indi
E-mail: indi@zwrot.cz
OLBRACHCICE / / Choć uczęszcza do niej zaledwie 34 uczniów, Szkoła Podstawowa z Polskim Językiem Nauczania w Olbrachcicach udowadnia, że kameralność to nie przeszkoda, lecz atut. Uczniowie osiągają sukcesy w konkursach i angażują się społecznie.
O wyzwaniach i zaletach takiego systemu, wyjątkowej atmosferze i roli świetlicy rozmawiamy z dyrektorką szkoły Jolantą Kožusznikovą, nauczycielką Danielą Durczok oraz wychowawczynią świetlicy Lucią Rajdus.
Wasza szkoła jest jedną z najstarszych w regionie i jedną z najmniejszych. Ilu uczniów zakończyło ten rok szkolny?
Jolanta Kožuszniková: Ten rok szkolny zakończyło trzydzieści czworo uczniów. Trójka odchodzi do Suchej Górnej. A do pierwszej klasy przyjdzie piątka albo szóstka.
A więc faktycznie malutka szkoła, tymczasem widziałam podczas wręczania dyplomów, że wasi uczniowie brali udział chyba we wszystkich możliwych konkursach.
Oczywiście. To nie jest tak, że mała szkoła nie angażuje się w konkursach. Wręcz powiedziałabym, że mamy więcej możliwości. Łatwiej się dogadujemy w zespole, potrafimy być bardziej kreatywni i rzutcy, ponieważ ta liczba dzieci nam umożliwia bardziej indywidualne podejście. Oczywiście mamy w związku z tym więcej pracy w przygotowaniach do lekcji, bo uczymy w klasach łączonych. Niektórzy rodzice obawiali się tego, jak dzieci dadzą sobie z tym radę. A okazuje się, że są bardzo dobrze przygotowane, uczą się koncentracji i łatwiej im się przechodzi do wyższych klas.
Przyznam szczerze, że nauka w klasach łączonych to coś, czego nie potrafię sobie wyobrazić…
J. K.: Mamy nauczycielkę, która niedawno przyszła do nas, a wcześniej uczyła w dużej szkole i miała takie same obawy…
I potwierdziły się?
Daniela Durczok: Faktycznie początki były trudne. Po trzydziestu latach doświadczenia pedagogicznego znowu spędzałam wiele godzin nad przygotowaniami do lekcji, często do północy. Bo człowiek nie przygotowuje się do jednej lekcji, a do trzech, i to prowadzonych na raz.
Zapewne dużo prościej byłoby przeprowadzić trzy lekcje jedna po drugiej…
D. D.: Oczywiście. Tu trzeba przemyśleć nie tylko, co zrobić z daną grupą, ale także co w tym czasie będzie robić ta druga grupa, a czasem i te dwie pozostałe grupy, które muszą siedzieć po cichu, by nie przeszkadzać pozostałym, ale coś robić, pracować, a nie tylko zapełnić czas. Musi to być czas kreatywny i wykorzystany dla wszystkich grup.
Można więc powiedzieć, że największym wyzwaniem w prowadzeniu lekcji w klasach łączonych jest wymyślenie czym zająć resztę?
D. D.: Owszem. Trzeba sobie wyobrazić całą grupę i przemyśleć, co w danym momencie będzie kto robił. I zająć ich wszystkich tak, żeby to miało sens i edukacyjne efekty.
I po trzydziestu latach pracy w zawodzie nad planowaniem siedziała pani do północy…
D. D.: W zeszłym, pierwszym roku pracy tutaj. W tym roku już tylko do 23:00 (śmiech).
I nie chciała Pani uciec stąd z powrotem do dużej szkoły?
D. D.: Nie! Takich myśli nie miałam. Jednak jest dużo plusów.
Jakich?
D. D.: Przede wszystkim ta miła rodzinna atmosfera. To ciepło, bliskość, wychodzenie sobie naprzeciw. To są bezsporne plusy, których nie ma w dużych szkołach.
Właśnie — pani dyrektor podczas wręczania nagród mówiła, że po raz pierwszy wręczono nagrody za koleżeńską postawę. Proszę powiedzieć coś o tej inicjatywie.
J. K.: Zauważyliśmy, że niektóre dzieci potrafią rozładować napiętą atmosferę, gdy taka nastanie. Pracujemy z nimi na lekcjach, mamy pedagoga szkolnego, panią psycholog i jak rozważaliśmy różnego rodzaju konflikty, emocje, które są wśród dzieci, to zauważyliśmy, że pojawiały się dzieciaki, które potrafiły załagodzić sytuację. Potrafiły podejść do tych, którzy sobie nie radzili z emocjami i pomagały. I po tych obserwacjach powiedzieliśmy sobie na Radzie Pedagogicznej, że trzeba ich jakoś odznaczyć, że warto pokazać innym dzieciom, że tędy droga, że to jest bardzo ważne. Że nie tylko oceny w szkole są ważne.
Jednym słowem stawiacie na to, żeby szkoła uczyła nie tylko wiedzy.
J. K.: Jak najbardziej. Postawy, zaangażowanie są bardzo ważne.
Wrócę jeszcze do nauczycielki, dla której nauczanie w klasach łączonych jest nowym doświadczeniem zawodowym. Mówiła Pani o tym, jak wielkim plusem tego systemu jest atmosfera, wspólnota. A jak wygląda realizowanie celów stricte edukacyjnych? Czy to, że w klasie ma Pani dwa czy trzy roczniki przerabiające inny materiał, nie utrudnia przerabiania tego materiału edukacyjnego?
D. D.: Uważam, że wręcz przeciwnie. Młodsze słuchają już też tego, czego uczą się starsze. I w sumie są już bardziej przygotowane. To jeszcze nie jest ich materiał, ale jednak słuchają. Mają podzielność uwagi. Druga sprawa to to, że mniejsza liczba uczniów umożliwia indywidualne podejście. Mogę pracować z każdym indywidualnie. Widzę jak na dłoni kto, w czym potrzebuje większego wsparcia. W takiej małej szkole nie umknie mi, że ktoś czegoś nie zrozumiał, co może mi się zdarzyć w dużej szkole, w której mam w klasie trzydziestkę uczniów. W dużej szkole muszę przerobić konkretny materiał i nie mam za dużo czasu, żeby zajmować się dłużej poszczególnymi uczniami indywidualnie. A tutaj jednak w praktyce funkcjonuje indywidualne podejście. Czyli to, o czym mówi się już tyle lat. A w takiej małej szkole, jak ta, się to po prostu realizuje.
Właśnie. Zrealizować konkretny materiał musi pani i w dużej i w małej szkole. Czy nie jest problemem, by się „wyrobić w czasie”, jeżeli w ciągu jednej godziny lekcyjnej ma Pani uczyć dwa czy trzy roczniki przerabiające przecież inny materiał?
D. D.: Właśnie nie. Dbamy też o to, by w miarę możliwości mieli też lekcje indywidualne dla każdego rocznika. To się zmienia w ciągu tygodnia. Jedna lekcja jest łączona dla trzech klas, kolejna na przykład tylko dla dwóch i dbamy też o to, by można było jedną lekcję w tygodniu przeprowadzić dla każdej klasy osobno.
Czyli bywa, że dla trzech osób, jak widzieliśmy w przypadku kończących waszą szkołę piątoklasistów…
D. D.: Tak. I wtedy w ciągu 45 minut zrobi się tyle, co w dużej klasie za trzy lekcje. I tu muszę powiedzieć, że o ile przez trzydzieści lat pracy w dużej szkole nie zdarzało mi się, żeby zdążyć przerobić materiał przed końcem roku szkolnego, to tutaj jak najbardziej. Wyrabiam się z materiałem wcześniej i pod koniec czerwca mogę robić rzeczy, na które w dużej klasie nie starczyłoby czasu.
Zadziwiające…
D. D.: Dużą rolę w tym odgrywa właśnie liczba uczniów. Jest to indywidualna praca. Nie umknie na przykład nauczycielowi, jak ktoś nie uważa na lekcji…
J. K.: A poza tym dużą rolę odgrywa też to, że jak uczą się w jednej sali, to często ci starsi pomagają młodszym, gdy widzą, że tamci sobie z czymś nie radzą. A przecież tłumaczenie młodszym dla nich jest powtarzaniem materiału. Dzięki temu lepiej sobie go przyswajają.
Tak sami od siebie wychodzą z inicjatywą pomagania młodszym?
J. K.: Pewnie! Dla nich jest to całkiem naturalne. Jak coś już wiedzą i widzą, że młodsi nie rozumieją, to im to tłumaczą własnymi słowami. I sami sobie przy tym utrwalają wiedzę.
Oni pewnie tymi kategoriami nie myślą, a więc utrwalanie materiału jest w tym przypadku „efektem ubocznym” koleżeńskiej postawy…
J. K.: Zapewne. Jest to dla nich jakieś takie oczywiste, przychodzi im naturalnie. A z kolei ci młodsi mimochodem słuchają już części materiału, którego jeszcze nie muszą się uczyć.
Jednak dla nauczyciela to jest majstersztyk, faktycznie. I nie każdy lubi pracować w takim systemie. Myślę, że to zależy od indywidualnych predyspozycji i preferencji nauczyciela. Na tej samej zasadzie, że są nauczyciele, którzy wybierają pracę w szkołach Montessori czy innych tego typu placówkach, a są tacy, którzy nie wyobrażają sobie pracy w takich systemach.
No i my, nauczyciele, uczymy się nieustannie. Dzieci przychodzą coraz to inne, z nowymi pomysłami, z nową siłą. A my musimy za nimi nadążyć.
Podczas uroczystości zakończenia roku szkolnego podkreślana była także rola świetlicy.
Lucka Rajdus: Faktycznie każdy uczeń chce chodzić do świetlicy i brać udział w zajęciach świetlicowych. Dlatego mamy aż dwa oddziały świetlicowe, co chyba w tak małych szkołach nie jest częste.
Najbardziej lubią wychodzić do ogródka, grać w piłkę nożną, w dwa ognie, biegać, gonić się.
Z akademii na zakończenie roku wróciła Pani ze statuetką „Świetliczanka roku”, co ewidentnie potwierdza, że dzieci z prowadzonych przez Panią zajęć są zadowolone.
L. J.: Faktycznie. Dostałam ją od odchodzącej ze szkoły piątoklasistki. Zrobiło mi się tak ciepło na sercu, widząc, że moja praca ma sens.
I ewidentnie świadczy to o tym, że świetlica nie jest w waszej szkole — mówiąc kolokwialnie — „przechowalnią dzieci, które nie mają babci będącej na emeryturze mieszkającej w pobliżu”…
L. J.: Absolutnie nie! Nie wolno tak świetlicy traktować, dla mnie to byłoby nie do pomyślenia. Świetlica ma też swoje zadanie. Myślę, że bardzo ważne zadanie. W świetlicy nie chodzi tylko o zapewnienie dzieciom opieki. Dzieci się tutaj uczą kompetencji społecznych. Uczą się bawić w grupie, w zespole, współpracować ze sobą, uczą się koleżeństwa, wzajemnej tolerancji, respektu. Absolutnie to nie jest tak, że tu tylko czekają.
(indi)

























