Halina Szczotka
E-mail: halina.szczotka@zwrot.cz
WISŁA / Właściwie to potrzebne są raptem trzy prostokąty i dwa kwadraty lnianego płótna oraz nożyczki, igła i nitka, choć maszyna do szycia zdecydowanie ułatwi pracę. I jeszcze tylko szczypta cierpliwości, dwie szczypty czasu i góralską koszulę mamy gotową.
To jest oczywiście teoria, bo w praktyce tak łatwo już nie jest. Najpierw trzeba zdjąć miarę. Przyłożyć centymetr do ramion, a potem wzdłuż korpusu — koszula winna być długa. Wycięty prostokąt składamy na pół. Wyznaczamy środek — to miejsce na głowę. Potem mierzymy obwód szyi. Nie trzeba precyzyjnie, bo wiadomo, że luz pod gardłem jest warunkiem komfortu, a za ciasno być nie może. Wycinamy a następnie naszywamy na to stójkę. Wreszcie wcięcie w głąb tak na dziesięć centymetrów. To miejsce trzeba wzmocnić nitką, by koszula nam się nie rozdarła. No a na koniec rękawy, które mają być dość długie i szerokie. I jeszcze kwadratowe wszywki pod pachami, aby można było swobodnie podnieść wysoko w górę rękę. Na jedną męską koszulę starczą z powodzeniem dwa metry bieżące lnu.
— Choć wszystko pomierzyliśmy, to i tak robi się to tak „na oko”, jak dawniej. Ja się też tak nauczyłam — powiada Weronika Łacek, instruktorka warsztatów szycia góralskich koszul. Warsztaty odbywają się w budynku dawnej szkoły na terenie Muzeum Beskidzkiego w Wiśle, a prowadzone są w ramach cyklu „Od ziarenka do płócienka”, promującego tradycyjne śląsko-beskidzkie rękodzieło.
Na warsztatach szyte są koszule ze zwykłego szarego lnu. Ale można by materiał wybielić i kiedyś, nim rozpanoszył się wirus chronicznego braku czasu, robiono to w dość nieskomplikowany sposób.
— Szło się nad wodę, polewało płótno wodą a następnie suszono w pełnym słońcu, aby wyblakł. I najczęściej robiły to dzieci. Trwało to parę miesięcy, bo nie zawsze świeciło słońce.
Tak duży wkład pracy sprawiał, że koszule szanowano, szczególnie te odświętne białe z bogatym haftem były przekazywane z ojca na syna.
— Aby się mniej niszczyły i milej się w nich chodziło, wszywano podszewkę.
Instruktorka pokazuje koszulę po swym dziadku. Wewnątrz wzmocniona jest cienkim płótnem, które zasłania górną część torsu i kark.
W warsztatach uczestniczą ludzie w różnym wieku. Jedenastoletnia Zuzia, która przyjechała do Wisły na wakacje z Rybnika, na pytanie po co przyszła, odpowiada bez wahania:
— Żeby się nauczyć czegoś nowego. Teraz szyjemy koszule, a jak już je uszyjemy, to będziemy miały pamiątkę.
A jest to zdecydowanie lepsza pamiątka od wszechobecnej wokół pseudogorolskiej tandety rodem z Chin. Uczy też cierpliwości i szacunku dla własnej pracy. Bo koszule wcześniej robiono sobie samemu. Nie proszono o pomoc krawca, stąd każda jest inna, każda niepowtarzalna, jedna uszyta lepiej, druga nieco gorzej. A kolejne warsztaty szycia koszul odbędą się 4 i 6 sierpnia.
(ÿ)
Tagi: góralska koszula, jak uszyć góralską koszulę, Muzeum Beskidzkie w Wiśle, strój ludowy, tradycyjne śląsko-beskidzkie rękodzieło, warsztaty szycia, Weronika Łacek