Halina Szczotka
E-mail: halina.szczotka@zwrot.cz
Jacek Sikora
Nocne latarnie (1995)
MY 90
Drogo zapłaciliśmy
za nasze milczenie
Stratą twarzy
historii i wiosny
Nasze dziewczyny
patrzą na nas
jak na reklamę mydła
Odliczamy z liści akacji
Kocha
Lubi
Donosi
Pieśń beznocna
Chciałbym zawitać u Was
jak zawsze z papierosem w ustach
z dobrym słowem
po dobre słowo
Chciałbym ostatnie konie
pognać w górę ulicy
oczyścić oddechem ich grzywy
splątane smrodem miasta
Błędny pijany rycerz
dorastam wolno do swych
grzechów dziecinnych
Okryty potem ostatnich
dzikich koni
lecę do szaleństwa odgarniając włosy
A tak chciałbym
zawitać do Was
bardzo bez siebie i sobą
Nocą tak ciemną
śmiech mój dziwny spływa na miasto
jak krew
Melancholia
W sklepie na rynku
ślusarz – cynik skupuje
wszystkie tanie alkohole
by po pijaku znów sobie pokrzyczeć
Zamknięci w sobie
zapijamy swe żale
gdy z przyjaciółmi
można pogadać tylko o telewizji
Zamknięci w sobie
studiujemy własne listy gończe
szukamy w starych atlasach
dróg do bliźnich
Krajobraz
Dziwny świat tam u nas
– nawet kumpel gra już
za klasyka
opowiada starym ciotkom dowcipy
Śmieją się wszyscy
Za późno na wiosnę / Příliš pozdě na jaro (2007)
* * *
Aktorzy bez roli
rozwodzą się z Molierem
Trzydniowy zarost
wulgarne kobiety
marzenia bez alternatywy
Gruchają kobiety o poranku
z papierosem w ustach
Aktorzy zaczytują się w gazetach
w krzyżówkach szukają kabały
Później kochają kobiety
o zmiętych skrzydłach
szukają siebie i grają
– zbyt patetycznie
* * *
W małych miastach
mała poezja
ograniczona rzeką
szpitalem na krańcach
rozdrożem w trzy strony świata
W wielkiej kałuży
bawią się małe dzieci
w małe problemy
i wielkie słowa
* * *
Cóż jeszcze można wziąć
z obrazów Liberdy
Suniemy – nadzy bezsilni kochankowie –
nocą bez żadnych wydarzeń
i mobilizacji
Próbujemy językiem obrazów
Są słone od potu
* * *
Błoto wzdłuż Olzy
to samo po obu stronach szaleństwa
i woda płynąca od początku
końca
Ludzie niby ci sami
a ciągle z nienawiścią
nad kuflem pełnym własnych bólów
zastygli tak w oczekiwaniu
myśli nie-własnej
nie-obcej
A krzyk mew ciągle stąd do morza
obraca się w kierunku czasu
i milczenia
* * *
Powiało dzisiaj wiosną
Przechodnie w korytarzu prowadzącym na dworzec
coraz bardziej się śpieszyli
Głupi śmiech
– tylko to nam pozostało
z marzeń pokolenia
Co czytasz
samotny marzycielu stojąc
przy budce z piwem i przypalonymi
plackami ziemniaczanymi
Mokra gazeta
zrywa się do lotu nad peronem
List do Tomka Wermana
Nie lubię pisać wierszy w pociągu
gdy Polska wita cię
rajem rozbitych stodół
W przedziałach orły liczą butelki w torbach
w szponach trzymając dezodorant
Chciałem ci napisać
że w Czechach piwo wciąż się leje
a w Polsce jak w kawiarni przy zamku
ludzie markotni po wyborach
i przy gitarze Śląska zabrakło
Deszcz nad zamkiem brzeskim
wtula poetów
w rozmowy nie na temat
Na urodziny Kazka Kaszpera
Ocalałem prowadzony na wywiad
Pokorny Jezus
siedząc na osiołku
przepuścił mnie przodem
śmiejąc się cicho
Wiedział
że moja Droga i tak jest bez sensu
a w takiej ciszy
tylko Małgorzata poszukuje Mistrza
A jednak ocalałem
prowadzony w wywiad
z kwarglem na chlebie z masłem
Przyglądałem się Tobie z długopisem w ręku
i bałem się własnych odpowiedzi
Ludzie wokół śpiewali kolędy
w rytmie Sex Pistolsów
z „Wiarusami“ na stole
Niby ocalałem
i tylko Ivan wciąż się śmieje
a Bogdan – filozof w okularach
szuka Ginsberga w „Lecie“ mojego ojca
Nie było lata – mówię –
trwając w jesieni
gdy Zaolzianie wciąż szukają wiosny
Mogliśmy ją przynieść
– my – z kilku generacji
Poezji słucham
Nigdzie drogi
ni wywiadu…
List z Jabłonkowa
Wierzę proszę pana
bo cóż mi pozostało
Szukam aniołów
w ciężarówkach z betonem
cukierni przy głównej ulicy
w kolejce na przejściu granicznym
A one są wśród nas
zapalają papierosa
i nucą pod nosem sprośne piosenki
by w refrenie dodać swojskie –
Alleluja czy Hosanna
A gdy się dobrze przyjrzeć
spotkasz św. Franciszka
Już dawno się nie golił
i nie spał w łóżku
Chodzi w Adwent po knajpie
zaczepia przyjezdnych
I mówi że zapomniał Boga w gębie
czekając na wigilijny wieczór
* * *
Jeśli Cię kiedy Panie obraziłem
to przebacz
wybacz
spojrzyj wszechwiedzącym okiem
Te wiersze które piszę
są również dla Ciebie
chociaż znasz je wcześniej
niż się zrodziły z piwem
Przyjdź kiedy
poczytamy razem
Ty przy moich słowach
ssać będziesz ranę na dłoni
ja palić papierosa
A potem będziemy milczeć
by przypomnieć sobie Ciebie
gdy biegałeś po Nazarecie
z rozbitymi kolanami
* * *
Nocą zamyka się domy i mieszkania
Czasami okna
a zawsze strach z życia
Światła w oknach
jak błyski na cmentarzu
* * *
Znudziły mnie
Panie
te nasze szlochy
mądrość niezmierna wszystkich generacji
każde podanie ręki po uprzednim
podłożeniu nogi
Być może wyjadę
nie wiem dokąd ani po co
Album rodzinny pokazywać będę
tylko znudzonym ludziom
w najgorszych knajpach
Będą mi zazdrościć i marzyć
o wyjeździe od siebie
i fotografii dziadka w mundurze
z pierwszej republiki
* * *
Januszowi K.
Gdy malarz ze snu otworzy oczy
jak w starym proroctwie
przyjdę – wspomnieniem może
Bo jest śmierć człowieka
i śmierć krajobrazu
Jest życie ludzkie
i ból duszy
Przez hałdy dziewczyna idzie
Krocząc w rosie niesie
pamiętniki Stalmacha
w czas
gdy za późno już na wiosnę
Pastorałka
Ptaki na śniegu
grają swoje role bez patosu
Odlatują w mróz
Oddech na szybie
Kolęda drewnianego konia
którego nigdy
nie udało się
osiodłać
Tagi: Jacek Sikora, Literatura na lepsze czasy