane przez Poloczka postacie z dramatów Turriniego przeprowadzają bilans swojego życia. Poza sceną aktor nie lubił bilansów. – Przypomina mi to zeznanie podatkowe – mówił – także powoduje frustrację. Na moje życie duchowe zasadniczy wpływ miały dwa tragiczne wydarzenia, śmierć matki i śmierć żony. Pierwsze uświadomiło mi, że przez resztę życia będę musiał troszczyć się sam o siebie. Drugie, że w życiu są sprawy ważniejsze niż teatr.

    Wtedy po śmierci żony było to wychowanie syna, który miał dopiero 14 lat. Później Poloczek sam oczekiwał opieki i pomocy od swego od dawna dorosłego syna, kiedy nie czuł się najlepiej.

    Przyplątały się choroby, które, jak tłumaczył, były naturalną konsekwencją sposobu życia, które prowadził przez wiele lat. Ale kiedy stawał na scenie, zapominał o wszystkich dolegliwościach. – Wtedy przestają boleć zęby, wyrównuje się ciśnienie – twierdził. Jednak po zejściu ze sceny problemy zdrowotne powracały.

    – Mieszkam w praktycznym trójkącie między szpitalem na Vinohradach, krematorium w Strasznicach i cmentarzem na Olszanach – powtarzał często w wywiadach. Tam blisko jego małżonki pochowany został Rudolf Hrušínský, jego wzór aktorski, a także inny popularny aktor Vladimír Menšík i reżyser Jan Grossman.

    Te zwierzenia były wdzięcznym tematem dla tabloidów. Po latach grania pełnych humoru, niekiedy siermiężnych, ale też ciepłych postaci przybrał Bronisław Poloczek pozę zgorzkniałego, schorowanego starca. Ale nie należy zapominać, że był on aktorem, bardzo dobrym aktorem.

    CR

    („Zwrot”, 2009, nr 8)

    Tagi: , ,

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



      REKLAMA Reklama

      REKLAMA
      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego