Huta od środka. Reportaż z dni otwartych w trzynieckim werku – zwrot.cz

    TRZYNIEC / Moje pierwsze zetknięcie z hutą w Trzyńcu miało miejsce ponad dwadzieścia lat temu, jeszcze na studiach, kiedy podczas wycieczki rowerowej wokół Cieszyna zabłądziłam w okolicach przejścia granicznego w Lesznej Górnej. Przypominam, że w tamtych czasach nie było GPS-a, więc miałam dwie możliwości – albo zawrócić tą samą, ale już znaną trasą do Cieszyna przez Puńców, albo zjechać w dół w stronę Czech, mając nadzieję, że jakoś trafię do akademika.

    Nie myśląc zbyt wiele, puściłam hamulce, ciesząc się, że w końcu nie muszę pedałować pod górę. Była wiosna. Wokół rozpościerały się wspaniałe widoki – łąki porośnięte trawą w kolorze soczystej zieleni, kwitnące drzewa owocowe, pasące się gdzieniegdzie owce. Aż tu nagle w tej idylli beskidzkiej ukazał się moim oczom Mordor – tolkienowska kraina cienia. Przede mną wyrosło żelazne monstrum. Pokryte rdzą, trudne do zidentyfikowania budynki, kominy, kotły i rury kontrastowały z eksplodującą wokół przyrodą. Gdyby tego było mało, nagle z kominów zaczął buchać ogień. Jak zahipnotyzowana patrzyłam na ten niecodzienny obraz, myśląc sobie o potędze ludzkiego umysłu. Już wtedy przyszło mi na myśl, że wspaniale byłoby zobaczyć ten przybytek żelaza i ognia od środka.

    185 zwiedzających w 185. rocznicę istnienia huty

    Okazja ku temu nadarzyła się dopiero w zeszłym roku podczas wizyty ministra przemysłu w Trzyńcu. Miałam wówczas możliwość zobaczenia wielkiego pieca, czyli serca każdej huty. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie – nie wiem czy mogę się przyznawać, ale większe niż wizyta ministra. Na tym jednak „ekskursja” się skończyła. Gdy więc w marcu tego roku dowiedziałam się, że z okazji 185-lecia huty można wziąć udział w dniach otwartych, zapisałam się od razu. Co było dobrą decyzją, bo zainteresowanie zwiedzaniem huty było ogromne. Symboliczne 185 miejsc zajęto w pięć dni. Moja szybka reakcja więc się opłaciła.

    W końcu nadszedł dzień zwiedzania i 8 kwietnia stawiłam się przed godziną 8.00 przed Muzeum Trzyńca i Huty Trzynieckiej. Na miejscu były już podstawione dwa autobusy czekające na zwiedzających. Po zarejestrowaniu się w budynku muzeum usiadłam na ławce. Plac przed muzeum bardzo szybko zapełnił się ludźmi w różnym wieku. W większości były to osobę czeskojęzyczne. Były też osoby mówiące po naszymu i co najmniej dwie mówiące po polsku. Niektórzy z gości przyszli ubrani w bluzy trzynieckiej drużyny hokejowej.

    Przy rejestracji każdy z gości otrzymał torbę z drobnymi upominkami z logu werku – w tym uroczy emaliowany czerwony kubeczek, oraz „swaczynkę”, czyli drugie śniadanie, i wodę na drogę. Wiadomo, że głodny zwiedzający, to zły zwiedzający, a zwiedzanie huty zaplanowano na trzy godziny. Organizatorzy zadbali więc o wszystko.

    Adam Wacławek pracował w hucie trzydzieści osiem lat

    „Chciałem powspominać stare lata, kiedy pracowałem w hucie”

    Byłam ciekawa, dlaczego zwiedzający chcieli wziąć udział w dniach otwartych. Przeważająca większość wybrała się na dni otwarte z powodów sentymentalnych – byli to emerytowani pracownicy huty, którzy chcieli popatrzeć, jak się zmieniło ich miejsce pracy. Inni – tak jak ja – byli ciekawi, jak wygląda zakład przemysłu ciężkiego od środka. Zapytałam o powody wzięcia udziału w dniach otwartych między innymi Ondřeja Šenkýřa z Czeskiego Cieszyna.

    – Chciałem zobaczyć, jak wygląda produkcja, której nie znam. Może zdecyduję się na zmianę pracy… Choć chyba nie, bo nie jest to moja działka, pracuję w służbie zdrowia. Jednak mamy w województwie morawsko-śląskim Hutę w Trzyńcu, a nic o niej nie wiem. Wiem jedynie, że jest i że robią tutaj jakieś żelazo. Mam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej.

    Następnie z moim pytaniem trafiłam, jak się okazało, na emerytowanego pracownika huty – pana Adama Wacławka. Nie mogłam trafić lepiej, ponieważ pan Adam chętnie odpowiedział na wszystkie moje pytania. Między innymi na to najważniejsze, dotyczące motywacji w udziale w dniach otwartych.

    – Chciałem powspominać stare lata, kiedy pracowałem w hucie. A pracowałem tu trzydzieści osiem lat. Pracowałem na zmiany. Przez te wszystkie lata zżyłem się z tym zakładem pracy. Byliśmy młodzi, cieszyliśmy się, że dostaliśmy pracę. Zatrudniłem się po wojsku, czyli w 1976 roku, a w 1977 – niech pani popatrzy na tę hałdę – przeszedłem tam, gdzie pracowałem trzynaście lat. Potem przeszedłem na stalownię, na tzw. KKO. Na emeryturze jestem już siedem lat.

    Pan Wacławik odpowiedział również na pytanie, jak wspomina pracę w hucie. – Bardzo dobrze. Najlepiej wspominam moich kolegów. Jak jest dobry zespół, praca idzie sama. Mam do dzisiaj kontakt z kolegami z pracy. Jedna rzecz mnie jednak mierzi. Teraz, gdy spotkam jakiegoś kolegę w mieście, to nikt nie ma czasu. Oczywiście nie wszyscy, ale zdarzają się tacy. Więc nie raz sobie myślę, po co myśmy szli na tę emeryturę?

    Huta w Trzyńcu od czasów mojego rozmówcy bardzo się zmieniła. – Gdy ja zacząłem pracę, w hucie było trzydzieści siedem kominów. A teraz, myślę, że jest ich chyba dziewięć. A co się tyczy ekologii, państwo i Europa kładą nacisk na to, żeby huta dotrzymywała norm ekologicznych. Huta się zmieniła pod względem jak i czystości, tak i techniki. Wszystko idzie naprzód. Kiedyś nie było komputerów. Wszystko się opierało na pracy ludzi. Na ciężkiej produkcji wszystko już jest unowocześnione.

    Pan Wacławik dodał również, że w hucie mówiło się zawsze kilkoma językami: po naszymu, czyli po polsku, po czesku, po słowacku i na dodatek w mowie zachowało się dużo słownictwa specjalistycznego z języka niemieckiego.

    Nasz przewodnik Jarosław Miczek z prawdopodobnie najstarszą uczestniczką dni otwartych w trzynieckiej hucie

    Niejedno życie przepracowane w hucie

    Koło godziny 8.00, gdy wszyscy uczestnicy wycieczki dopełnili formalności, zostaliśmy przywitani przez dyrektora produkcji Huty w Trzyńcu Tomáša Gajdzicę. Potem już nie pozostawało nic innego, jak usadowić się w autobusie. Koło mnie usiadła 86-letnia pani Anna, która przepracowała w hucie niemal całe swoje życie – została przyjęta w 1960 roku. Od czasów przejścia na emeryturę – ponad trzydzieści lat temu – nigdy nie była na terenie huty. Widać było, że była bardzo podekscytowana możliwością wzięcia udziału w dniach otwartych.

    Już w autobusie jeden z przewodników, jak się później okazało emerytowany pracownik huty, opowiedział nam o historii „werku”. Poinstruowano nas również o konieczności noszenia ochronnej odzieży wierzchniej, kasku i okularów ochronnych, które wręczono nam w autobusie. Nie minęły trzy minuty, a już byliśmy na moście w Końskiej. Wjechaliśmy na teren huty jedną z bram i zaparkowaliśmy. Podzielono nasz autobus na trzy grupy – w naszej grupie przewodnikiem był pan Jarosław Miczek, które całe życie przepracował w hucie, a po przejściu na emeryturę najwyraźniej ciągle nie miał dosyć.

    – Kiedy przeszedłem na emeryturę, zapytano mnie, czy bym jeszcze nie został w hucie jako przewodnik. Zgodziłem się i już oprowadzam ósmy rok. Pracowałem wcześniej w różnych funkcjach, ale całe czterdzieści pięć lat tutaj – nigdy się z Trzyńca nie ruszałem. Zaczynałem na walcowni metali, ale przy utrzymaniu ruchu, jako inżynier mechanik – przygotowywałem różne podkłady do tego, żeby walcowania produkowała. A później pracowałem w dziale rozwoju technicznego, na koniec w dziale inwestycji – zdradził pan Jarosław, który zaraz na wstępie zapytał, czy może naszą grupę oprowadzać po naszymu. Wobec braku głosów sprzeciwu, zaczął więc swoją opowieść w najbliższym mu języku. Później płynnie przechodził na czeski, gdy padały pytania od czeskojęzycznych zwiedzających.

    Walcownia metali

    Walcownia, ciągarnia i łuszczarnia stalowych prętów

    W naszej kilkunastoosobowej grupie było również kilka osób, które kiedyś pracowało w hucie. Niektóre z nich znały naszego przewodnika. Nasze kroki skierowaliśmy więc wpierw do stojącej nieopodal walcowni metali, gdzie udało nam się zobaczyć proces produkcji. Świetlisty pas rozgrzanej do białości stali przechodził przez kolejne elementy żelaznej maszynerii. Mimo że staliśmy kilkanaście metrów dalej i stal była chłodzona, czuliśmy bijące od niej ciepło.

    Następnie zwiedziliśmy ciągarnie drutu – niestety z powodu awarii nie mieliśmy możliwości zobaczenia procesu produkcji. Szkoda, bo hala zrobiła na nas duże wrażenie – tym bardziej że mogliśmy ją zobaczyć z góry, idąc po ciągnącej się wzdłuż hali galerii.

    Ciągarnia drutu

    Podczas zwiedzania huty trzeba nieustanie patrzeć pod nogi – tak jak radzą przewodnicy – ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy wpadnie się w jakąś dziurę. Należy też trzymać się wyznaczonych białymi liniami chodników i w zasadzie mieć oczy dookoła głowy. Lepiej też niczego nie dotykać, ponieważ metalowe elementy mogą być rozgrzane do bardzo wysokiej temperatury. Jest jeszcze jeden powód, dla którego lepiej niczego nie dotykać – można się naprawdę niemiłosiernie ubrudzić.

    Więcej szczęścia mieliśmy w jednej z najnowszych hal produkcyjnych trzynieckiej huty, a mianowicie w łuszczarni stalowych prętów. Tam mogliśmy na spokojnie i dokładnie przyjrzeć się każdemu etapowi produkcji. Następnie podjechaliśmy autobusem pod budynek dyrekcji Huty Trzynieckiej, gdzie ustawiono nas do zdjęcia. Mieliśmy również chwilę oddechu na wypicie kawy w stojącej tuż obok stołówce. Muszę przyznać, że nie pogardziłabym taką stołówką w pobliżu mojego miejsca pracy. Aż zaczęłam żałować, że organizator nie uwzględnił w programie przerwy na obiad.

    Pracownik wielkiego pieca

    Serce huty

    Na końcu zostało nam zwiedzanie wielkiego pieca. Znowu na miejsce podjechaliśmy autobusem i zostaliśmy przywitani przez kierownika zmiany. Schodami i kładką doszliśmy się do miejsca, w którym już kiedyś byłam, czyli przed wielki piec. Jednak najpierw poszliśmy do centrum sterowania piecem, gdzie w kilku zdaniach kierownik zmiany opowiedział nam, na czym polega praca przy komputerach.

    Gdybyście myśleli, że pracownicy wielkiego pieca to mężczyźni ze stali, moglibyście zdziwić. W biurze sterowania piecem jest duże terrarium, w którym mieszka już od wielu lat para węży. Zadaniem pracowników wielkiego pieca jest więc nie tylko panowanie nad sercem huty, ale także opieka nad żywymi stworzeniami. Chyba nie muszę dodawać, że za ten dodatkowy obowiązek nie otrzymują wynagrodzenia.

    Następnie zeszliśmy na dół i zerknęliśmy na wysoki piec. Niektórzy zwiedzający mogli czuć się zawiedzeni, ponieważ nie mogli zobaczyć wypływającej surówki. Mnie to jednak pasowało, bo tym razem mogłam podejść do pieca bardzo blisko i przyjrzeć mu się dokładnie. Gdy byłam tam za pierwszym razem, płynąca „lawa”, owszem, robiła wrażenie, ale gorąc był tak wielki, że nie można było podejść bliżej.

    Na koniec wróciliśmy pod czekający na nas autobus. Kierownik zmiany przyznał, że dni otwarte są dla niego dużym wyzwaniem, ponieważ rzadko zdarzają się tak duże grupy w tak krótkim czasie. Wyzwaniem w oprowadzaniu po terenie huty jest nie tylko bezpieczeństwo, ale też hałas oraz awarie, których nie da się wcześniej przewidzieć.

    Fragment wysokiego pieca w trzynieckiej hucie – tu dzieje się magia

    Huta wyznaczała rytm życia miasta

    Huta w Trzyńcu jest obecnie największym producentem stali surowej w Republice Czeskiej. Roczna produkcja wynosi około 2,5 miliona ton stali. Głównymi produktami są głównie wyroby walcowane – walcówka, stal kształtowa, pręty specjalne, stal ciągniona, szyny, stal szeroka, rury bez szwu i półprodukty metalurgiczne. Firma zatrudnia 7000 osób i posiada 28 spółek zależnych. W latach 60. XX wieku zatrudniała dwadzieścia tysięcy pracowników! To niemal dwie trzecie obecnej liczby mieszkańców Trzyńca.

    W drodze powrotnej do muzeum zaczęłam się zastanawiać, skąd mój zachwyt nad przemysłem ciężkim? Odpowiedziała mi na to – chcąc nie chcąc – towarzysząca mi przez cały czas pani Anna, która już na początku naszej wycieczki stwierdziła, że w hucie najbardziej fascynujące jest to, że to wszystko wymyślił człowiek.

    Rzeczywiście przeszliśmy długo drogę od prymitywnych dymarek do współczesnego hutnictwa. Ponadto Huta w Trzyńcu to przypadek szczególny – jest to zakład z niemal dwustuletnią historią. Jeszcze do niedawna to właśnie werk wyznaczał rytm życia niemal każdego mieszkańca Trzyńca. I choć dzisiaj nie ma ona tak wielkiego znaczenia jak w XIX wieku, każdy mieszkaniec Trzyńca i okolic musi wiedzieć, że centrum miasta po godzinie 14.00 należy omijać szerokim łukiem.

    W większości zdjęcia wykonano podczas dni otwartych 8 kwietnia 2024 roku. Niektóre z nich wykonano 27 lipca 2023 roku.

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



       

      NAJWAŻNIEJSZE WYDARZENIA NA ZAOLZIU
      W TWOJEJ SKRZYNCE!

       

      DZIĘKUJEMY!

      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego