Krzysztof Rojowski
E-mail: krzysztof@zwrot.cz
„Make America Great Again” – to hasło znów rozbrzmiewa w amerykańskich miastach i stanach. Wyraźne zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich jednych smuci, innych cieszy, ale z pewnością nie powinno nikogo dziwić.
Konserwatyści rosną w czasach konfliktu
Już w latach 60. ubiegłego wieku amerykański socjolog Seymour Martin Lipset dowodził, że w czasach niepokoju i niestabilności gospodarczej wzrasta zaufanie do polityków konserwatywnych, mających na sztandarach hasła o przywróceniu siły i odpowiedniego porządku. Trumpowski slogan wprost idealnie wpisuje się wręcz w te założenia.
Twierdzenie Lipseta nie jest oderwane od rzeczywistości także historycznie – wystarczy spojrzeć na lata tryumfów kandydatów republikańskich w amerykańskich wyborach prezydenckich. Już sam Abraham Lincoln urząd obejmował po raz pierwszy w 1860 roku, praktycznie w przededniu wybuchu wojny secesyjnej. W XX wieku tylko dwukrotnie zdarzyło się, by konserwatysta zwyciężał w czasach względnego pokoju i stabilności gospodarczej – był to najpierw Calvin Coolidge w 1924 roku, a cztery lata później do Białego Domu przeniósł się Herbert Hoover. Jednak już rok po objęciu rządów przez tego drugiego rozpoczął się Wielki Kryzys.
Lipset ma rację. Nawet w XXI wieku
Gdy spojrzy się na historię najnowszą, to ostatnim „przedtrumpowskim” republikaninem w Białym Domu był George W. Bush, jednoznacznie kojarzony z okresem ataków z 11 września i toczącej się potem wojny w Iraku i Afganistanie. W swojej kampanii prezydenckiej w 2000 roku mówił o Białym Domie, który jego zdaniem stracił swoją dumę i prestiż. Nawiązywał tym do skandalu związanym z administracją Billa Clintona i sprawy Moniki Lewinsky). Jego program z kolei skupiał się na problemach zwykłych obywateli. Reelekcję zdobywał już na kanwie toczonej wojny z terroryzmem islamskim.
Trump dochodził do władzy po raz pierwszy w 2016 roku, po ośmioletnich rządach demokraty Baracka Obamy. Swoją kampanię oparł w dużej mierze na postulacie budowy muru na granicy z Meksykiem, który miał powstrzymać napływ nielegalnych imigrantów. O ile temat ten w Polsce czy Europie częściej był wykorzystywany do memów i był źródłem wielu treści humorystycznych, w Stanach Zjednoczonych przyjmowany był całkiem na serio. Kandydat Republikanów chciał być odpowiedzią na kryzys migracyjny i stać na straży bezpieczeństwa kraju. Radykalizm w takich sytuacjach zawsze był skuteczną metodą zdobywania poparcia.
To nie była prezydencka emerytura. Trump wciąż obecny w dyskursie, nawet w Polsce
Po przegranej w wyborach w 2020 roku było niemal pewne, że Trump nie zrezygnuje z dalszej walki o Biały Dom. Miliarder ani myślał przechodzić na prezydencką emeryturę i niedługo po ogłoszeniu wyników inspirować miał słynny szturm na Kapitol, a potem sam wielokrotnie krytykował publicznie działania Joe Bidena i swoich oponentów politycznych. Poruszał także temat niezwykle istotny dla Europy i Polski – wojnę w Ukrainie. Słowa o tym, że zakończyłby ją w jeden dzień, obiegły swego czasu wszystkie polskie media.
To właśnie agresja rosyjska na Ukrainę w dużej mierze sprawiła, że Trump nie zniknął z przestrzeni medialnej w Polsce. Dobre relacje z republikaninem niejednokrotnie podkreślali politycy Prawa i Sprawiedliwości, którzy kilka dni temu w polskim Sejmie skandowali nazwisko nowego-starego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Trump a sprawa polonijna
Oczywiście obecność Trumpa w polskich mediach nie zapewniła mu wygranej, ale z całą pewnością miała pewien (niezbyt duży, ale jednak) wpływ na jego odbiór wśród Polaków mieszkających poza granicami kraju. Zresztą zarówno republikanin, jak i jego kontrkandydatka z obozu Demokratów zabiegali o głosy naszych rodaków lub osób polskiego pochodzenia w trakcie kampanii wyborczej. W mediach społecznościowych polityków, a nawet w mediach tradycyjnych pokazywane były spoty czy treści skierowane do środowisk polonijnych.
Jak wynika z danych, Polonia zarówno w 2016, jak i 2020 głosowała na zwycięzców: najpierw Donalda Trumpa, a potem Joe Bidena. Nie wiemy, czy w tych wyborach ponownie poparła Trumpa. Jak jednak wskazuje profesor amerykanistyki Małgorzata Zachara-Szymańska z z Uniwersytetu Jagiellońskiego, Polacy mieszkający za oceanem w dużym stopniu zakorzenili się w tamtejszej kulturze politycznej. – Historycznie nie mamy takich danych, które wskazywałyby na to, że Amerykanie polskiego pochodzenia głosują jako blok. (…) Oni są już zakorzenieni w tamtej rzeczywistości, że głosują tak jak sąsiedzi, czy zgodnie ze swoimi obserwacjami sceny politycznej – oceniała na łamach portalu tvp.info.
Slogan, ale także mechanizm
Historia lubi się więc powtarzać, a Lipsetowskie tezy po raz kolejny udowadniają swoją prawdziwość. „Make America Great Again” to nie tyle slogan, co mechanizm odwołujący się do nastrojów społecznych wyborców i działający na ich wyobraźnię. W osiem lat temu odwoływał się do imigrantów, teraz – wzmacniania amerykańskiej gospodarki. Jak widać, więc MAGA pobudza wyborców na tyle, by skreślili odpowiednie nazwisko na liście wyborczej.
Pytaniem otwartym jest, jak bardzo żywotne będzie to hasło. Czy ma swoją datę ważności? I czy wyborcy zorientują się, gdy stanie się przeterminowane?