Redakcja
E-mail: redaktor@zwrot.cz
Vít Brukner jest członkiem praskiego niezależnego teatru lalkowego dla dzieci i dorosłych „Buchty a loutky” (pol. „Buchty i lalki”), który został założony w 1991 roku i należy do czołówki teatralnej nie tylko w Czechach, ale także za granicą. Reżyser współpracował już z cieszyńską „Bajką” przy tworzeniu spektaklu „Wielka bajka policyjna”. O początkach teatru „Buchty a loutky” i Indianach rozmawia Lena Pešák, kierownik literacki „Bajki”.
Wasz teatr lalek to teatr kultowy. O tobie natomiast pisze się w encyklopediach teatralnych. Jaka jest wasza historia?
Skończyliśmy uczelnię w 1990 roku – ja, Marek Bečka i Zuzka Bruknerová. Radek Beran, Pepa Vondráček i Tomáš Zmrzlý ukończyli studia rok później. A potem Josef Krofta (reżyser i wykładowca) nawiązał kontakt z Markiem. Do Josefa zadzwonił dyrektor teatru w Chebie i powiedział, że chce reaktywować teatr lalek, który kiedyś tam istniał, i stworzyć zespół lalkarski. Marek zwrócił się z tą propozycją do nas. Pojechaliśmy więc do Chebu i zostaliśmy tam przez dwa i pół roku.
Wtedy w Chebie właściwie nie dało się nic innego robić. Mieliśmy ciągle próby teatralne i żyliśmy w pewnego rodzaju komunie. Nocami siedzieliśmy przy ognisku i rozmawialiśmy o teatrze. Zawsze byliśmy razem i wszystko, co robiliśmy, było związane z teatrem, chcieliśmy robić go na swój własny sposób.
Wszystko wokół nas się zmieniało (po aksamitnej rewolucji), a my byliśmy podekscytowani tą wolnością, tym, że nie będzie to dla nas zwykła praca i że będziemy mieli wpływ na naszą twórczość. To był bardzo intensywny czas. Współpraca z teatrem zaczęła przynosić efekty, potem urodził się nasz syn. Musieliśmy zdecydować, co dalej… Jestem prażaninem, więc zdecydowaliśmy się wrócić do domu.
Skąd wzięła się nazwa „Buchty a loutky” (pol. „Buchty i lalki”)?
Początkowo mieliśmy nazwę: Grupa Lalkarsko-Aktorska przy Teatrze Zachodnioczeskim w Chebie. Pewnego razu pojechaliśmy na festiwal i zapytano nas, jak się nazywamy. Akurat czytaliśmy czasopismo „Lalkarz” / „Loutkář”, w którym pisano o awangardowym teatrze z lat 60. z Nowego Jorku „Bread and Puppet”, a my akurat jedliśmy takie buchty na parze w celofanie. Ktoś więc zażartował: „będziemy się więc nazywać „Buchty a loutky”. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. I tak już zostało.
Wróciliście więc do Pragi jako „Buchty a loutky”. Swoją siedzibę macie w Teatrze Švandy (Švandovo divadlo), jednak gracie w całych Czechach i za granicą. Jak to jest grać w teatrze lalek przez całe życie, jakie są zalety i wady tej pracy?
Fizyczność nas z wiekiem coraz bardziej ogranicza, ale poza tym to świetna zabawa! Ta wolność i spontaniczność, widzisz, jak to wszystko się zmienia. Kiedyś bardziej zależało nam na precyzji, teraz skupiamy się na komunikacji z publicznością. Tak dobrze nam się razem pracuje, że nie mamy zbyt wielu prób. Spotykamy się, omawiamy wszystko przy kawie. Dobrze się rozumiemy. Jednak w każdym spektaklu dotykamy czegoś, z czym nie mieliśmy do czynienia wcześniej. Znamy swoje rzemiosło, materiał ożywa pod naszymi rękami automatycznie.
Kiedy zaczynaliśmy, byliśmy objawieniem młodego teatru, stosowaliśmy metody, których nikt wcześniej nie wykorzystywał. Byliśmy czymś w rodzaju lalkowego punka. Stopniowo ten styl lalkowego przekazu stał się powszechny, więc obecnie reprezentujemy główny nurt.
Co lubisz w Indianach?
Przygodę. Wolność – nawet w sposobie myślenia. Czas ma inny wymiar. Kiedyś byłem nocnym stróżem w Muzeum Kultur Azji, Afryki i Ameryki im. Vojty Náprstka w Pradze. Było tam mnóstwo indiańskich artefaktów. Zawsze mnie oburzało, w jaki sposób cywilizacja zdewastowała tę złożoną, gigantyczną grupę etniczną.
Scenariusz do naszego spektaklu „Opowieści indiańskiej babci” napisałeś sam na motywach indiańskich legend…
Historię chłopca Mato Tope opowiada niekonwencjonalna indiańska babcia. Taka, jaką wszyscy chcielibyśmy mieć. Troskliwa, trochę szalona, radosna, zabawna i mądra – naturalną mądrością, bez uprzedzeń. Babcia daje poczucie wolności i wszechogarniającej miłości, potwierdzając, że wszystko na świecie jest takie, jakie być powinno. Utrzymuje pamięć o plemieniu poprzez opowiadanie jego historii, przez co pozostaje ona żywa. Uważam, że to niezwykłe, że Indianie wciąż trzymają się tej tradycji.
Czy masz jakieś indiańskie życzenie do łapacza snów?
Chciałbym zrobić własne canoe. Znalazłem sobie nawet taki kurs. Canoe ze specjalnym uchwytem, dzięki któremu można założyć je na ramiona i przenieść przez górę do innej rzeki.
Przeczytaj również o zbliżającej się premierze teatru lalkowego „Bajka”: