Beata Tyrna
E-mail: indi@zwrot.cz
CIESZYN / Jakie znaczenie miało w dawnych czasach słowo „majstersztyk”? Kto to był „partacz” i czy faktycznie „partaczył” robotę? Jak długa była „dniówka” dla średniowiecznego rzemieślnika? Jakie warunki kandydat na rzemieślnika musiał spełnić, by zdobyć czeladnicze uprawnienia?
O tych i wielu innych ciekawostkach w piątek 29 lipca w ramach spotkania z cyklu „Cymelia i osobliwości ze zbiorów Książnicy Cieszyńskiej” mówiła dr Aleksandra Golik-Prus. Wykład zatytułowany był „Cechy cieszyńskie w świetle dokumentów Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego”.
Dokumenty z archiwaliów PTL
Aleksandra Golik-Prus na podstawie cechowych dokumentów wybranych z zespołu archiwaliów PTL omówiła takie zagadnienia, jak struktura cechów rzemieślniczych, droga do uzyskania tytułu majstra czy pojęcia takie jak „majstersztyk” czy „partacz”.
Uczestnicy spotkania dowiedzieli się, ile trwała nauka zawodu, jakie były obowiązki ucznia i czeladnika, czy jakiego stroju wymagano od rzemieślników. I… tego o ile łatwiej miał „partacz”, który wcale, wbrew obecnie funkcjonującemu w języku polskim znaczeniu tego słowa, bynajmniej nie „partaczył” roboty.
Kim byli partacz?
Partacz była to osoba zajmująca się danym rzemiosłem, a nie należąca do odpowiedniego cechu rzemieślniczego. Władze cechowe zwalczały partaczy wszelkimi dostępnymi sposobami. Stosowano rozwiązania prawne, ale też nierzadko rzemieślnika wykonującego zawód bez cechowych uprawnień obito w jakiejś bramie czy zaułku…
Golik-Prus wyjaśniła, że rzemiosło partaczy było na dobrym poziomie. Wyroby niezrzeszonych czeladników były często bardzo wysokiej jakości, a tańsze. Stąd zacięta walka, jaką władze cechowe prowadziły przeciwko partaczom. – Partacze mieli duża swobodę. Nie krępowały ich bardzo ostre przepisy cechowe – zauważyła Golik-Prus.
A jakież to były przepisy? Przykładowo konieczność obecności co niedziela na zgromadzeniu, czy obowiązek przyzwoitego wyglądu zarówno w warsztacie, jak i na ulicy, po pracy. Nie wolno było chodzić boso, w krótkich spodenkach, zawsze obowiązywały kapelusze. – Czasem członkom cechu czegoś zabraniano. Przykładowo krawcy nie mogli nosić płaszczów z bogatych materiałów – podawała przykłady Golik-Prus.
Majstersztyk
Czeladnik musiał zdać egzamin. A jednym z elementów tegoż egzaminu było przygotowanie majstersztyku. Prelegentka wyjaśniła, że majstersztyk była to praca czeladnika cechowego, będąca sprawdzianem jego umiejętności i podstawą do wyzwolenia się na mistrza.
Majstersztyk musiał się cechować innowacyjnością i szczególnie starannym wykonaniem, co oceniała rada złożona ze starszych cechu. W zbiorach Książnicy Cieszyńskiej znajduje się przykładowo księga majstersztyków cechu krojczych.
Uzyskanie statusu mistrza było trudne i kosztowne. Chyba że…
Ale nim rzemieślnik zmuszony był do przestrzegania surowych cechowych przepisów, musiał w ogóle dostać się do cechu. Tymczasem uzyskanie statusu mistrza i członkostwa w cechu było trudne i kosztowne.
– Czeladnik to teoretycznie był okres przejściowy. Jednak rzemieślnicy często na tym etapie się zatrzymywali. Dlaczego? Bo po prostu nie mieli pieniędzy, żeby iść dalej – stwierdziła prelegentka. Po czym wyjaśniła, jak kosztowne i obwarowane licznymi trudnymi do spełnienia warunkami było wyzwolenie się czeladnika na mistrza.
Otóż mistrz musiał mieć obywatelstwo miejskie i posiadać nieruchomość. Musiał mieć narzędzia, ubrania, przedmioty, których posiadania wymagały twarde zasady cechowe. Jeśli wyraził chęć podejścia do egzaminu na mistrza, to musiał nie tylko wnieść opłatę np za zapowiedzi egzaminów, ale także, gdy już przeszedł przez całą skomplikowaną procedurę, wydać przyjęcie dla mistrzów cechu. – I to porządną ucztę, więc to też kosztowało – wyjaśniała prelegentka.
By zostać przyjętym do cechu, trzeba było także wpłacić opłatę.
A zatem uzyskanie statusu mistrza było trudne i kosztowne. Chyba że… czeladnik pojął za żonę wdowę po mistrzu… Wtedy te wszystkie etapy go nie obowiązywały.
Nieskuteczna władz cechowych walka z obyczajem tzw. poniedziałkowania
Władze cechowe bardzo walczyły z obyczajem tzw. poniedziałkowania. Nieskutecznie…. A czymże takim było owo „poniedziałkowanie”?
– Czeladnicy w niedziele mieli dzień wolny od pracy. I uczestniczyli w tym dniu w zabawach. W związku z czym poniedziałek był stosunkowo trudny do wstawania i pracowania w sposób efektywny – przybliżyła prelegentka. Wyjaśniła, że czeladnicy w poniedziałki… odpoczywali po niedzielnych zabawach. – Władze cechowe z tym walczyły. Za poniedziałkowanie groziły grzywny, straszono też wydaleniem z cechu. Ale zwyczaj był – dodała.
Cóż, poniedziałki i współcześnie wielu pracownikom nie kojarzą sią dobrze. Zanim jednak zaczniemy narzekać na nasz tydzień pracy, wspomnijmy, że w omawianych podczas prelekcji czasach wolny był tylko jeden dzień w tygodniu, a „dniówka” rzemieślnika wynosiła 15 godzin dziennie w lecie, a 12 godzin w zimie.
(Indi)
Tagi: Aleksandra Golik-Prus, Cymelia i osobliwości, Książnica Cieszyńska