Beata Tyrna
E-mail: indi@zwrot.cz
CZESKI CIESZYN / Jakuba Tomoszka widzowie „Bajki” często oglądają animującego lalką, której użycza swego głosu i ożywia ją jako postać. Jednak aktor nie tylko teatrem lalkowym żyje. Grał także w Scenie Polskiej, zagrał kilka ról w filmach.
Urodził się w Trzyńcu w roku 1979. W rodzinne strony wrócił po studiach teatralnych w Pradze, choć powrotu wcale nie planował. Co sprawiło, że jednak wrócił? Kim chciał zostać, nim wybrał teatr? Co wypełnia jego czas, prócz teatru? Na te i inne pytania kierownik Sceny „Bajka” Teatru Cieszyńskiego odpowiada w wywiadzie dla naszej redakcji.
Kiedy związałeś swoje życie z teatrem?
W zasadzie po liceum. Bo kiedy byłem w szkole średniej, to chciałem być weterynarzem.
A teraz masz jakieś zwierzęta?
Tylko psa. Wcześniej miałem króliki, psa i papugi. Jednak przede wszystkim wychowałem się na gospodarstwie w Trzyńcu, na Kanadzie. Od dziecka więc z babcią i dziadkiem troszczyłem się o zwierzęta domowe.
I stąd ten pomysł pójścia na weterynarię?
Tak. Z tym że dużo ludzi mi mówiło, żebym poszedł na aktorstwo. Pod koniec nauki w gimnazjum w Czeskim Cieszynie więc zacząłem i o tym myśleć. Nawet próbowałem dostać się na studia aktorskie do Polski. Ale zupełnie mi to nie wyszło. Nie byłem w ogóle przygotowany.
A skąd pomysły tych doradców? Coś jednak już w szkole z teatrem miałeś do czynienia, grałeś w jakimś szkolnym kółku?
Z młodzieżą ewangelicką przygotowywało się jakieś scenki. Zaraz po szkole średniej trafiłem do Bajki. A dopiero później poszedłem na studia aktorskie w Pradze. Tam wsiadłem do tego „pociągu”, co to jak już raz człowiek się pokaże w filmie, to już później ciągle dzwonią, proponują role. Ale takie małe, epizodyczne.
I jak czułeś się jako aktor filmowy?
Było to ciekawe doświadczenie. Ciekawe było też to, że człowiek spotyka się z aktorami znanymi z ekranu. Ale mnie jednak bardziej interesuje teatr żywy.
Tak więc wysiadłeś z tego filmowego pociągu i wybrałeś teatr.
Mieszkając tutaj, musiałem wybrać. Bo jak zadzwonią z Pragi, żebym przyjechał na casting, czy „kręcimy jutro, przyjedź”, to jest to trudne, jak się mieszka w Cieszynie.
No właśnie. Nie zostałeś po studiach w Pradze. Co bardziej ciągnęło cie z powrotem? To, że doszedłeś do wniosku, że wolisz teatr, a nie film, czy to, by wrócić w rodzinne strony?
Pierwotnie nie planowałem zostać w rodzinnych stronach. Rok po studiach odbywałem w „Bajce” zastępczą służbę wojskową. Potem zaproponowano mi angaż w teatrze w Przybramiu, który jest blisko Pragi. Po prostu genialne. Mieszkać w Pradze, kręcić filmy, reklamy i do tego mieć stałe miejsce w teatrze. I w tę noc, kiedy miałem tam pojechać, nagle przemówił do mnie głos jasno i wyraźnie: „wróć”. A ja nigdy nie chciałem wracać w rodzinne strony.
Jaki głos?
Właśnie… Teraz wiem, że to był Bóg. Od tego czasu, kiedy mi to powiedział, moje życie potoczyło się w zupełnie innym kierunku. Wierzę, że był to naprawdę głos boży. I nigdy więcej już go tak wyraźnie nie słyszałem.
Ale wtedy go posłuchałeś…
Kiedy wsiadałem do pociągu do Pragi, spotkałem koleżankę. Zapytała, dokąd jadę. Odpowiedziałem, że wracam do Pragi. „ojej, szkoda” – zareagowała. A na drugi dzień po tym, jak wróciłem do Trzyńca, spotkałem tę samą koleżankę. Zdziwiona zapytała, co tutaj robię. Odpowiedziałem, że wróciłem. A ona na to, że cały czas się modliła, żebym wrócił. Poczułem wtedy wielką bojaźń.
No to ci wymodliła…
No… a ja jej na to wtedy powiedziałem „no to dziękuję ci, że się modliłaś. Zniszczyłaś mi karierę”. (śmiech)
Wtedy tak to odbierałeś… Ile lat temu to było?
Osiemnaście.
A jak patrzysz na to teraz, z perspektywy czasu?
Teraz widzę to zupełnie inaczej. Na przykład koledzy ze szkoły, którzy są znanymi aktorami, jak przyjeżdżają tutaj, patrzą na mój dom, na moją rodzinę to mówią „O jak ty się masz! Lepiej niż my”. Niedawno na przykład rozmawiałem z kolegą z roku, który jest w teatrze w Pradze. I mówi mi „Siedzę od rana do wieczora w teatrze, żeby zarobić, żeby jakoś spłacić to mieszkanie, w którym mieszkam”. Ja teraz doceniam to wszystko, co mam dzięki temu, że tutaj wróciłem. Gdybym został w Pradze, nie miałbym takiej rodziny, jaką mam, żony, dzieci, takiej pracy, jaką mam.
Mówisz że w „Bajce” byłeś jeszcze przed pójściem na studia teatralne. Od samego początku wiedziałeś, że teatr lalkowy to jest to, co chcesz robić?
Bynajmniej! Rok i pół odbywałem w „Bajce” zastępczą służbę wojskową. I wszyscy ci, z którymi tutaj pracowałem, liczyli na to, że wrócę. A ja wcale nie miałem takiego zamiaru. Już nastawiałem się na ten teatr w Przybramiu. Gra w nim dużo ludzi, którzy mieszkają w Pradze.
Również lalkowy?
Nie. Dramatyczny. Ja nigdy nie myślałem o teatrze lalkowym. To przez „Bajkę” znalazłem się w świecie lalek.
Prowadzenie Bajki zaproponował mi w 2009 roku dyrektor Suszka. Byłem wtedy przed trzydziestką. Miałem 29 lat. Nie byłem pewny, czy to jest coś dla mnie… Zawsze jednak myślałem o teatrze dramatycznym…
Poczułeś misję do spełnienia?
Misja to nie była. Ale pomyślałem, że może być to ciekawe i czemu by nie spróbować. Aktorzy w Bajce to przede wszystkim ludzie, którzy lubią swoją pracę i stwarzają rodzinną atmosferę. Po prostu wiedziałem, że będzie fajnie. Krok po kroku wszedłem w ten świat lalek. Zacząłem poznawać się z reżyserami i scenografami, którzy coś znaczą w świecie teatru lalek i bardziej mnie oczarował, niż teatr dramatyczny.
A więc najpierw pojawiła się potrzeba, że ktoś musi poprowadzić „Bajkę”, a dopiero później zafascynował Cię świat teatru lalkowego.
Tak.
Podkreślasz, jak ważna jest dla Ciebie rodzina. Powiedz coś o swojej żonie. Gdzie i jak poznaliście się? Też związana jest z teatrem, czy też świat jej pasji „to zupełnie inny bajka”?
Ta koleżanka, która modliła się, żebym wrócił, zrobiła taki musical „Jakub”. Było to na podstawie „Starego Testamentu”. Pozbierała ludzi z różnych kościołów i stworzyła amatorską grupę teatralną. I tam się poznaliśmy z moją żoną Tamarą.
Połączyła więc was wspólna pasja do teatru? Pracujecie razem?
Raczej pasja do kultury. Pracujemy razem nad różnymi przedsięwzięciami, które mają za cel rozwijać talenty innych.
Tak więc w czasie wolnym, po pracy w teatrze, robisz wspólnie z żoną teatr amatorski.
To bardziej kiedyś. Teraz bardziej idziemy w stronę muzyki. Prowadzimy razem zespół dziecięcy „Brouci”. No i nasz syn Joel też jest członkiem. Więc już nie tylko ja i żona, ale też i dzieci.
Syn „złapał teatralnego bakcyla”?
Na razie zapowiada się, że pójdzie w tym kierunku. Gra z nami nawet w „Bajce” w przedstawieniu Hobbit. Nawet myślimy o tym, żeby razem, z Joelem, zrobić rodzinny projekt teatralny „tata i syn“.
Ile ma lat?
Dwanaście. Jeszcze mam czterolatka Jonasza i dwulatkę Teę.
No tak, ci młodsi to jeszcze chodzą tam, gdzie rodzice zabierają i nie wiadomo, czy im się teatr będzie podobał… A jak się pracuje z żoną?
Myślę, że przyzwyczailiśmy się do tego. Przede wszystkim dobre jest to, że patrzymy razem w tym samym kierunku. Że nie jest tak, że jeden siedzi w domu, a drugi coś robi, tylko że robimy coś razem. Dobrze, że to, co robimy po pracy, to robimy wspólnie. Tak myślę. Może trzeba byłoby zapytać Tamary, czy też jej się dobrze ze mną pracuje (śmiech). Ale ogólnie to, co teraz robimy, to jest jej projekt, który wymyślili z Noemi i Filipem Macurą. Ja pomagam w przygotowaniu dzieci do występowania na scenie. Prowadzę koncerty i nawet z dziećmi śpiewam.
Dlaczego lubisz pracować z amatorami pod egidą różnych kościołów?
Kościół potrzebuje kultury. Jest duże zapotrzebowanie na to. Nawet w „Bajce” zrobiliśmy „Arkę Noego” i dużo z nią jeździmy i gramy na różnych festiwalach chrześcijańskich. Nawet spektakl został nakręcony w studiu telewizji Noe dla jej potrzeb i co najmniej dwa razy w roku pojawia się na antenie. Widzę, że jest duże zapotrzebowanie na religijne spektakle.
Co jest dla Ciebie najbardziej specyficznego i ciekawego zarazem w pracy z amatorami? Zwłaszcza, że masz porównanie, bo pracujesz w teatrze zawodowym.
Fajnie jest patrzeć, jak się rozwijają. Jak przychodzą do takiego amatorskiego przedsięwzięcia teatralnego i nie mają pojęcia, co to znaczy grać spektakl, albo stać na scenie. I odkrywają w sobie coś, o czym wcześniej nie wiedzieli, że mają. Widzą inny świat. Ale także w sobie samych odnajdują różne rzeczy psychologiczne. Byłem świadkiem i tego, że ktoś się popłakał na próbie. Później na przykład powiedział, że się popłakał, bo podobną sytuację, jak ta w spektaklu, przeżył w rodzinie. Teatr bywa terapią.
Kościół i wiara mają dużą rolę w Twoim życiu?
Bardziej wiara, niż Kościół. Kościół niestety często jest tylko instytucją. W pewnym okresie z żoną szukaliśmy takiej społeczności, która by była wspólnotą, a nie instytucją.
I znaleźliście?
Na razie tak.
Gdzie?
W Trzyńcu, w Łyżbicach jest Kościół Braterski. Ten zbór istnieje już kilkadziesiąt lat. Jednak ostatnimi laty dużo się tam zebrało ludzi, którzy przeszli z innych kościołów. Jest ciekawie, ponieważ to są ludzie, którzy są bardzo twórczy, chce się im. Jest to ciekawe, bo w innych kościołach takie jednostki są pojedyncze. A tutaj nagle zebrało się dużo ludzi, którzy odeszli z innych kościołów i zeszli się w tym jednym miejscu. I jest bardzo twórczo.
No dobrze. Teatr w pracy, teatr w wolnym czasie. A czy jeszcze coś, oprócz teatru, wypełnia twój czas?
Teraz bardziej dzieci. Musieliśmy trochę zwolnić, bo mamy dwójkę małych dzieci. Z samym Joelem to jeszcze jakoś się dało. On bardzo dużo uczestniczył w naszym życiu twórczym, widział dużo tego, co robimy. Ale ta młodsza dwójka, gdzie Jonasz urodził się tuż przed pandemią, a Tea w okresie pandemii, więc nic się nie działo, wymaga więcej naszej uwagi.
Bo nie przywykli do uczestniczenia w zającach rodziców…
No właśnie… Ale znów zaczynają się zapotrzebowania, że gdzieś ktoś chce, żeby zagrać albo żebyśmy gdzieś zaśpiewali z tą grupą muzyczną i zaczynamy się po tych trzech latach przerwy rozkręcać.
A czy jeszcze na coś innego, poza teatrem w pracy zawodowej i teatrem amatorskim w czasie wolnym starcza Ci czasu?
Miałbym teraz zrobić ogród… przeprowadziliśmy się z Trzyńca do Dolnego Żukowa. Zbudowaliśmy dom, który skończyliśmy dosłownie niedawno. Tak więc teraz nas czeka ogród i praca koło domu.
Odkryłeś w sobie pasję ogrodniczą?
Muszę odkryć (śmiech). Dziadek był ogrodnikiem. Bardzo przykro było nam sprzedawać dom na Kanadzie, ponieważ tam był prześliczny, stary ogród zrobiony przez dziadka. A teraz mamy tylko pole. I trzeba dopiero zrobić z niego ogród.
Masz jakąś wizją tego ogrodu?
Nie. Będziemy powolutku go obsadzać. Tak, jak robił kiedyś mój dziadek. Po wypłacie nie chodził do gospody. Za to, co mu zostało z wypłaty, kupił jakiś krzaczek, albo różę. Pamiętam czasy, kiedy mieliśmy w ogrodzie dwieście czy trzysta róży i wiele innych kwiatów. Jak dziadek zmarł, to później już tylko kosiliśmy trawę wokół tych krzaczków, ale kwiatów już nie sadziliśmy.
Czyli pasję ogrodniczą dopiero zamierzasz odkryć po dziadku… a jakieś pozateatralne pasje, które już w sobie odkryłeś?
Teraz dużo koncentruję się na dzieciach. Obecnie to czasu zostaje tylko na rodzinę. Zwłaszcza że teraz dużo go poświęcam pracy w teatrze. Bo jakoś trzeba odrobić tę przerwę. Spektakle, których nie mogliśmy odegrać. I dużo mamy jeszcze zaległości w próbach. Często jest tak, że przed południem gramy, a po południu próbujemy. Ale w przyszłym roku trochę „Bajka” zwolni. Będą tylko dwie nowe premiery. I chciałbym więcej czasu poświęcić rodzinie.
I jak ten czas chcesz wspólnie z rodziną spędzać?
Na przykład chodzić po górach. To była moja pasja od dzieciństwa. Nasz ojciec był turystą. Lubił chodzić po górach i tak mi to zostało. A w rodzinie Tamary też była tradycja chodzenia po górach i spędzania czasu w przyrodzie. Chciałbym, żeby dzieci polubiły przyrodę, spędzały w niej więcej czasu, byli bardziej sprawni, orientowali się w terenie, żeby nie siedzieli tylko w domu z komputerem. Z rowerem mam dużo zaległości u tych małych skrzatów, dopiero muszę ich nauczyć na rowerze jeździć.
(indi)
Tagi: Jakub Tomoszek, Scena Bajka Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie