Krzysztof Rojowski
E-mail: krzysztof@zwrot.cz
Parafrazując klasyka – jeśli polski Teatr Telewizji święci rekordy oglądalności, to wiedz, że coś się dzieje. Premiera śląskiego monodramatu „Mianujom mie Hanka” zgromadziła przed telewizorami ponad 460 tysięcy widzów i wywołała wiele emocji. To doskonała, chociaż brutalna sztuka, którą warto zobaczyć.
Śląskość. Słowo klucz
O tym spektaklu słyszałem już wielokrotnie, ale jakoś brakowało okazji, by się na niego wybrać. Mieszkam wszak w Cieszynie i do Katowic czy innych górnośląskich miast trzeba zaplanować wyprawę, a na to czasu zwyczajnie brakuje. Dlatego zaciekawiła mnie wiadomość, że ów monodram z Grażyną Bułką w roli głównej ma zostać wystawiony w Teatrze Telewizji, na ogólnodostępnych kanałach TVP. Co więcej, trafił już do serwisu VOD – o tutaj – więc niewiele ponad godzinne przedstawienie można obejrzeć, kiedy się chce.
Przedstawienie… to złe słowo. Zbyt trywialne, bo tytułowa Hanka niczego nie przedstawia. Ona odpowiednio prowadzi narrację, opowiada o swoim życiu i często brutalnych doświadczeniach naznaczonych I i II Wojną Światową: o Tragedii Górnośląskiej, o represjach Ślązaków ze strony nie tylko nazistów czy sowietów, ale też Polaków. To jednoosobowy spektakl o śląskości. Powiedzieć, że to temat trudny to czysty truizm i monodram Teatru Korez z całą pewnością nie sprawia, by był łatwiejszy w odbiorze. Pozwala jednak zrozumieć to, co nierozumiałe.
Opowieść o niezrozumieniu
Gwoli wyjaśnienia – sam czuję się Polakiem. Urodziłem się w Krakowie i mimo tego, że od 10 roku życia mieszkam na Śląsku Cieszyńskim, to wciąż mówię o sobie, że jestem z Krakowa.
Piszę to, by nakreślić moją perspektywę w ocenie „Hanki”. Śląskość w ostatnich latach urosła do rangi tematu debaty publicznej, którą obserwuję stojąc nieco z boku – z pozycji dziennikarza, politologa z wykształcenia. Mam do niej dystans i dlatego właśnie doceniam takie wydarzenia, jak ogólnopolska premiera telewizyjna sztuki opowiadającej o bardzo bolesnych historycznych dramatach. Ważnych dla wielu ludzi.
„Mianujom mie Hanka” jest dla mnie sztuką o niezrozumieniu. Z dwóch powodów.
Po pierwsze – język. Jestem Polakiem, posługującym się na co dzień zwykłą polszczyzną. Protagonistka z kolei mówi po śląsku. „Jaśniusieńki ancug”, „bialusieńki kabotek z czerwonymi pociorkami” czy „ale mnie to fechtło!” – to wyrażenia, których sens rozumiem li tylko z kontekstu. Gdyby mnie ktoś zapytał, co są pociorki czy co to znaczy ślimtać się, to bym nie wiedział. Nawet mimo tego, że w rodzinie mojej żony słychać czasem godkę „po naszymu”.
Nie tylko jednak o tak prozaiczne niezrozumienie chodzi.
To spektakl o niezrozumieniu Ślązaków. Ślązaków, którzy podkreślają swoją odrębność, własne tradycje, własną kulturę, własną historię. Tę odrębność podkreśla dodatkowo właśnie język śląski, który niby dla Polaków jest znajomy, czasem bywa śmieszny (trochę jak stereotypowy czeski, prawda?), ale jednak przy bliższym kontakcie okazuje się, że nie do końca go rozumiemy. Ma w sobie po prostu pewne naleciałości innych narodów, tak różnych, jak różne były dzieje Śląska.
Chwyta za serce. Nawet nie-Ślązaka
W pełni zrozumiały z kolei jest przekaz. Hanka to kobieta, która doświadczyła dramatów wojny – prześladowań, śmierci najbliższych, represji ze strony różnych władz państwowych. Jednak dzięki świetnej, bardzo emocjonalnej grze aktorskiej Grażyny Bułki historia ta nabiera osobistego charakteru. Widzimy przed sobą bohaterkę, dumną ze swojego pochodzenia Ślązaczkę, która opowiada nam o swoim cierpieniu i bezradności wobec tragicznych wydarzeń. To uniwersalne przesłanie chwyci za serce nawet kogoś, kto nie czuje się Ślązakiem.
Można to nawet udowodnić. Uchylę rąbka tajemnicy – w najbliższym drukowanym wydaniu „Zwrotu” ukazał się wywiad, który przeprowadziłem z Łukaszem Kohutem, śląskim posłem do Parlamentu Europejskiego. Jest on gorącym orędownikiem monodramu Teatru Korez, zabiega o pokazywanie go w różnych śląskich miastach, przed różną publicznością. Opowiadał mi kiedyś, że każda widownia reaguje jednakowo na zakończenie sztuki. Przez dłuższy czas wszyscy siedzą w ciszy. Zadumie. Przejęciu. Dopiero po chwili rozlegają się oklaski. Widać to nawet na nagraniu z Teatru Telewizji.
Śląskość trafia do serc nawet ogólnopolskiej publiki. Tak bardzo nieśląskiej.