GNOJNIK / W niedzielę 30 czerwca wielkie święto w gnojnickiej parafii! Ksiądz Rudolf Sikora świętuje jubileusz pięćdziesięciolecia posługi kapłańskiej. O swej drodze do kapłańskiego powołania, niełatwej pracy duchownego w czasach ustroju komunistycznego, spotkaniach z papieżem, specyfice pracy w zaolziańskiej – dwujęzycznej i wielonarodowej parafii czy wreszcie o tym, jak spędza swój wolny czas i gdzie odpoczywa, opowiedział w wywiadzie dla naszej redakcji.

    Wiara wyniesiona z domu rodzinnego

    Pół wieku posługi kapłańskiej. To na początku zapytam o to, co księdza skłoniło do wyboru tej drogi życiowej?

    Najpierw wychowanie religijne w rodzinie. Wiara zajmowała w naszym domu ważne miejsce. Całą rodziną co niedziela chodziło się do kościoła. Nie opuściłem z własnej woli nigdy żadnej Mszy Świętej. A chodziło się z Milikowa do kościoła do Jabłonkowa pieszo. W lecie wychodziliśmy prędzej, przed dorosłymi, i po drodze kąpaliśmy się w potokach. To były piękne czasy.

    A od szóstej klasy chodziłem do szkoły w Jabłonkowie. I to było, można chyba powiedzieć, zrządzenie Boże, że siedziałem w jednej ławce z Adamem Ruckim, który też później został księdzem. Siedzieliśmy razem w ławce na drugim stopniu szkoły podstawowej, w gimnazjum i razem poszliśmy do seminarium. Nasze pierwsze poważne rozmowy, podczas których rozważaliśmy, jaką drogę wybrać w życiu, miały miejsce na lekcjach fizyki. Zastanawialiśmy się, gdzie się nakierować, każdy z nas ostrożnie. Wtedy powiedziałem, że czuję, że Pan Bóg mówi, by pójść tą drogą. I okazało się, że Adam myśli tak samo.

    Były to czasy głębokiej komuny. Jaki to miało wpływ na wasze decyzje i ich realizację?

    Musieliśmy zataić nasze plany, że idziemy na teologię. Państwo nie sprzyjało takim wyborom. Dyrektorem szkoły był wtedy matematyk, pan Zahraj. Pytał każdego po kolei, kto się gdzie wybiera i to zapisywał. W tamtych czasach każdy taki wybór był niebezpieczny dla kariery dyrektora szkoły. A nas było aż dwóch z jednej klasy. Zdecydowaliśmy się iść tą drogą, mimo że było to ryzykowne.

    Nie mogliśmy jednak powiedzieć prawdy. Adam powiedział, że ma starych rodziców i duże pole, więc będzie musiał teraz przerwać naukę, a dopiero później będzie decydował. A ja zgłosiłem, że idę na geologię na „Bańską” do Ostrawy. Zahraj powiedział mi wtedy, żebym przyszedł do tablicy, bo na geologii będę tę matematykę potrzebował. Ale odnoszę wrażenie, że jakby wyczuwał, co ja tak naprawdę „kombinuję”. Myślę, że i mnie i Adama podejrzewał, co naprawdę planujemy. A oprócz nas dwóch jeszcze w tym samym roczniku był późniejszy pastor ewangelicki – Cieślar. Dla dyrektora to było niebezpieczne. Wiem, że on osobiście nie był przeciwko religii, ponieważ jak zmarł, to miał katolicki pogrzeb w Polsce.

    Tak, jak postanowiłem, poszedłem na teologię, Adam również. Święcenia miałem 30 czerwca 1974 w kościele Serca Jezusowego w Czeskim Cieszynie, w alejach Masaryka. Było nas wtedy święconych czterech, w tym ja i Adam.

    Jaka była księdza pierwsza parafia po wyświęceniu?

    W Nowym Boguminie. Ale zaraz po święceniach, po trzech miesiącach, zostałem powołany do wojska na dwa lata. Normalnie studenci mieli skróconą służbą wojskową do roku. Ale my, jako „nieprzyjaciele ludu pracującego”, nie mogliśmy z tego skorzystać. Musieliśmy odsłużyć pełną, dwuletnią służbę w wojsku. To było trudne doświadczenie. W wojsku spotkałem się z wyśmiewaniem i trudnymi warunkami. Nie musiałem też nawet patrzyć w grafik, jakie danego dnia mam w koszarach obowiązki, bo zawsze były to te najgorsze, jak sprzątanie toalet… Ale to wszystko tylko wzmacniało moją wiarę i powołanie. Po powrocie z wojska cały czas byłem pod nadzorem służb. I jak coś się nadzorującemu mnie STB-akowi nie spodobało, to wysyłano mnie na trzymiesięczne ćwiczenia wojskowe. Takie to były czasy…

    Po powrocie z wojska, na jesień 1976 roku, trafiłem jako wikary do Czeskiego Cieszyna, gdzie spędziłem kilka lat. Drugim wikarym był tam wtedy późniejszy biskup František Václav Lobkowicz. Pracowałem tam z młodzieżą, co znów nie spodobało się komunistycznym władzom. Przeniesiono mnie do Bílovca. A dwa lata później z Cieszyna poleciał też Lobkowicz. Do Ostrawy Mariańskich Gór. Więc znów mieliśmy blisko do siebie. Po ośmiu latach, w 1990 roku z Bílovca przyszedłem do Gnojnika. I w ten sposób pierwszego lipca zacznę 34 rok posługi w Gnojniku.

    Jak bardzo czuje się ksiądz związany z tym miejscem? Czy to, gdzie ksiądz pełni posługę, ma dla księdza znaczenie?

    Jak najbardziej! Kiedy powstała diecezja, biskup chciał, bym został generalnym wikariuszem, czyli jego prawą ręką. A ja mu powiedziałem, że jeśli chce mnie zabić, to niech mnie – górala – zamknie w Ostrawie, w dużym mieście, między budynkami. Ostatecznie więc odstąpił od tego pomysłu. Jako góralowi z Milikowa ciężko by mi się żyło z dala od gór, od przyrody.

    Jednak pełnił też ksiądz przez trzydzieści lat funkcję dziekana. Z czym wiąże się ta funkcja?

    Tak. Przez 33 lata miałem Dekanat Frydek. 19 parafii. W diecezji jest 11 dekanatów, w każdym po kilka czy kilkanaście parafii. Kiedy pojawiały się, że tak powiem, jakiekolwiek „usterki” pomiędzy wiernymi a księdzem, to ja byłem od rozwiązywania wszelkich tych problemów. Tak więc jeździłem po całej diecezji tam, gdzie było trzeba.

    Prowadziłem też kleryków przybywających z Polski. Gdy chcieliśmy, by przysyłano nam księży z Polski, bo u nas wcześniej, aniżeli w Polsce był kryzys powołań i księży po prostu brakowało, to zawsze musieliśmy ich przygotować. Polscy księża mający pełnić posługę w Czechach kontynuowali studia w seminarium duchownym w Ołomuńcu. Miałem więc z nimi tam zajęcia. Trzeba ich było wprowadzić w warunki pracy kapłańskiej, które były odrębne w Polsce i w Czechach. Zresztą są odrębne do dzisiaj.

    Jakie są zatem największe różnice?

    W Polsce życie religijne jest, w odróżnieniu od Czech, bardziej masowe. Choć w obecnych czasach religijność w Polsce już też osłabła, jednak wciąż jest większa, aniżeli w Czechach. Inne też jest podejście, że tak się wyrażę, ludu do kapłana. W Polsce jak ktoś stał się kapłanem, to wyrastał jakby ponad lud, często za bardzo. U nas, gdyby ksiądz się tak zachowywał, nie miałby szans. Musiałem im to uświadamiać.

    Czy posługa w parafiach dwujęzycznych jest inna niż w regionach gdzieś w głębi Czech?

    Księża, którzy przyszli z Polski, a obecnie pracują w parafiach tylko czeskich, bardzo sobie chwalą, że mają o połowę mniej roboty, aniżeli my w tych dwujęzycznych. Bo ja się do wszystkiego muszę przygotowywać podwójnie, dwujęzycznie. Nauka religii w szkole, kazanie – wszystko przygotowuję podwójnie. Tak więc na każdą niedzielę mam przygotowane kazanie tak w języku polskim, jak i w czeskim. To samo z lekcjami religii.

    Jak sobie z tą specyfiką radzą księża z Polski?

    Przystosowują się, bo muszą. Języka się nauczą. Ale wiadomo, że nie są w stanie całkiem zrozumieć specyfiki tego terenu, sposobu myślenia tutejszych ludzi. Tak więc najlepiej, kiedy na tych terenach dwujęzycznych, wielonarodowościowych pozostają księża miejscowi, którzy rozumieją całą specyfikę danego regionu.

    Każdy tego typu, wielonarodowościowy region jest trudniejszy dla kogoś z zewnątrz, bo ma niezrozumiałą dla kogoś, kto tu nie wyrastał, specyfikę. Każdy taki region ma nieco odmienną mentalność ludzi, inne, specyficzne problemy. Przykładowo jak służyłem te osiem lat w Bílovcu, to tam były trochę podobne, ale jednak inne problemy. Przykładowo starsi mieszkańcy prosili mnie, czy mogą spowiadać się po niemiecku. Tak więc nie pozostawało mi nic innego, jak przynajmniej grzechy po niemiecku się nauczyć, bym wiedział, co wysłuchałem… Powiedziałem im że tak, mogą, ale że ja do nich będę mówił w języku czeskim. Tak mogłem postępować nawet za komuny, bo tego, co w konfesjonale, nie mogły słuchać służby bezpieczeństwa.

    Jakie ksiądz ma zdanie na temat Mszy Świętej w języku polskim? Jak bardzo jest to potrzebne i dlaczego?

    Jest rzeczą naturalną, że mniejszość narodowościowa ma swoje prawa, które trzeba szanować i utrzymać. Dekanat Karwina i dekanat Frydek są dekanatami dwujęzycznymi. Ale nie całe. Tam, gdzie społeczność jest dwujęzyczna, powinno się umożliwiać wiernym uczestniczenie w życiu Kościoła w ich języku ojczystym. Bo tu nie chodzi tylko o samo zrozumienie. Wiadomo, że każdy żyjący tu Polak zna język czeski. Ale wiara to sprawa serca, emocjonalna, ale też jednocząca społeczność. Więc każdej społeczności powinno się umożliwić celebrowanie wiary w jej ojczystym języku.

    Znajomość z papieżem

    Podobno znał się ksiądz z papieżem Janem Pawłem II?

    Owszem. Pierwszy raz spotkaliśmy się z kardynałem Karolem Wojtyłą jak byłem na pogrzebie biskupa w Litomierzycach. Przyjechało tam wtedy wielu biskupów. Przyjechali także biskupi z Polski. Władze czechosłowackie nie dopuściły tych biskupów z Polski do Mszy Świętej. Oni musieli normalnie, z ludem Bożym, siedzieć w ławkach. Później, już na cmentarzu, ktoś podał Karolowi Wojtyle kropidło. A on obrócił się do tłumu i na cały głos zapytał: „A do tego nie trzeba mieć zezwolenia państwowego?”. Po pogrzebie my z Adamem czekaliśmy na kardynała w bramie cmentarza. Kiedy przyszedł, przedstawiliśmy się mu po polsku, wyjaśniliśmy, kim i skąd jesteśmy. Złapał nas wtedy pod ręce – jednego z jednej, drugiego z drugiej strony i całą drogę z cmentarza wypytywał o sytuację na Zaolziu. Całą drogę było słychać wokoło kłapanie aparatów STB-aków.

    Później kilka razy z Adamem odwiedziliśmy go w Krakowie.

    A więc nie tylko ksiądz spotkał się osobiście z papieżem, ale wręcz żeście się zaprzyjaźnili?

    Tak, można tak powiedzieć. Jak byliśmy jeszcze jako klerycy przejazdem w Krakowie bez zapowiedzi, to szliśmy na poranną Mszę Świętą. I później Wojtyła zapraszał nas na śniadanie, przy którym prowadziliśmy rozmowy o Bogu, Kościele, sytuacji panującej na Zaolziu.

    A później, jak już był papieżem, a nim jeszcze upadł system komunistyczny, to jechaliśmy kiedyś w czternaście osób, czterema „Szkodówkami” do Rzymu. Kilka dni i nocy staliśmy wtedy w kolejce po wizę, by móc wyjechać z Czechosłowacji. Jechała z nami wtedy mama jednego kleryka, który uciekł z Czechosłowacji. Był to rok 1989. Wtedy przyjechała do Watykanu polska delegacja państwowa z Mazowieckim.

    Po Mszy Świętej Ojciec Święty podszedł do całej naszej grupki i mówi: „a wy dwaj z Zaolzia co tutaj robicie, jak wam dzisiaj w Ołomuńcu biskupa święcą?”. Na co odpowiedziałem, że dla nas to jest cud, że nam się udało tutaj przez granicę wymknąć, ale później wrócimy do naszego biskupa i będziemy służyć wiernie”. – A to dobrze – mówił, waląc mnie po ranieniu.

    W Watykanie zawsze jest fotograf, który robi zdjęcia ze wszystkich spotkań. Więc zapytał się mnie po spotkaniu, gdzie jesteśmy zakwaterowani. Byliśmy w czeskim ośrodku salezjańskim. I kiedy wróciliśmy na miejsce zakwaterowania, to Czech, salezjanin przywitał nas tekstem, że on tu, w Watykanie tyle lat na wygnaniu, a papieża z bliska nie widział, a my se przyjedziemy i na drugi dzień idziemy na spotkanie z Ojcem Świętym. Okazało się, że zanim my wróciliśmy na miejsce zakwaterowania, to przed nami był już ten fotograf i zostawił dla nas fotki.

    Przyszłość i wyzwania

    Wracając do tu i teraz. Jakie wyzwania stoją przed duchowieństwem w naszej diecezji?

    Największym wyzwaniem są nowe powołania duchowe. A raczej ich brak… Potrzebujemy więcej młodych ludzi, którzy wybiorą kapłaństwo.

    Ważna jest także praca z młodzieżą i tworzenie wspólnot. Współpraca z laikatem jest kluczowa, bez nich nie byłoby możliwe wiele naszych działań. To oni organizują wiele inicjatyw i wspierają nas w codziennej pracy. Świeccy pomocnicy są niezwykle potrzebni. Prowadzą kancelarie, są katechetkami, katechetami, organizują spotkania.

    Plany na przyszłość

    Jakie są księdza plany na przyszłość? Emerytura?

    Ja już jedenaście lat jestem teoretycznie emerytem. Ale dotychczas jeszcze żadnej zmiany nie odczułem (śmiech). Cały czas jeszcze uczę religii w kilku szkołach, zarówno polskich, jak i czeskich.

    Ale teraz już będę kończył funkcję dziekana. Chciałbym trochę odpocząć, spędzać więcej czasu w przyrodzie, na rybach i grzybach. Jednak nadal będę pełnić swoje obowiązki duszpasterskie w parafii. Po 50 latach służby kapłańskiej cieszę się każdym dniem i dziękuję Bogu za każdy moment. Nadal będę wspierać moją parafię i wiernych, ale zamierzam także znaleźć czas na odpoczynek i refleksję.

    Natomiast jeśli chodzi o sprawy duszpasterskie, to w parafii dalej będę robił to wszystko, co dotychczas. A jest tu co robić. To są trzy kościoły parafialne, dwa filialne, kaplica w domu seniorów w Caritasie obok kościoła parafialnego, chodzimy odprawiać też Msze w ewangelickim ośrodku, a pastor ewangelicki przychodzi do naszej Charity. A do tego obsługujemy też wioskę Toszonowice. Nie będę już miał natomiast zobowiązań względem całego dekanatu.

    Uroczystości w najbliższą niedzielę

    To na koniec niech Ksiądz powie coś o planowanej na niedziele uroczystości.

    Święcenia kapłańskie przyjąłem 50 lat temu 30 czerwca. Była to niedziela. I teraz, w 50 rocznicę świeceń, znów jest to niedziela.

    W najbliższą niedzielę będzie tylko jedna Msza Święta. Bo normalnie w naszej parafii są trzy Msze: w sobotę z ważnością niedzieli w Ligotce, w Trzanowicach i w Gnojniku. Niestety nie dało się zamówić dobrej pogody (śmiech). Ale mamy przygotowane namioty, będą głośniki i ekrany tak, by ci, którzy uczestniczyć we Mszy będą na zewnątrz, wszystko nie tylko słyszeli, ale i wiedzieli.

    Po Mszy parafianie chcą zrobić takie wspólne, uroczyste spotkanie. Wszystko to przygotowują laicy, moi parafinie. Bardzo fajny pomysł.

    Mówił ksiądz o tym, że całkiem przypadkiem pięćdziesięciolecie posługi kapłańskiej wypada w ten sam dzień tygodnia, w jaki wypadało pół wieku temu. Można by rzec, że to symboliczne, aczkolwiek na to, jaki dzień wypada w kalendarzu, nie miał ksiądz wpływu. Natomiast przygotowane przez Księdza zaproszenia na frontowej okładce mają nieznany mi symbol graficzny. Co on oznacza?

    To symbol Trójcy Świętej. Ujęty, można by rzec, bardzo nowocześnie, współcześnie. Jest to obrazek z mojej Mszy Prymicyjnej, czyli pierwszej po święceniach samodzielnie odprawionej Mszy Św. Odprawiałem ją w Jabłonkowie. Bo pierwszą Mszę odprawia się zawsze w tej parafii, z której się pochodzi. Ten Adam, o którym opowiadałem, pochodził z Bukowca i on swą Mszę prymicyjną celebrował w Bukowcu. Adamowi kazanie przy jego prymicji wygłosiłem ja, a na drugi dzień, kiedy w Jabłonkowie ja miałem swoją Mszę prymicyjną, to kazanie wygłosił on.

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



      REKLAMA Reklama

      REKLAMA
      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego