Krzysztof Szymoniak. Kolejny literat nie będący „tu stela”, a tak zafascynowany naszym regionem, że właśnie ukazała się kolejna jego książka „Melanż 2” z widokiem Cieszyna na okładce. Ale przede wszystkim z Cieszynem w środku.

    Jesteś z Gniezna. Jak więc trafiłeś nad Olzę?

    Od czasu, kiedy poszedłem na emeryturę, krążę po Polsce, od Helu po Podlasie i Wałbrzych, i podziwiam, jak ten piękny kraj wygląda. Poznaję interesujących ludzi. I w tej wędrówce po kraju trafiłem cztery lata temu pierwszy raz do Cieszyna.

    Jesteś emerytowanym nauczycielem akademickim, ale wcześniej też byłeś dziennikarzem.

    Dwadzieścia lat byłem dziennikarzem, a kolejne dwadzieścia nauczycielem akademickim.

    W których redakcjach pracowałeś jako dziennikarz?

    W prasie codziennej miasta Poznania, głównie w „Głosie Wielkopolskim”. Wcześniej byłem sekretarzem redakcji miesięcznika „Nurt”, który wychodził w Poznaniu. Jeszcze w międzyczasie założyłem ogólnopolski dwutygodnik literacki „Nowy Nurt”. To była już prywatna gazeta i prywatny wydawca. Byłem tam przez rok redaktorem naczelnym, a później oddałem pałeczkę młodszym kolegom i wróciłem do „Głosu Wielkopolskiego”, gdzie pracowałem do końca mojej kariery dziennikarskiej.

    No to skąd ten Cieszyn?

    Z fascynacji pograniczem, wielokulturowością. Fascynował mnie ten fenomen Księstwa Cieszyńskiego jako bytu politycznego, który tak naprawdę nigdy nie był pod zaborami. Cieszyn funkcjonował sobie w monarchii Habsburgów, a dopiero potem – o czym nie wszyscy w Polsce wiedzą – historia przecięła to miasto na pół.

    Skoro zawsze interesowałeś się pograniczem, to domyślam się, że Cieszyn nie jest pierwszym miejscem pogranicza, które odwiedziłeś.

    No nie. Wcześniej interesowałem się Bałtykiem jako granicą morską pomiędzy Polską, Szwecją i Danią. Odwiedzałem też dzisiejsze pogranicze polsko-białoruskie na Podlasiu, pogranicze katolicko-prawosławne, tak bym to kulturowo ujął. Również językowo niezwykle ciekawe. Na Podlasie staram się jeździć regularnie, raz w roku. Mam też tam, w Bielsku Podlaskim, przyjaciół i znajomych. A dużo wcześniej, jako dziennikarz, jeździłem pisać reportaże na pogranicze polsko–niemieckie, do Słubic. Przechodziłem na niemiecką stronę do Frankfurtu nad Odrą i oglądałem, jak funkcjonuje to pogranicze polsko-niemieckie tam, gdzie wielokulturowość była dosyć sztuczna. Słubice nigdy nie były polskie. To było przedwojenne przedmieście Frankfurtu, takie Zarzecze, do którego – opustoszałego – przywieziono przesiedleńców ze wschodu. I ci ludzie, na obcej ziemi zaczynali życie od nowa, bo stracili swoje dotychczasowe miejsce do życia. Ale Słubice interesowały mnie głównie ze względu na możliwość obserwowania, jak współcześnie żyje Polak z Niemcem.

    Trochę ubiegłeś moje pytanie, które chciałam zadać. Jakie miałeś pierwsze skojarzenia dotyczące podobieństw i różnic, porównując nasze pogranicze z innymi, które poznałeś wcześniej.

    Różnica podstawowa jest taka, że Słubice to miasto opuszczone przez miejscową ludność niemiecką, do którego wprowadzono sto procent przybyszów, którzy nigdy tam nie mieszkali i nigdy nie mieli z tym miejscem nic wspólnego. Musieli od zera tworzyć całą tkankę kulturową. Podstawową różnicę można zauważyć na poziomie populacji, czyli ludności, która tu jest autochtoniczna, a tam napływowa.

    To różnice, a jakieś podobieństwa Ci się nasuwają?

    Podobieństwa są takie, że tam, gdzie mieszają się dwa języki, tam zawsze ludzie są lepiej wyedukowani. Bo muszą się nauczyć tego drugiego języka. Jeżeli chcą ze sobą funkcjonować, to jedni i drudzy muszą się wzajemnie od siebie uczyć mowy sąsiada. A pojedziesz do centralnej Polski, gdzie wszyscy mówią po polsku, to poza tym, że dzieci w szkole uczą się różnych języków, to ludzie starsi języków obcych ogólnie nie znają. A zawsze podstawą nawiązywania kontaktów jest język. W tym przypadku język sąsiada. Jeżeli go rozumiesz, to łatwiej z tym sąsiadem zaprzyjaźnić. Bo kiedy wybuchają kłótnie? Wtedy, kiedy ludzie się nie rozumieją. Kiedy patrzą na siebie jak na wroga, bo nie potrafią ze sobą porozmawiać, zrozumieć, co do siebie mówią. A funkcjonowanie na pograniczu powoduje, że uczymy się języka sąsiada i uczymy się porozumiewać. I nie wyciągamy spod pierzyny pistoletu czy siekiery, tylko idziemy po nalewkę i potrafimy ze sobą pogadać jak ludzie.

    To o pograniczu. A Cieszyn współczesny? Pierwsze wrażenia?

    Przede wszystkim ambiwalentne. Poznałem historię tego miasta, także całego Księstwa, zanim tu przyjechałem. Ale gdy już przyjechałem i chodziłem po Cieszynie, to miałem świadomość, że patrzę na to miasto, że widzę budynki, drzewa, kościoły, że widzę ludzi, ale ja tych ludzi nie znam. Patrzę na ludzi, z którymi nie mogę wejść w interakcję, bo dla nich jestem kompletnie obcy. Więc czułem się trochę jak rybka w akwarium, a szyba w akwarium oddziela mnie od miasta i nie mogę się przez tę szybę obcości przebić, bo nie mam pretekstu.

    Jednak się przebiłeś.

    No tak, trochę już się przebiłem. I to nie w ten sposób, że poznałem tutaj partnerkę życia czy chodziłem do knajp i poznawałem kolegów przy piwie. Nie. Najpierw powiedziałem sobie, że skoro to miasto mi się podoba jako pewna struktura, jako miejsce na mapie i byt historyczny, które mogę fizycznie dotknąć, to żeby do końca je zrozumieć i dobrze się tu poczuć, muszę najpierw poznać mieszkających tu ludzi. A do ludzi nie można przecież podchodzić na ulicy i ich zaczepiać.

    Więc jak ich poznawałeś?

    Chodziłem do różnych instytucji, do biblioteki, do księgarń, do muzeum, do biura informacji turystycznej. Wszędzie tam, gdzie był dostęp z ulicy, gdzie można było wejść i zacząć rozmawiać. Poznałem też Księgarnię Polską w Czeskim Cieszynie, gdzie mogłem rozmawiać po polsku z właścicielem księgarni, panem Wirthem, choćby o problemach Czeskiego Cieszyna.

    W czasie mojego drugiego pobytu w Cieszynie (a był to sierpień 2017) w Książnicy poznałem Jota Drużyckiego. Jak byłem tam pierwszy raz, miesiąc wcześniej, to dzięki panu Wojtkowi Święsowi zdobyłem książkę „Hospicjum Zaolzie”, która mnie zafascynowała. Przyjechałem więc wtedy, w sierpniu, do Cieszyna, poszedłem do Książnicy, a Jot tam siedział i nad czymś pracował. Znając go ze zdjęcia, podszedłem. Później się zaprzyjaźniliśmy. Jest autorem blurba na okładce „Melanżu”. Umawialiśmy się też, że napisze blurb do „Melanżu 2”, ale niestety, po nieszczęśliwym wypadku, któremu uległ, nie był w stanie tego napisać i musiałem to zrobić sam.

    Tak więc przyjeżdżałem do Cieszyna przez trzy kolejne lata. Dwa, trzy razy w roku na tygodniowy pobyt. I w trakcie tych tygodniowych pobytów wydeptywałem sobie kolejne ścieżki. Poszedłem też do redakcji „Tramwaju Cieszyńskiego”. Były tam świetne publikacje Florianusa. I później się okazało, że Florianus to jest Zbigniew Machej [cieszyński poeta współczesny – przyp.aut.]. Kolejno poznawałem różnych ludzi, dzięki którym otwierają mi się furtki do kolejnych zaczarowanych ogrodów Cieszyna.

    Cieszyn tak Cię zafascynował, że napisałeś o nim książkę.

    Przed „Melanżem” powstała powieść „Osmoza”. Powieść postmodernistyczna w tym sensie, że świadomie zastosowałem w niej różne techniki narracyjne: esej, reportaż, klasyczną narrację powieściową, komunikację smsow\a, fragmenty dialogowe.

    Powieść osadzona w realiach odległego Ci miasta, w którym jedynie od czasu do czasu bywasz. Trudno się ją pisało, będąc w Gnieźnie?

    Już od siedmiu-ośmiu lat penetrowałem Cieszyn. Na początku przez Internet i przez lektury, czyli na odległość. Najpierw uczyłem się historii Śląska Cieszyńskiego i Cieszyna. Bo tego można się nauczyć, nie wychodząc z domu, mając do dyspozycji sieć i kilka książek. To było dwa-trzy lata przed moim pierwszym, zaplanowanym przyjazdem do tego miasta, a pisanie powieści rozpocząłem rok przed przejściem na emeryturę.

    Czyli to było takie przygotowanie się do podróżowania po kraju, gdy już jako emeryt będziesz miał na to czas. I już doskonale wiedziałeś, co chcesz zrobić.

    Nie od razu. Najpierw zadawałem sobie pytanie, co ja chcę z tym wolnym czasem zrobić. Czy hodować gołębie, czy kupić sobie działkę i hodować marchewkę? I kręcić się w kółko wokół tych samych ulic i stale z tym samym sąsiadem pić takie samo piwo? Stwierdziłem, że nie. To byłoby nudne i bezproduktywne. I wtedy wyobraziłem sobie, że porzucam wszystko i wyjeżdżam do miejsca, które mnie interesuje, na Śląsk Cieszyński, sprawdzić, co mi się może przytrafić. Ale muszę tam chociaż rok mieszkać. Bo jeżeli cały rok przeżyjesz gdzieś ze wszystkimi świętami, rytuałami, obyczajami, to masz wgląd w rzeczywistość danego miejsca, w którym się pojawiłeś. I „Osmoza” jest opowieścią o takiej właśnie wirtualnej wyprawie na rok do innego miasta.

    Ale to Ci się nie udało, bo przecież nie zamieszkałeś na rok w Cieszynie.

    Nie zamieszkałem. Ale bohater mojej powieści, Petr Bogdanowicz, alter ego autora, właśnie zamieszkał na rok w Cieszynie jako nauczyciel akademicki na wymianie uniwersyteckiej. Profesor z Uniwersytetu Śląskiego pojechał na rok do Poznania, a ten mój bohater przyjechał w jego miejsce na zasadzie wymiany między uniwersytetami. I tak, jak teraz patrzę tutaj na te zwierzątka żyjące w swoim świecie [spoglądając na klatkę ze szczurami i myszami stojącą nieopodal stołu, przy którym siedzimy i rozmawiamy] patrzyłem na mojego bohatera jako autor, jako narrator.

    Myślałem, co mu się może przytrafić, jeżeli on tu będzie mieszkać przez cały rok. A że był nauczycielem akademickim, to miał rozliczne kontakty różnego typu. I o tym jest ta powieść. Byłem ciekaw, co prawdopodobnie mogłoby się przytrafić człowiekowi, który wyjeżdża z centralnej Polski nad granicę i mieszka rok w Cieszynie. Na koniec tego rocznego pobytu mój bohater rozmawia ze swoim kolegą, filozofem z Uniwersytetu Śląskiego. I ta rozmowa sprowadza się do refleksji na temat, czy istnieje w ogóle fizyczna możliwość, żeby się sztucznie przesiedlić, zapuścić na nowo korzenie. I co? Technicznie jest to poniekąd możliwe. Ale czy mentalnie jest to możliwe? Czy zostaniesz zaakceptowany? Jest to odwieczny problem przesiedleńców.

    To jest faktycznie problem na Śląsku Cieszyńskim, gdzie wiadomo, że korzenie są ciągle dla mieszkańców regionu bardzo ważne. I liczone kilka pokoleń wstecz.

    I są jakby punktem wyjścia. Przesiedleniec może z różnych powodów tu mieszkać, pracować, żyć, wychowywać dzieci, ale tak do końca nigdy nie będzie u siebie. Z różnych powodów, ale przede wszystkim z powodu miejscowej tradycji, do której nie należy.

    A czy masz odnośnie Śląska Cieszyńskiego jakieś spostrzeżenia w tej kwestii?

    Proponuję przeczytać „Osmozę”, bo za długo by trzeba o tym mówić. Książka jest w bibliotece w Czeskim Cieszynie, w Avionie, w Bibliotece Miejskiej, w Książnicy. A za niedługo na moje spotkanie autorskie przywiozę kilka egzemplarzy, będzie więc można ją nabyć. Powstaje też część druga „Osmozy”. Roboczy tytuł: „Trzy Mosty”. Tam pojawia się bohater „Osmozy”, który pod zmienioną tożsamością żyje już tutaj. Porusza się pomiędzy Cieszynem, Ostrawą, a Bielskiem-Białą. Żeby się dowiedzieć, dlaczego krąży między tymi trzema miastami i na jakiej zasadzie tu funkcjonuje – książkę tę muszę najpierw dokończyć i opublikować. A gdy będzie już dostępna to zaproponuję ją tutejszym czytelnikom.

    Czyli „Trzy Mosty” niedługo się pojawią. Między, już dostępną „Osmozą” a planowanym ciągiem dalszym pt. „Trzy Mosty” zmieścił się „Melanż”. Książka na poły poetycka, w której na 70 stronach znaleźć można wszystko: wiersze własne i cytowane, opowiadania ujęte w poetycką prozę, własne przemyślenia, a nawet prywatne listy. Jak napisał Jot Drużycki, na skrzydełku okładki „(…) zaduma nad osobistym życiem i twórczością zazębia się z refleksją nad miejscami, ludźmi i przeczytanymi lekturami. Jednak z tego pozornego rozgardiaszu wyłania się spójna całość”.

    Jest to książka prawie poetycka, ale w wielu miejscach konkretnie odnosząca się do Cieszyna, do mieszkańców, których ja, jako autor, spotykałem i poznałem. Nazwałem to „Melanż”, ale nie ze względu na melanż imprezowy, tylko melanż gatunkowy. Znowu, jak w „Osmozie”, pojawiają się różne gatunki literackie: list, typowa liryka poetycka, kawałek prozy, esej. Wszystkie się kręcą tematycznie wokół Cieszyna i związanych z nim twórców.

    Dlaczego powstał „Melanż”? Ponieważ po ukazaniu się „Osmozy” czytelnicy w Gnieźnie pytali mnie, czemu napisałem powieść o Cieszynie, a dlaczego nie piszę wierszy o Cieszynie, zwłaszcza że jestem poetą? A ja mówię: jak może poeta pisać wiarygodne wiersze o miejscu, którego nie zna? Proza jest fikcją literacką. Znając faktografię i topografię można sobie całą resztę wymyślić. Można bohatera wpuścić w tę rzeczywistość i on sobie w niej funkcjonuje. A poezja musi być odbiciem przeżyć autentycznych. Tylko ktoś, kto żyje w Cieszynie, jest poetą cieszyńskim i potrafi o tym mieście napisać prawdziwie.

    Czego w takim razie odbiciem są Twoje wiersze zawarte w „Melanżu” i „Melanżu 2”?

    Są poetyckim oknem stworzonym przez miejscowych twórców. Przez to okno ja patrzę na Cieszyn. To są wiersze Jerzego Kronholda, Zbigniewa Macheja, to jest życie i twórczość Juliana Przybosia, który tu mieszkał 12 lat, to są opowiadania międzywojenne napisane już po wojnie przez Kornela Filipowicza. Poprzez twórczość tych autorów patrzę na Cieszyn. Dopiero dzięki nim zobaczyłem, jak wyglądał Cieszyn, którego wcześniej nie znałem i o którym trudno by mi było pisać wiersze. Dzięki dwóm książkom Tadeusza Kopoczka poznałem też Cieszyn czasu wojny i ten powojenny, już komunistyczny, w którym nigdy nie byłem.

    Czyli ten Cieszyn z przeszłości.

    Tak, ten Cieszyn z przeszłości, który jest mi potrzebny, żebym zrozumiał teraźniejszość. Bo żebym rozumiał, na co teraz patrzę, to muszę rozumieć, wiedzieć, co się z tym krajobrazem miejskim działo, co się działo z ludźmi, jak to miasto postrzegali poeci tu mieszkający „od zawsze” i ci, którzy nadal żyją tu i tworzą. Więc „Melanż” był mi potrzebny, żeby spojrzeć na to miasto oczami poetów i pisarzy. Oni mi otworzyli oczy na Cieszyn czasów PRL-u, którego nie znałem, bo nigdy w czasach PRL-u tu nie byłem. Nigdy nie widziałem, jak wygląda tutaj granica. Znałem różne granice, ale nigdy wcześniej nie przekroczyłem granicy polsko–czeskiej w Cieszynie.

    Zresztą od jednego przekroczenia granicy w Cieszynie nie zrozumiałbyś miasta.

    Dokładnie. Wiele mądrzejszy bym z tego powodu nie był.

    Porozmawiajmy jeszcze o Twojej twórczości. Wspomniałeś o drugiej części „Melanżu”. Czy jeszcze nad nią pracujesz, a może już ją napisałeś?

    Tak, jest już napisana. Teraz przyjechałem ją domknąć, a właściwie zilustrować zdjęciami konkretnych miejsc w Cieszynie.

    Co w takim razie Czytelnik znajdzie w „Melanżu 2”?

    „Melanż 2” jest w połowie kontynuacją tego, co było w „Melanżu”, czyli są tam między innymi fragmenty poświęcone twórczości Jerzego Kronholda, Zbigniewa Macheja, Jerzego Pilcha i paru innych okołocieszyńskich autorów. A druga połowa książki to są „zapiski cieszyńskie”. Jest to taka literacka relacja z mojego październikowego pobytu w Cieszynie.

    Też jest to w formie, jak poprzednio, prozy poetyckiej?

    Tak, też jest to w ten sposób pisane i będzie w sensie edytorskim podobnie wyglądać. Myślę, że te zapiski cieszyńskie będą, mam taką nadzieję, interesujące szczególnie dla miejscowych czytelników. To jest podsumowanie moich czterech lat romansowania z Cieszynem, z historią i z ludźmi tego miasta.

    Czy jest już znany termin Twojego spotkania autorskiego, na którym będziesz prezentował swoją twórczość literacką dotyczącą Cieszyna?

    Tak. 10 marca O 17:00 w Bibliotece Miejskiej w Cieszynie na ulicy Głębokiej.

    (indi)

    Tagi: , , , , ,

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



      REKLAMA Reklama

      REKLAMA
      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 ogłoszonego przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego