Halina Szczotka
E-mail: halina.szczotka@zwrot.cz
WĘDRYNIA / Dźwięk odrzutowego silnika rozległ się w miniony weekend w wędryńskiej „Czytelni”. Tym razem miejscowy Zespół Teatralny im. Jerzego Cienciały postanowił, aby i widzowie mogli przelecieć. Się przelecieć na skrzydłach Melpomeny do mieszkania Maksa – głównego bohatera komedii „Boeing Boeing” francuskiego autora Marca Camolettiego w reżyserii Janusza Ondraszka.
Maks (debiut sceniczny Mariana Szotkowskiego) to typowy przedstawiciel młodego pokolenia klasy średniej. Ze zdawkowej wymiany zdań wynika, że jest właścicielem agencji nieruchomości. Ale jemu zdecydowanie starczy własne mieszkanko, nie musi się zeń ruszać, szczególnie że z regularnością rozkładu lotów odwiedzają go trzy śliczne stewardessy. Z każdą ma romans, ale żadna nie wie o istnieniu tych dwóch pozostałych, bo każda pracuje u innego przewoźnika lotniczego, no i każda jest z innego kraju. Wreszcie każdej wydaje się, że jest tą jedną i jedyną długonogą, ponętną i ukochaną. Słowem, że ona to nie każda.
Wiadomo czym się może skończyć lądowanie kilku samolotów w jednym momencie na tym samym lotnisku. A zatem Maks, niczym pracownik wieży kontrolnej, stara się zapanować nad rejsami swych podniebnych narzeczonych. „Najważniejszy jest system”, tak powiada. Na laptopie wypisuje godziny odlotów i przylotów, rozwikłuje łamigłówki czasowych stref i wylicza prędkość podniebnych maszyn. I wszystko gra idealnie. Nic tylko się bawić. Trzy stewardessy wymieniają się bezszelestnie w mieszkaniu jak samoloty ich linii, a Maks nie może narzekać na nudę.
Jedyne „piekło z tymi babami” ma jego gosposia Nadja (Irena Filipek). Bo nie dość, że – jak na służbę przystało – wszystko musi zachować w tajemnicy, to jeszcze jest zmuszona do pichcenia rozmiatych dań, bo co innego je Niemka, co innego Polka, a co innego Amerykanka. Więc słowa „piekło z tymi babami” jak mantra nie schodzi Nadji z ust.
Ale Maks żyje jak w raju! Z trzema naraz a osobno. Bez zobowiązań, bez rozterek – no, poza stałą kontrolą powietrznych rejsów (to taka jego sui generis pigułka, aby nie wpaść). No nic tylko pozazdrościć (jeśli jest się mężczyzną oczywiście).
Ale pewnego dnia samoloty mają opóźnienie, zawracają z trasy z powodu rozszalałej burzy i…
Czytelnik oglądający zamieszczone przez Naczelną zdjęcia ze spektaklu pewnie już się domyśla, że właśnie nastąpił zwrot akcji. No wszak musiał nastąpić, bo inaczej sztuka byłaby monotonna. Ile można by patrzeć na przelatującego kolejne stewardessy Maksa?
* * *
Ten ponad dwugodzinny spektakl, w nowym przekładzie Bartosza Wierzbięty (tego samego, który spolszczył chociażby znanego z dużego ekranu „Shreka” i „Madagaskar”) opowiada po prostu, jak padają genialnie opracowane systemy, jak miłość wadzi się z kłamstewkami i jak nawet najbardziej zalękniony i nie wierzący w swe możliwości mężczyzna (Jakub Kluz) może usłyszeć z ust długonogiej laski, że jest „prawdziwym macho”.
I to się podobało widzom. Panie były zachwycone, panom również sztuka była w smak („szczególnie ta Amerykanka…”).
– Cudowne, cudowne, cudowne. Poprzeczka już jest tak bardzo wysoko podniesiona, tak jest wygórowana, że, że…
– Że po prostu już nas nie stać, żeby pokazać jeszcze coś więcej – dopowiada ze śmiechem mężczyzna stojący obok.
Ale kilka osób obejrzało przedstawienie dwukrotnie i zwracało uwagę na drobne niuanse, którymi niedzielny spektakl różnił się od sobotniego. Bo to przecież nie filmowa projekcja tylko żywa gra, a aktorzy mogą się mylić, przeskoczyć kwestie, zastąpić jedno słowo drugim… A właśnie, kąpielka zamiast łazienka, to Kluz celowo tak powiedział?
– On się pomylił wczoraj, a dzisiaj z żartów to powtórzyli obaj – mówi Alexandra Macura, suflerka, która przez całe przedstawienie śledziła, czy sytuacja na scenie nie odbiega aby od scenariusza.
– Tylko wczoraj jak się pomylił, to widownia zaczęła wyć ze śmiechu, bo cały czas było słychać jakąś taką polszczyznę, a tu naraz „kąpielka” – dopowiada jej mąż, Jerzy.
A to, że nie było większych wpadek widzowie i aktorzy zwłaszcza zawdzięczają właśnie Alexandrze.
– Wczoraj na przykład ci młodzi chłopcy przybiegli i uściskali mnie: „dzięki, żeś mi pomogła”.
Uff! I Jerzy Macura jest dumny ze swej żony.
Dumny z wędryńskiej trupy jest też i wójt Wędryni Bogusław Raszka.
– To jest taki klejnot. Nie tylko naszego Koła PZKO czy „Czytelni”, ale całej gminy.
Obok Gimnastów kolejny produkt eksportowy. Made in Wędrynia.
A Sam reżyser Ondraszek również jest zadowolony i ma nadzieję, że ci, którzy nie dotarli na majowe premierowe przedstawienia (ach ta piękna pogoda i nakładające się na siebie zaolziańskie imprezy), będą mieli okazję obejrzeć spektakl w swoim miejscu zamieszkania. I być może już niebawem Boeing z Maksem i jego trzema podniebnymi pięknościami wyląduje z rykiem silników w Jabłonkowie, Lesznej Dolnej, Olbrachciach, Goleszowie i wszędzie tam gdzie znajdą się wyznawcy Melpomeny. Szczególnie tej z Wędryni.
(jot)
_ _ _
Marc Camoletti, „Boeing Boeing”; reż. Janusz Ondraszek; występują: Marian Szotkowski (Maks), Jakub Kluz (Paweł), Irena Filipek (Nadja), Maria Ciahotna (Jola), Łucja Gill (Janet), Beata Peperník (Johanna) no i last but not least sufler – Alexandra Macura. Premiera 21-22 maja 2016, Teatr im. Jerzego Cienciały MK PZKO Wędrynia
Tagi: Boeing Boeing, Janusz Ondraszek, Marc Camoletti, MK PZKO Wędrynia, Teatr im. Jerzego Cienciały