Halina Szczotka
E-mail: halina.szczotka@zwrot.cz
– Jest to tak irytujące i wkurzające, że aż genialne. Chciało się wyjść, ale jednocześnie nie można było się oderwać od tego filmu – powiedziała zaraz po przedpremierowej projekcji „Kosmosu” Andrzeja Żuławskiego, adaptacji powieści Witolda Gombrowicza, jedna z uczestniczek festiwalu „Kino na Granicy”.
Wycyzelowane ujęcia, z pietyzmem wypieszczone kadry, gęstość w słowie i obrazie, i zawieszone pytanie skierowane do widza: co jest rzeczywistością, co fikcją, jak jedno wpływa na drugie i kto jest demiurgiem. Można było odnieść wrażenie, że Żuławski oddał plastycznie gombrowiczowską frazę, gombrowiczowski klimat, gombrowiczowski nomen omen kosmos.
– Ale jeden do jednego. Nie było nic poza tym – uważa Marek, który w Gombrowiczu się zaczytuje. – Żuławski nie wyszedł poza to „getto”, a może chciał zostać niewolnikiem?
Główny bohater Witold – w powieści alter ego pisarza – w filmie jawi się jako to drugie ja reżysera.
– Bo to była bardziej Żuławskiego opowieść niż Gombrowicza – twierdzi Michał. – Zdecydowanie bardziej podobała mi się adaptacja „Ferdydurke” Skolimowskiego i „Pornografii” Kolskiego niż film, który zobaczyłem dziś.
Natomiast zdaniem dyrektora programowego festiwalu Łukasza Maciejewskiego obraz Żuławskiego twórczo odczytuje idee Gombrowicza, że o sztuczności można opowiadać tylko w sposób hipernaturalistyczny.
– I coś ciekawego wydarzyło się na styku Żuławski wizjoner i Gombrowicz. Powstało dzieło niepokojące, pewnie także irytujące, ale bardzo niezwykłe i bardzo twórcze. W mojej opinii jest to jeden z najlepszych filmów Żuławskiego.
I widzowie rezczywiście wyszli z kina zaniepokojeni i zaintrygowani. Nie tylko wspomniana na wstępie uczestniczka. „Pojechane jak sam Gombrowicz”, kolokwialne, ale i trafne określenie padało wiele razy po projekcji.
– Z jednej strony nie wiedziałam, o co chodzi, a z drugiej dobrze się bawiłam – powiedziała Iwona, dla której film Żuławskiego był jednocześnie pierwszym spotkaniem z Gombrowiczem.
Dlatego Gombrowicza warto przypominać. Niemal przez cały okres komunistyczny jego twórczość była zakazana. Ówczesne władze niepokoił chociażby stosunek pisarza i dramaturga do polskości, do tych swoistych wiwiseksji na polskiej mentalności, z czym najdobitniej mamy do czynienia w „Transatlantyku”. I to niepokoi do dziś. Ale może zaolziański widz zobaczy kiedyś adaptację tej powieści na deskach Sceny Polskiej w Czeskim Cieszynie? Bo „Kosmos”, miejmy nadzieję, pojawi się na ekranach kin już niebawem.
PS. „Odjechane” było też i tłumaczenie. Polskie napisy nie korespondowały z czeskimi, przykładowo „dajmy sobie w rurę” miało znaczyć tyle co „na zdraví”. A jak brzmiało po francusku? To mogli stwierdzić tylko władający językiem Rity, żony Witolda Gombrowicza…
Tagi: "Kosmos", 18. Kino na Granicy, Andrzej Żuławski, Kino na granicy, Witold Gombrowicz, Łukasz Maciejewski