Na Patarze, najdłuższej plaży tureckiego wybrzeża, znaleźliśmy się z mężem przez przypadek. W 2011 roku niewiele można się było o niej dowiedzieć. Polskie przewodniki o niej milczały, a anglojęzyczny opisywał ją w kilku zdaniach. Przeczytaliśmy, że na ciągnącej się 18 km plaży znajdziemy ciszę i spokój, rozległe wydmy otoczone górami oraz żółwie wodne, mające tam swoje miejsca lęgowe. Ruszyliśmy więc w poszukiwaniu raju na ziemi.

    Leżące w odległości 2 km od plaży Miasteczko Gelemiş przywitało nas atmosferą post apokaliptyczną – większość restauracji była zamknięta lub znajdowała się w stanie rozkładu, baza noclegowa była okrojona, grozy dodawały panoszące się bezpańskie psy wszelkiej maści. Nocleg znaleźliśmy na małym campingu przy barze „Medusa”, prowadzonym przez Turka, który od kilkudziesięciu lat mieszka na stałe we Francji i przyjeżdża do Turcji wraz ze swoją rodziną na wakacje.

    Tu kiedyś znajdowało się starożytne miasto portowe Patara

    Ponieważ właściciel był miłośnikiem bluesa i jazzu na ścianach wisiały plakaty muzyczne, a z głośników sączył się Miles Davis. Klientela baru i campingu była równie specyficzna. A to para młodych Tyrolczyków podróżujących starym, kultowym volkswagenem kamperem, a to emerytowany wojskowy Szkot wędrujący samotnie z niewielkim plecakiem, a to niemiecki śmiałek przemierzający Turcję na rowerze. Już nam się podobało. Choć jeszcze nie wiedzieliśmy, co nas czeka nazajutrz.

    Amfiteatr – jeden z zachowanych zabytków

    Starożytne miasto pośrodku niczego

    Gdy tylko otrząsnęliśmy się z pobudki o piątej rano, zaserwowanej przez muezina modlącego się z minaretu stojącego kilka metrów od naszego namiotu – camping sąsiadował z miejscowym meczetem – udaliśmy się na plażę. Szliśmy brukowaną drogą pośród pagórków. Po czasie ukazał się naszym zdumionym oczom akwedukt, następnie zamajaczył w oddali amfiteatr.

    Okazało się, że droga na plażę jest znacznie ciekawsza, niż się spodziewaliśmy. Zboczyliśmy z głównej drogi i rozpoczęliśmy wspinaczkę na pobliskie wzgórze. Co rusz napotykaliśmy, a to na wielkie kamienne bloki wrośnięte w murawę, a to na nieprzypominającego niczego sterty kamieni.

    Gdy wspięliśmy się na pagórek, zobaczyliśmy zieloną dolinę upstrzoną połyskującymi w słońcu ruinami, organiczną z trzech stron wzgórzami, z czwartej przechodzącą łagodnie w szeroki pas plaży, za którą ciągnął się już tylko lazur morza.

    Licja – ojczyzna św. Mikołaja z Miry

    Dolina skrywała w sobie tajemnicę. Z pomocą przyszedł Google. Okazało się, że znajdujemy się w miejscu, w którym przed wiekami istniało starożytne miasto licyjskie Patara, to samo, w którym urodził się św. Mikołaj, późniejszy biskup leżącej nieopodal Miry (dzisiaj Demre). Dopiero wtedy nazwa jednego z pensjonatu w Gelemiş – St. Nicholas Pension – stała się dla nas jasna.

    Poczuliśmy się jak piersi odkrywcy tego niezwykłego miejsca. Okazało się jednak, że przed nami byli tureccy archeolodzy, którzy w tym czasie, gdy my stawaliśmy się pionierami badań nad starożytnością na tureckiej ziemi, oni prowadzili poważne wykopaliska obejmujące najważniejsze obiekty w licyjskim mieście.

    Ikona św. Mikołaja z 1294 roku

    Od ascezy do urzędu biskupa

    Tak naprawdę nie mamy pewności, czy św. Mikołaj istniał. To, co o nim wiemy, jest wynikiem legendy kształtującej się przez stulecia. Według średniowiecznej hagiografii urodził się na przełomie III i IV wieku jako jedyne dziecko bogatych i pobożnych rodziców. Dorastając, wyrzekł się kobiet, rozrywek, polityki i handlu, natomiast po śmierci rodziców rozdał cały majątek.

    Biskupem Miry został wskutek boskiej interwencji. Rada wybierająca biskupa postanowiła, że urząd obejmie pierwsza osoba, która rankiem wejdzie do kościoła, aby się pomodlić. Jak się można domyślić, był to Mikołaj.

    Najbardziej znana opowieść dotycząca św. Mikołaja mówi o zubożałym mieszczaninie, który, nie mając posagu dla swoich trzech córek, postanowił sprzedać je do domu publicznego. Dziewczęta uchowały cnotę dzięki Mikołajowi, który wrzucił przez okno (lub przez komin) trzy mieszki ze złotem podczas ich snu, które umożliwiły wyrodnemu ojcu wyprawić córkom wesele.

    W obronie kultu

    Od IX wieku św. Mikołaj był czczony w chrześcijaństwie wschodnim i zachodnim jako święty i cudotwórca. W dzień jego śmierci przypadający na 6 grudnia obchodzono w Konstantynopolu święto Mikołaja, które traktowano jako godne przygotowanie do Bożego Narodzenia. Również na Zachodzie jego wspomnieniu nadano rangę święta.

    Kult był tak popularny, że nawet w kalendarzach protestanckich zachowano przy 6 grudnia zapis o wspomnieniu tego dnia św. Mikołaja. Gdy podczas soboru watykańskiego II podważono jego historyczność, znaczna część hierarchów stanęła w obronie jego kultu. Papież Paweł VI poszedł na kompromis – zniósł święto 6 grudnia i postanowił, że tego dnia będzie obchodzone tzw. wspomnienie dobrowolne.

    Związek kultu świętego z wręczaniem prezentów udokumentowany jest od XV wieku w źródłach polskich, czeskich, austriackich, holenderskich, belgijskich i niemieckich. W wigilię 6 grudnia osoba przebrana za świętego (w biskupiej czapce i pastorałem) obdarowywała owocami, orzechami, ciastkami i cukierkami dobrze zachowujące się dzieci. Te niegrzeczne dostawały rózgę.

    Mikołaj w tradycyjnych szatach biskupich w przedszkolu w Oldrzychowicach

    Mikołaj a Boże Narodzenie

    Gdy Mikołaj nie pojawiał się osobiście, dzieci wystawiały buty przy kominku, kładły je na parapecie lub wieszały skarpety na ramach okiennych. Co ciekawe, w Holandii św. Mikołaj przybywał żaglowcem z dalekich mórz południowych. Holenderskie dzieci do dzisiaj wierzą, że św. Mikołaj przybywa na statku z Hiszpanii.

    Niezgodności kalendarza gregoriańskiego z juliańskim sprawiły, że dzień św. Mikołaja przesunął się w okolice Bożego Narodzenia. Pojawił się wówczas pomysł, aby prezenty zamiast świętego przynosiło Dzieciątko Jezus, którego niósł mężczyzna przebrany za mędrca. Ten zwyczaj jednak się nie przyjął, mężczyzna znów stał się św. Mikołajem, a dziecko jego pomocnicą Śnieżynką.

    Jednak we Francji, Norwegii i Włoszech św. Mikołaj został bożonarodzeniowym dziadkiem. W Polsce prezenty na Boże Narodzenie przynosi Gwiazdor (Pomorze Zachodnie, Kaszuby, Kujawy, Wielkopolska), Aniołek (w Małopolsce i Śląsku Cieszyńskim), Dzieciątko (Górny Śląsk i Śląsk Cieszyński), Gwiazdka (Dolny Śląsk) i św. Mikołaj (północ i zachód Polski).

    Kartka pocztowa z okresu międzywojennego z Mikołajem na amerykańską modłę

    Przemiana z biskupa w staruszka z białą brodą

    Jak to więc się stało, że wizerunek świętego przekształcił się z biskupa w mitrze z pastorałem w ręku w krzepkiego staruszka z białą brodą w czerwonej czapce?

    Zaczęło się od napisania w 1823 roku przez pisarza i profesora greckiej literatury Clementa Clarka Moore’a wiersza „Noc wigilijna”, w którym św. Mikołaj przybywa saniami zaprzężonymi w renifery z bieguna północnego.

    Wizerunek św. Mikołaja na ilustracji Thomasa Nasta w Harper’s Weekly z 1 stycznia 1881 roku

    Następnie amerykański karykaturzysta Thomas Nast w 1881 roku opublikował w czasopiśmie „Harper’s Weekly” ilustrację, na której św. Mikołaj rozdaje prezenty żołnierzom biorącym udział w wojnie secesyjnej. Jest to prawdopodobnie pierwsze przedstawienie świętego z charakterystyczną elfią czapką zamiast mitry.

    Finalnie wizerunek Mikołaja w czerwonym płaszczu i czapce z pomponem został spopularyzowany w 1930 roku przez koncern Coca-Cola, dzięki reklamom stworzonym najpierw przez artystę Freda Mizena, a później Haddona Sundbloma. I to właśnie taka wersja Mikołaja jest najbardziej znana na całym świecie.

    Mikołaj rodem z Ameryki

    Czy św. Mikołaj lubił śnieg?

    Żaden inny święty nie wywołuje tylu pozytywnych emocji, co św. Mikołaj – i chyba nie ma to znaczenia, czy istniał naprawdę. Każdy z nas w głębi serca wierzy w to, że gdzieś tam, na dalekiej Północy, jest ktoś, kto bezinteresownie myśli o potrzebach innych. Przywołując go, przenosimy się w świat dziecięcych pragnień, i tych spełnionych i tych niespełnionych. Ogarnia nas radość. Stajemy się sentymentalni.

    A czy św. Mikołaj lubił śnieg? Tego do końca nie wiemy. Ten z dalekiej Północy prawdopodobnie tak – przecież to właśnie śnieżną krainę wybrał na swój dom, w którym przygotowuje prezenty dla dzieci z całego świata. Poza tym bez śniegu jego sanie zaprzęgnięte w renifery byłyby bezużyteczne.

    A ten z Miry prawdopodobnie śniegu nigdy nie widział. Jeżeli już, to śnieg zalegający na najwyższych szczytach Taurusu. Jestem jednak przekonana, że gdyby go ujrzał, byłby tak samo zachwycony, jak każde dziecko, gdy co roku spada pierwszy śnieg.

    Na wydmach w Patarze. W tle góry Taurus

    Tekst w zmienionej postaci ukazał się w miesięczniku „Zwrot”, nr 12 (2019).

    Tagi:

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



      REKLAMA Reklama

      REKLAMA
      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego