Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Robertem Koniecznym – polskim architektem, absolwent Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach, szefem biura KWK Promes, kilkunastokrotnie nominowanym do Nagrody im. Miesa van der Rohe, najczęściej publikowanym za granicą polskim architektem, twórcą projektów takich budynków, jak Dom Aatrialny, budynek Muzeum Narodowego w Szczecinie, Bunkier Sztuki w Krakowie czy Dom Kwadrantowy. Całość rozmowy była publikowana w lipcowym numerze miesięcznika „Zwrot” w 2022 roku.

    Co było największym wyzwaniem w realizacji projektu przebudowy dawnej rzeźni Galerię PLATO w Ostrawie?

    Gdy zobaczyliśmy ten budynek z dziurami w ścianach wybitymi przypadkowo, do tego jeszcze z przybrudzonymi smogiem ścianami, uznaliśmy – poza tym, że ten budynek jest piękny i należy go ratować – że to, co wydaje się wadą, zamienimy w atut tego projektu. Potraktowaliśmy te dziury jak skrót na miasto. Artyści współcześni, którzy będą w tym budynku wystawiać swoją sztukę, mogą z nią wyjść niejako w miasto i bezpośrednio „zaczepiać” ludzi, którzy znajdą się w tej przestrzeni dookoła. Ona dzięki temu budynkowi stała się też przestrzenią wystawienniczą.

    Co bym pan radził młodym inwestorom: budować domy od podstaw czy remontować stare?

    Na to nie ma prostej odpowiedzi. To wszystko zależy od tego, gdzie mieszkamy, gdzie żyjemy, czy ten stary dom znajduje się w odpowiednim miejscu. Ogólnie powinno się ratować starą substancję, ponieważ to jest przynajmniej z założenia mniej inwazyjne dla środowiska i mniej emisyjne niż budowanie nowego domu. Ale jest to oczywiście teoria, bo zdarzają się przypadki, że przy starych domach tej roboty jest dużo więcej. Dlatego każdy przypadek trzeba analizować osobno. Ale gdyby ktoś miał możliwość przerobienia starej tkanki, zawsze to lepiej zrobić niż budować od zera. To bym radził, ale trzeba to zawsze mocno rozważyć indywidualnie.

    Czy w Czechach pracuje się inaczej niż w Polsce. Chodzi mi o relacje z ludźmi, stosunki w pracy, podejście do samej pracy?

    Pewne rzeczy są podobne, inne nie. Czasami mi się wydawało, że Czesi bardziej się szanują, jeżeli chodzi o luz w pracy. Być może taka była atmosfera w tej firmie, która budowała Galerię PLATO. Moim zdaniem, pracownicy się nie przemęczali. Mam wrażenie, że Polsce ludzie potrafią się bardziej spiąć i nacisnąć na gaz. A w Czechach było spokojnie – co się nie zrobi dzisiaj, to jutro. Ale ja miałem doświadczenie tylko z tą jedną firmą.

    Jak ważne jest w pana projektowaniu środowisko naturalne i w ogóle przyroda?

    Jest to dla mnie bardzo ważne. Kocham przyrodę. Zawsze się najlepiej czułem w miejscach, które są nietknięte cywilizacją. Lubię chodzić po górach, lubię las, piękne widoki i świeże powietrze. Do tego mnie zawsze w życiu ciągnęło. Nasze projekty zawsze były z naturą jakoś powiązane. I ona miała zasadniczy wpływ na ich kształtowanie. Oczywiście, to co wiedzieliśmy na przykład dziesięć lat temu, a co wiemy teraz, znacznie się różni. Po raporcie OZN na temat stanu klimatu pewne rzeczy trzeba na nowo redefiniować. Dlatego powiedziałem, że przebudowy starych tkanek z założenia są lepsze. Ważne jest też nie „wbijanie się” z projektami coraz bardziej w naturę, tylko szanowanie jej i dogęszczanie miast. To jest kolejny kierunek, który wydaje się racjonalny. Podstawą jest dobra urbanistyka – mądre projektowanie, gdzie mamy skupiska domów, a wokół są przestrzenie zielone. Nie wiem, jak jest w Czechach, ale w Polsce to jest duży problem – rozlewające się granice miast i miasteczek.

    Mam wrażenie, że w Czechach jest lepiej pod tym względem. Czesi nie mają natury samotniczej. Są też pragmatyczni, budowa w odległym miejscu jest droższa. Zabudowa jest więc chyba bardziej zwarta.

    Ja tego zazdroszczę. U nas trzeba tę świadomość zmieniać. Nasza rola jest też trudna, bo przychodzą inwestorzy, którzy dają nam konkretne zdania, a architekt ma projektować, a nie dyskutować. My coraz częściej musimy dyskutować – przynajmniej w naszym studiu tak robimy. Musimy wyjaśnić, edukować, co nie jest łatwe, bo w ten sposób ryzykuje się własnym życiem zawodowym. Więc architekci muszą podejmować trudne decyzje – czy brać zlecenie niezależnie od tego, jakie jest, czy tłumaczyć, edukować i robić to w jak najbardziej mądry sposób. Musimy to wyważać.

    Powiedział pan w jednym z wywiadów, że architektoniczna średnia w Polsce jest dużo poniżej europejskiej. Czy orientuje się pan, gdzie pod tym względem plasują się Czechy? Jest lepiej czy gorzej? Może inaczej?

    Mam wrażenie – ale mogę się mylić – że w Polsce jest więcej budynków wybitnych, jednak średnia architektoniczna jest wyższa w Czechach – jest więcej dobrej zwykłej architektury. To nie jest poparte analizami naukowymi. Takie mam tylko wrażenie, przeglądając czasopisma branżowe. A czy to jest prawda, nie wiem.

    Jednak rzeczywiście jest chyba tak, że te nowe domy budowane w Czechach są prostsze w formie. Nie ma też zamiłowania do dworków, filarów, skomplikowanych dachów itd.

    Tu chyba uwidacznia się różnica mentalności naszych narodów. W Polsce wybrzmiewa tęsknota do szlacheckiej przeszłości, która się wyraża w najgorszy możliwy sposób. Ale to się u as kończy na szczęście. Mam nadzieję, że jest tego coraz mniej. Ale niestety to, co powstało, to już nasze – będzie stało jeszcze wiele lat.

    Taką architekturę „dworkową” trudno przebudować?

    Tak. Kilka lat temu, gdy spadł duży śnieg i nastąpił „ład bezwzględny” zacząłem się zastanawiać, co by mogło taki śnieg, który przecież topnieje, zastąpić. I wtedy wpadłem na prosty sposób – ponieważ ja lubię proste rozwiązania – i rzuciłem hasło: sadźmy drzewa! Jak najwięcej drzew, żeby obsadzić też te architektoniczne potworki. Jak wszędzie będzie zielono, to będzie ładniej. To jest mój pomysł na Polskę teraz.

    Mieszka pan w domu wyjątkowym – Arce w Brennej – który został wielokrotnie nagrodzony. Sam pan go zaprojektował. I o ile dobrze zrozumiałam, musiał zmienić projekt tego domu w trzy dni?

    Powiem pani szczerze, że nie musiałem. Ten stary projekt też by się sprawdził. Pierwotny dom miał być na klasycznej podmurówce, zupełnie przeszklony. Ale jak ta budowa się zaczęła, to było silniejsze ode mnie, czułem, że muszę to przerwać. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale tak mam. Nie wiem, czy powinienem takie rzeczy mówić inwestorom, bo to brzmi słabo… W każdym razie przerwałem budową – żona „zemdlała trzy razy” – i powiedziałem, że chce to wszystko zmienić. Założyłem, że jak zrobię nowy projekt w trzy dni, to ekipa budowlana nie ucieknie. Zatrzymałem to w sobotę, powiedziałem, że odezwę się w poniedziałek. Odezwałem się w środę, gdy nowy projekt był koncepcyjnie gotowy, i jeszcze bez rysunków konstrukcyjnych zaczęliśmy nowe wykopy.

    Mobilna architektura to pana znak szczególny. Zaprojektował pan m.in. Dom Kwadrantowy, poruszający się wraz ze słońcem i Bunkier Sztuki w Krakowie, w którym otwiera się dach. Skąd wzięła się ta miłość do przesuwania tego, co czego zazwyczaj się nie rusza?

    Rzeczywiście architektura kojarzy się bardziej ze stałością i stabilnością, a w naszych projektach pojawia się ruch. Zaczęło się od drugiego projektu Domu Bezpiecznego. Pierwszą wersję klient odrzucił ze względu na brak poczucia bezpieczeństwa, które były specyficzne, a którego ja na początku nie czułem, dopiero potem je zrozumiałem. W drugim projekcie pojawiły się ruchome element – ściany, które dojeżdżały do ogrodzenia i zmieniały przestrzeń wokół działki czasowo. Zafascynowało mnie to, że to nie jest tylko zamykanie i otwieranie, ale że ta architektura ruchoma daje dużo więcej. Musieliśmy się dużo nauczyć i zrozumieć, a potem zaczęliśmy te pomysły wdrażać w nowe projekty. Ta mobilność ścian daje o wiele większe możliwości funkcjonalne tych budynków. Paradoksalnie Dom Bezpieczny, który jest domem zamkniętym, doprowadził nas finalnie do Galerii PLATO, która otwiera się na otoczenie. Z kolei taki Dom Kwadrantowy, którego ściana porusza się wraz ze słońcem, przynosi realne oszczędności energii. Jest to pomysł na mądre budowanie w strefach gorących, których stale przybywa.

    Jak to się stało, że został Pan architektem?

    Byłem bardzo niepewnym siebie nastolatkiem, zahukanym, zakompleksionym. Kiedy w ogólniaku rodzice przebąknęli, żebym poszedł na architekturę, nie miałem kompletnie pojęcia, co robią architekci. Powiedzieli mi, że jeżeli pójdę na architekturę, to mi zapłacą za lekcje rysunku. Najpierw postanowi jednak sprawdzić, czy ja się nadaję. Sąsiadek mojej ciotki był bardzo znanym katowickim architektem. Umówili mnie na spotkanie z nim. Kazali mi wziąć blok rysunkowy, ołówek i moje prace. Przyszedłem bez żadnych prac, bo ich nie miałem. Wziąłem ze sobą mały, obgryziony ołówek i pognieciony blok. Jak ten architekt to zobaczył, to się wkurzył i potraktował nas lekceważąc. Postawił mnie naprzeciwko klatki schodowej, biegnącej w górę i w dół i kazał rysować. Nawet nie wiedziałem, że to jest trudne do narysowania, nie miałem pojęcia, co to jest perspektywa czy punkty zbiegu. Dał mi na to godzinę czy dwie i poszedł. I moja mama powiedziała do mnie tak: „Robert, czy Ty widzisz, jak ona nas potraktował? Ja cię proszę, ty nie musisz już iść na tę architekturę, ale pokaż mu, że nie jesteś ostatnim głąbem i narysuj to jakoś”. No i narysowałem. Jak on wrócił, to się naprawdę zdziwił. Powiedział mi, że jestem diamentem, który trzeba oszlifować, wziął mnie do swojego biura, zaczął mi opowiadać o tym, że dużo zarabia. Ale mnie nigdy na pieniądzach nie zależało, jednak dostałem wiatru w skrzydła, bo po raz pierwszy w siebie uwierzyłem. Zacząłem też chodzić na naukę rysunku, która kosztowała tyle co pensja mojej mamy.

    Jakie jest pana najśmielsze marzenie architektoniczne? Co chciałby pan zaprojektować?

    Tych marzeń jest dużo. Podziwiam kolegów, którzy realizują świetne projekty w dobrych miejscach. Jednak po Muzeum Narodowym w Szczecinie zauważyłem, że to nie ma znaczenia, w jakim miejscu realizuje się projekt, ponieważ nawet jeżeli jest to miejsce mniej znane, wszyscy zaczynają się nim interesować. I to jest ważne, w jakiś sposób dany projekt zmienia samo miejsce, sposób patrzenia na różne rozwiązania oraz daje nowe perspektywy. A tak poza tym, o marzeniach nie warto gadać, żeby nie zapeszyć, więc pewne rzeczy pozostawię dla siebie.

    Co pana inspiruje w pracy poza dobrą architekturą?

    Wbrew pozorom nie jest to sztuka, malarstwo czy coś innego związanego z twórczością w dziedzinach równoległych. Mnie tak w zasadzie inspiruje wszystko z czym się zetknę. Francuski krytyk Jean Philip Hugron powiedział, że nasze studio projektuje bez kontekstu, ale to nie jest wybór, tylko konieczność. Według niego Polska jest krajem, gdzie nie ma zbyt wielu ciekawych rzeczy, więc dla niego jest to zaskakujące, że nasze projekty są świeże. I częściowo się z nim zgadzam – nie mamy takich inspiracji jak w Paryżu. Ale mnie inspirują również brzydkie rzeczy. Czasami warto zatrzymać się w danym miejscu, trochę popatrzeć wokół siebie, dowiedzieć się, jaka jest historia danego miejsca, znaleźć informację, co tam się kiedyż znajdowało. Dzięki temu może się udać zrobić taki projekt, który zachowa ciągłość historyczną. Nie trzeba patrzeć na zagraniczne portale czy na zagraniczne magazyny, ale robić swoje, iść swoją ścieżką i my to bardzo konsekwentnie robimy od lat.

    Całość rozmowy była publikowana w lipcowym numerze miesięcznika „Zwrot” w 2022 roku.

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



      REKLAMA Reklama

      REKLAMA
      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego