Halina Szczotka
E-mail: halina.szczotka@zwrot.cz
Wiersze
„Próg” (1961)
Ballada o świątku
Przydrożny świątek
Smutny drewnem oczu
Urodził w zanadrzu
Gniazdo sikorek.
Lubił nadmiernie
Zapach miodu,
Bo – dziwak wsiowy –
Z dorocznej trzciny w bajorze
Chciał wyszumieć rozległość
I głębię nie wiadomo czego.
Śmiał się z ukłonów
Wierzbowych, daremnych
I pukał głową w niepogodę
Tęskniąc do kresu
Nieśmiertelności.
Ogrody
Matce
Chciałaś sercem przyspieszyć wiosnę,
Pocałunkiem otworzyć o niezabudkę więcej.
Przychodziły słoty
I brałaś z kołka podtarty szal.
Ten ogród był bez altany
I bez stalowej siatki przed nocą.
W ramionach ci kwilił jeszcze dzień,
W bezsennych oczach gotowałaś
Dalszy obiad.
Dlaczego tak wcześnie odchodzą ogrodnicy
Z nie pielonych grządek?Drzewa zostały nieme.
Może owoce rodzą się po to,
Żeby ogrody były sobą.
Lato (1966)
XIII
Lipiec parny bez tęczy i piwa
Ledwie zdoła pracę unieść,
Przeciąga się w łanach, ziewa,
Pszenicę praży na południe.
Chmury szukają cienia jastrzębia,
Druty milczą na zmęczonych słupach,
Woda leniwie odnajduje siebie,
Pochłania zieleń i upał.
Potem wieczory, nagie baletnice,
Rude i zwiewne we włosach
Schodzą ku studni. Pod księżycem
Noc stoi bosa.
Henryk Nitra (1981)
Chłopskie granie
Z trawy idziesz ze snóz idziesz
w górę między skrajem głogów
jesteś wiatrem trzmielim lotem
białym kozłem pod uwracią
stąpasz boso rośnym zielem
a utykasz na badylach
a przytykasz dłoń do bieli
ranki czysto krochmalone
Z brzozy idziesz letnim liściem
zapowiedzi przesypujesz
z mierzyc w dzieże na przetaki
w mysie norki dni osuwasz
jesteś ziarnem o upale
o trawiastych apostołach
o przełęczy stokiem idziesz
ponad sumą i południem
Idziesz z łanów przez dziedziny
od Stonawy Koniakowa
wiesz o pszczelim zatroskaniu
o weselach szkopyrtoków
zza zapłotków dniówek w hucie
chowasz nagły sen o przędzy
prze jaskółki cerowanym
białym niebie swojskim mieście
A grali muzykanci na weselu grali
o dziedzińskich chodakach przez sąsiedzkie miedzki
grali o Ondraszku świeżo malowanym
w karczmie Horaka za frydeckim lasem
grali lipowo w muzykę wpatrzeni
w drewno latami pisane wokoło
gonili palcami fujarkowe trele
kobzę kozę pod bzem tarmosili
tak że było ponad południami w dole
ciche granie łąki ciasno przeplatane
kwieciem zielem trzmielim puszkiem w górze
aż kowalik zasnął gąsiorek upszczelił
granie i muzykowanie grajków amen
Kareł (1977)
Modlitwa wieczorna
Zajęcza kapusta pastuszych wcieleń.
Wiatr nad drzewami skupienia w dół.
Kwasek – zaczyn zielonej ziemi
podchodzi łanem jasnego deszczu.
—-
Nie było tam śladów zórz,
ale szczypy prowadzące nocą
opowiadania starki
przez zasłyszenia
następnych przystanków,
na których nie zjawiał się
żaden autobus.
Tych dróg pomni
szliśmy zgarniać witki,
zaśniedziałe piony
skrzypu nad urwiskiem.
Starko, matko boska
wypraw po czetynę,
tam indziej, prawda,
stały dalsze drogi
i gwiazdy schodzące
po długie godziny
ulęgałek…
Płoty odeszły,
reszta po drodze
odsprzedała sakwy…
Trzeba było ponoć
nie gasić płomyków
kopcących w oczy
złotym piaskiem ciszy
Tercyny (1992)
Morawy
Jackowi
Słońce na ukos rozkłada ręce
wrony po lodzie za swej pamięci
wracają ku naszej północy
Przez Bród Uherski na słowiański szaniec
mała stacyjka po drodze w głąb Śląska
szczegół jak oczko w zapodzianym pierścieniu
Powiadasz: nazbyt klasyczne nie trzeba
Mógłbyś się uprzeć czy za ciepłe strony
z węglem oddamy również sumienie
Serce przeczeka tłusty niedosyt
grube fałdy na przedeszłych latach
ale dziękuję te strony nie giną
Widzisz liryko drwino sama w sobie
sprzeniewierzono soki wiosenne
i pochwałę życia
Nim sady nas wyręczą (1996)
Rozstrzelany Jezus Chrystus
Kto cię malował, Jezu Chryste
z atelier Liberdy,
na blasze trwałymi farbami.
Czy była to solidna firma
przeciwko niepogodzie
na rozstajach.
A bo trzeba było przeżyć
słoty, słońca, modlitwy
i wszystkie spojrzenia –
łagodnie sądząc ludziom wieczność;
trzeba było nie przewidując
przecież stanąć plecami do słupa…
Najpierw kamieniowano,
automat zaś znosił na prawo,
górą, lecz serca nie ustrzegłeś
i nie ustrzegłeś się rdzy.
A tu u schyłku wieczności
kuwik nad Olzą po nocach,
Jezu Chryste.
Jezu Chryste strącony do rowu,
zlituj się nad nami.
Już łatwiej nam ciebie zrozumieć.
Orłowa
Tadkowi Bergerowi
Liście lecą do Cingrówki,
jesień miasta, wieczór stęka,
trzaska we szwach kalenica
od kopanin w Zimny Dół.
Przyjaciele lepią garnki,
wszystkich świętych skubią w brody,
zagadują czas na drodze
od kopanin w Zimny Dół.
Gęste było życie (2001)
Lipiec
Najdalsze olchy graby
zawisłe w górę
nie znajdujące
ścieżek na zbocze
Pławiliśmy konie w plosach
krew parskała
w kępach szałwii i skrzypów
znanych kocimi ogonami
Cętki piersi szeleściły
w mroku i stawie
to opadała rosa
w miąższ jakubionek
Psy kochały się w bzach
lipy szły pod wiatr
ciskaliśmy kamienie
w listowie na niebie
Kładliśmy się na sianie
by nie zasypiać bronić
przed lipcem wsi
lipca przed zaśnięciem
Ballada nieustająca
W Jabłonkowie na rynku
drużbom słowo dali
w Jabłonkowie na rynku
drużbom bębnowali
Czasy szły nieprzebyte
dziurawymi drogami
wuj się Szturc z dnia na dzień
przez ocean oddalił
Gęstwą las się sposobił
aj gęste było życie
rodzono się umierano
wadzono pracowicie
Ona była łagodna
macierzanka z piołunem
nim się w oczach na odlew
pospierały bieguny
Kaskadera za męża
brała w czystej bieli
bo hosanna z górali
i z kipieli się wzięli
W Jabłonkowie na rynku
halleluja śpiewają
w Jabłonkowie na rynku
młode wiosny chowają
Było biedy hosanna
jak u Szturców przy bachorach
wuj się Szturc z Ameryką
do dziś nie uporał
Przyszli skądsiś strzapaci
przeciw Turkom radzić
Przychodźcie dość roboty
każdemuśmy radzi
ale nam zostawcie
nasze prawa stare
bo język z sumieniem
nie są na ofiarę
Gorol długo cierpliwy
ale nie wystoi
dlatego po gorolu
bardzo źle się goi
Jeszcze trwamy poniekąd
jak sójki w trójnasób
gdy błękitnie po prośbie
chodzą z lasu do lasu
W Jabłonkowie drużby
stoją ku rozstajom
w Jabłonkowie na rynku
rynek rozbierają
Godzinki niczyje (2009)
VIII
Dzisiaj w ogrodzie nie rozwieszono sznurów
ze spodniami bezrękawnik krzyżowano bluzę burą
Zagajewski się kocha we lwowskiej lawendzie
Kronhold Teraz jak kotka chwile przędzie
Noc zatem nocne godzinki nastały
długie jak ranki spóźnione zawały
kos niecierpliwy o drugiej nastaje
czasu letniego cieszyńskim zwyczajem
wiatr bez przerwy ten sam zaś dni
nie moje odstawiam ciasno do komory
zza drzwi stulecia: powstań padnij
od glacjału pnie te same te same bory
jutro nijakie skowyt w buczniku
wszystko odstaje na – wszystko dla mnie!
z lat pięćdziesiątych zbyło nas kilku
ty zaś sam jeden zlituj się Panie
wydma przypadła pod Nowiną
ulewa rozkleja rodowe wieści
wiek nam XX nad przełęczą skinął
maj najzieleńszy w ręku się zmieścił
Ludowa
Już mi się kochani wesołości nie chce
Pozbieram dniczki usiądą przy ceście
I będę pytać jak będzie bywało
Już mnie kochani odeszło odeszli
Wierne słowo wierni rówieśni
I do całości szczypty nie stało
Już się zaczęły inne strony czasu
Po resztę życia po kartę na stół
A serce tęskni serce nie ustało
Miasto po deszczach
Już listonoszki wyszły na ulice
Do emerytów sprawdzających brzozy
Pęcherze po piwku i ciężkie biusty
Na parapetach Od rzeźni wieje
lipowe kwiecie ze świńską sierścią
a Olza sapie czepiając się łozin
by nie ominąć czeskiej granicy
Pod wiadukt przemknął samochód
Pełen trumien ponieważ zanosi się
na deszcz Pamiętam również taką poezję
Konteszyniec
Z Zamkowego Wzgórza prosto w Olzę
patrzy niebo i spadają wróble
Ktoś ją spotkał: historia – przechodzień
Stała długo mięła w palcach grudę
Przed południem cisza i kasztany
Uchylona furtka nikt nie dzwoni
Ale szelest – piach wypełnia dzbany:
Czas dojrzały gwiazdy tupot koni
Pod księżycem widno więdną cienie
ani rżenia od książęcych stajen
ale było jest przypadło do ziemi
a granica wzbiera nie ustaje