– Jeżeli Polacy z Zaolzia mieliby wyrażać się potocznie w języku polskim, to znajdą się w stanie permanentnego deficytu, brak im wyrazów, odpowiednich frazeologizmów, brak im polskiego widzenia świata, więc tłumaczą, adaptują, zniekształcają te czeskie – wyjaśnia doc. Irena Bogocz, pracownik naukowy i dydaktyczny Uniwersytetu Ostrawskiego. 
 
Zacznijmy może naszą rozmowę od ustalenia, jakim językiem porozumiewamy się na Zaolziu na co dzień. Po pani wykładzie w Karwinie słuchacze wychodzili z biblioteki zdziwieni, że nie mówią gwarą. 
Nie mogą mówić gwarą, ponieważ gwara nie ma takich środków, żeby wyrażać się o współczesnej codzienności. Zresztą moim zdaniem te tradycyjne gwary ludowe, wiejskie, nie występowały w takich miastach jak Cieszyn, Trzyniec czy Frysztat nawet w przeszłości. Tam mieszkali po prostu ludzie o różnej etniczności – Niemcy, Żydzi, Czesi, Polacy. Najpierw językiem urzędowym w Cieszyńskiem była łacina, później język czeski, język niemiecki. Gwara obecnie może być kodem folkloru narracyjnego, obrzędu, subkultury regionalnej, elementem śmiesznym, komicznym w takich tekstach, jak kiedyś pisał Piegza lub Wawrosz, albo może być elementem estetycznym, artystycznym w wierszach Anieli Kupiec. Jednak o codzienności nie można się wyrażać wyłącznie w gwarze. A co dopiero na bardziej ambitne tematy! 
 
Jakim więc językiem rozmawiamy na co dzień na Zaolziu? 
Po naszymu, czyli kodem mieszanym. Na terenach takich jak Zaolzie z reguły powstają neogwary albo gwary trzeciej, czwartej kategorii, konwergenty, melanże, jak określa to odpowiednia literatura, z którą się jak najbardziej zgadzam. Elementy, które znajdują się w tym kodzie językowym, mają różne źródła.  

 
Czy to zjawisko jest typowo zaolziańskie, czy możemy się z nim spotkać też w innych częściach Śląska, Polski? 
Takich kodów „po naszymu” jest – choćby na Słowiańszczyźnie – więcej, występują w różnych miejscach. Na obrzeżach (kresach) i styku języków etnicznych, w aglomeracjach miejskich, w środowiskach polonijnych. Nasza mowa „po naszymu” jest specyficzna pod względem języków, których elementy w niej się mieszają – czeskiego, polskiego, niemieckiego, a teraz nawet angielskiego. I oczywiście mamy w niej też elementy gwary, która stanowi bazę artykulacyjną. 
 
Jaki procent ludzi pani zdaniem jest w stanie posiąść w pełni dwa języki tak podobne, jakimi są język polski i czeski? 
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Ta dwujęzyczność, o której tu się mówi, jest niezrównoważona, asymetryczna. Występuje na przykład tylko w pewnym okresie, gdy uczęszczamy do szkoły mniejszościowej, i obejmuje np. tylko przerabiany materiał, tematy szkolne. Nieoficjalne wypowiedzi uczniów, studentów poza zajęciami nie mają z językiem polskim wiele wspólnego. Można to śledzić w sieciach społecznościowych, zauważyć w SMS-ach. Język polski, który używa się w naszym regionie, jest tylko językiem projektowanym jako język polski. Jeżeli młodzi Zaolzianie mieliby wyrażać się potocznie w języku polskim, nie daliby rady. Albo myśleliby, że dają, a i tak by się wydało ich pochodzenie.  

 
A na czym polega owa asymetria? 
Jeżeli chodzi o asymetrię, to oznacza ona, że Polacy z Zaolzia, posługując się np. w środowisku zawodowym językiem czeskim albo mową „po naszymu”, rozumieją też bardzo dobrze po polsku i tę umiejętność zachowują do końca życia. Pamiętajmy o tym, że na naszym terenie żyje sporo osób, które deklarują narodowość polską, a z językiem polskim ostatni raz spotkały się w szkole podstawowej. 
 
Czy sądzi pani, że obecna sytuacja językowa różni się diametralnie od sytuacji w latach 50. ubiegłego wieku? 
Myślę, że diametralnie nie. Już w osiemnastym wieku ewangelicki ksiądz Jan Muthman książkę „Wierność, Bogu y cesarzowi, czasu powietrza morowego należąca…” pisał celowo polszczyzną „akomodowaną”, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że język, którego tu się używa, jest inny. Znana jest refleksja nauczyciela gimnazjum orłowskiego, pochodzącego z Polski i działającego tu w okresie międzywojennym, że język polski tutejszych uczniów jest inny, niż język uczniów w Polsce. To naturalne. 
Natomiast diametralnie zmienia się pozycja mowy „po naszymu”. Jeszcze w latach 90. osoby w wieku średnim, które deklarowały narodowość czeską, rzeczywiście mówiły nieformalnie tak samo, jak osoby deklarujące narodowość polską. Natomiast ich dzieci w chwili obecnej generalnie „po naszymu” już nie mówią. Czyli rodzice, miejscowi Czesi, „po naszymu” mówią najwyżej między sobą, ale do dzieci już nie. A w ten sam sposób zachowują się dziadkowie w mowie do wnuków, choć ten ich język czeski też jest specyficzny… 
 
Czy elita Zaolzia mówi lepiej po polsku? 
A co to znaczy elita? 
 
Nauczyciele, działacze? 
Jeśli ja miałabym się zaliczać do takiej „elity”, to muszę przyznać, że z moją koleżanką, też „elitarną”, mówię „po naszymu” tak samo, jak inni. Choć są rodziny, w których rzeczywiście konsekwentnie rozmawia się po polsku, ale to wyjątki. A dzieci z takich rodzin w konfrontacji z otoczeniem też muszą się pewnie dostosować. Zresztą, jaki sens miałaby taka stylizacja językowa, skoro nie byłaby szczera?  

 
Czy zmieniła się sytuacja językowa u nas, kiedy otworzyły się granice? Jaki wpływ na nasz język ma Internet, dostęp do informacji w języku polskim? 
Obawiam się, że większość Polaków mieszkających na Zaolziu wchodzi na czeskie strony internetowe, ogląda czeską telewizję. Szlabanów nie ma, ale granica została w naszych głowach. Mieszkam w Czeskim Cieszynie kilkadziesiąt metrów do granicy, i pokonując tę odległość, mówię, że idę do Polski, a mieszkaniec Cieszyna idzie „na Czechy”. Mogłoby się wydawać, że trochę poprawiła się sytuacja, ponieważ studenci wyjeżdżają na studia do Polski i dopiero tam uczą się potocznego języka polskiego, ale i tam są rozpoznawalni. 
 
Powinniśmy się wstydzić swojego języka polskiego, jego niedoskonałości? 
To sprawa indywidualna, zależy od tego, jakie człowiek ma ambicje, jakie ma wyobrażenie o tym, że istnieje jakaś norma i trzeba ją przestrzegać. Nie sądzę, że należy piętnować te niedoskonałości. Motywacją do uczenia się po polsku jest choćbymożliwość bezpośredniego odbierania kultury w tym języku, uczestniczenia w polskiej kulturze. Tej możliwości Czesi nie mają. Nawet pasywna znajomość języka zawsze się przyda. Plusem jest też to, że łączy nas fakt wspólnego oczekiwania normy, chęć jej dotrzymywania przynajmniej w pewnych sytuacjach komunikacyjnych, świadomość tego, że tak być powinno, jednak moim zdaniem nakłanianie ludzi, by poza oficjalnymi sytuacjami, np. lekcyjnymi, używali języka polskiego, nie przynosi efektu. 

Tagi:

Komentarze



CZYTAJ RÓWNIEŻ



REKLAMA Reklama

REKLAMA
Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego