Z poczty redakcyjnej
E-mail: info@zwrot.cz
Nauczycielka, kobieta wyjątkowa, można nawet powiedzieć – pierwsza kobieta naukowiec na Śląsku Cieszyńskim – tak o Ernestynie Świbównie mówił Wojciech Grajewski, pracownik naukowy Książnicy Cieszyńskiej i Muzeum Śląska Cieszyńskiego, członek Sekcji Ludoznawczej PZKO.
Wyjaśnił, że publikowała swe prace w najbardziej szanowanym kwartalniku kulturalnym, jakim było „Zaranie Śląskie” wydawane od 1907 roku. – W „Zaraniu Śląskim” Ernestyna Świbówna w ciągu 30 lat opublikowała 10 artykułów opisujących wycinek z życia społeczności górskiej miejscowości Brenna, oddalonej nieco od świata i cywilizacji – mówił Grajewski.
Omawiać życiorys Ernestyny Świbówny zaczął jednak od jej zaolziańskich korzeni. Pochodziła z Końskiej. Ojciec był Polakiem, a matka Morawianką. Ojciec matki Ernestyny Świbównej prowadził karczmę w Końskiej. Lubił Polaków. Służył w pułku w Krakowie, bardzo lubił śpiewać polskie piosenki, więc nie przeszkadzało mu, że córka wychodzi za Polaka. Ernestyna Świbówna była córką Leonarda, nauczyciela, którego ojciec również był nauczycielem. Leonard Świba dostał do wyboru pracę w niemieckiej szkole wydziałowej w Trzyńcu lub w Polskiej Szkole Ludowej w Brennej jako kierownik. Jako patriota polski wybrał zacofaną wtedy nieco Brenną. Świbowie mieli 5 córek i wszystkie zostały nauczycielkami.
Ernestyna Świbówna praktycznie całe życie była nauczycielką prac ręcznych, uczyła w Brennej 20 lat, później w Skoczowie, a na 2 lata przed emeryturą przeniesiono ją do Dziedzic. Zmarła w 1956 roku u sióstr w Cieszynie. Nie miała żadnego przygotowania naukowego do prowadzenia badań ludoznawczych. Jednak robiła to z pasji, ponieważ chciała ocalić od zapomnienia ważny fragment życia wiejskiej społeczności Śląska Cieszyńskiego sprzed 100 lat.
– Na szerszą skalę wszystko zaczęło się gdzieś w połowie XIX wieku. Osoby, które państwo znacie z pomników, jak Paweł Stalmach, czy Andrzej Cienciała, który pomnika wprawdzie nie ma, ale jest znany, spisywały pierwsze notatki na temat zwyczajów ludowych – mówił Wojciech Grajewskki wyjaśniając, że pierwsi ludoznawcy nie mieli kierunkowego wykształcenia, ale prowadzili badania ludoznawcze, ponieważ zauważyli, że kultura ludowa jest wartościowa i chcieli ją ocalić. W nurt ten wpisała się również Ernestyna Świbówna.
Mówiąc o pracy ludoznawczej Ernestyny Świbówny Wojciech Grajewski przybliżył pisane przez nią sto lat temu materiały. – To nie są prace naukowe. To nie jest to, co robił Oskar Kolberg czy Jan Bystroń, pierwszy nasz ludoznawca. To są proste teksty źródłowe. Są świetnym źródłem dla etnografa i dla historyka. Są to bardzo ciekawe teksty. Czasami straszne, czasami śmieszne, mimo, że są to teksty po części naukowe – mówił Wojciech Grajewski. Podkreślał, że dzięki jej zapiskom możemy dziś dowiedzieć się nie tylko, jakie były zwyczaje i obrzędu ludu, ale także co ludzie jedli na co dzień, jakie mieli sny.
Pisała na przykład, że „jeszcze przed pięciu laty ludzie brali ślub nie na srebrne pierścienie, lecz na zielone wienieczki, które młoducha sama robiła. Starzy ludzie nazywali te wienieczki witki. Młodzi ludzie nie znali tego wyrazu wcale”. – Pisała też, co przed stu laty ludzie jedli i pili. Rozmawiając z gospodarzami przywoływała pamięć ich dziadków. Spisywała to, co rozmówcy pamiętali z dzieciństwa, co robili ich dziadkowie. Cofała się więc sto lat wstecz. Czyli jeśli w roku 1930 publikowała materiały o czasach sprzed stu lat, to tak naprawdę pisała o roku 1830. I to, że ocaliła tę historię, jest niesamowite – ekscytował się historyk. Jako ciekawostkę Wojciech Grajew- ski przeczytał także spisane przez Ernestynę Świbównę proroctwa z Brennej.
Cały artykuł o Ernestynie Świbównej można poczytać w lipcowym numerze „Zwrotu„.
Tagi: Ernestyna Świbówna