WISŁA / Wieczorek zaolziański zorganizowała w czwartkowe popołudnie 19 lutego Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Śniegonia w Wiśle. Gośćmi byli poeta Marek Słowiaczek z Boconowic oraz dziennikarz Jarosław jot-Drużycki z Warszawy.
Autor tomiku poezji „Cisza skrzydeł” oraz autor zbioru reportaży „Hospicjum Zaolzie” dyskutowali na temat współczesnego Zaolzia. Mimo, iż obaj autorzy mają odmienne zapatrywanie na poruszane kwestie, w wielu tematach byli nad wyraz zgodni.
Moderująca spotkanie Renata Czyż, dyrektor biblioteki, na wstępie zauważyła, że etnograf i dziennikarz Jarosław jot-Drużycki już w samym tytule swej książki „Hospicjum Zaolzie” zawarł tezę, iż polskość na Zaolziu umiera, a poeta Marek Słowiaczek jest żywym zaprzeczeniem tejże tezy.
Obaj wskazali jednak na pewne te same kwestie. Obaj na przykład zwrócili uwagę na brak kontaktu zaolziaków ze współczesnym nie tylko językiem polskim, ale i całą polską kulturą, popkulturą.
– Studiując w Krakowie miałem to szczęście, że w akademiku mieszkałem z Polakiem z Polski, a nie z Zaolzia. Ale ci, którzy przebywali w swym własnym, zaolziańskim środowisku często po pierwszym roku rezygnowali nie potrafiąc odnaleźć się w polskiej kulturze, odstając od Polaków z Polski językowo – zauważył Słowiaczek.
– Na Zaolziu czas jakby się pod względem kultury zatrzymał. Nie ma na Zaolziu imprezy bez „Budki Suflera”, ale mało kto zna współczesnych piosenkarzy. Zaolziańscy Polacy mają komputery czy komórki z czeskim systemem operacyjnym, a przecież wystarczyłoby przełączyć na polski kilkoma kliknięciami – zauważał Drużycki dochodząc do wniosku, że Polacy na Zaolziu tak de fakto żyją w czeskiej kulturze.
Opowiadał, jak kiedyś przypadkowo spotkany, mieszkający 5 km od granicy Polak zapytał „czy wy też tam w Polsce macie euro?”. Niewiedza taka dobitnie świadczy o tym, że Zaolziacy Polską się nie interesują. Słowiaczka z kolei zapytał kiedyś w Polsce dziennikarz, skąd tak dobrze mówi po polsku.
– Wściekłem się wtedy. Czy Polakowi z Kresów też zadano by takie pytanie? Nie. Bo o Polakach z Kresów się mówi, a o Zaolziakach nawet miejscowa regionalna prasa bywa, że napisze „polonia” – zauważył Słowiaczek.
Zauważył też, że kiedy była granica, kiedy nie wolno było jej przekraczać, to zaolziańskie środowisko literackie utrzymywało bardziej aktywny kontakt z Polską, aniżeli ma to miejsce teraz. Zwrócił też uwagę na fakt, że na Zaolziu ogromną rolę odgrywa kult folkloru, który w pewnym momencie stanął na równi z polskością.
Drużycki zwrócił też uwagę na fakt, że Słowiaczek jako zaolziański poeta musi tłumaczyć się z tego, że w jego poezji nie ma atrybutów Zaolzia. – A przecież poeta z Gdańska nie musiałby tłumaczyć się, że w jego poezji nie ma stoczni – zauważył.
W dyskusji pochodząca z Lubelszczyzny żona Słowiaczka stwierdziła, że choć faktycznie Polska zapomniała o Zaolziu, a przyjeżdżający na Zaolzie Polacy szybko zapominają o języku polskim w codziennych kontaktach, to w zasadzie należałoby się zastanowić, czy to Polacy na Zaolziu mają krzyczeć „my tu jesteśmy”, czy może to Polska powinna zauważyć, że na Zaolziu są Polacy. Pytanie pozostało otwarte, choć raczej wszyscy zgodnie doszli do wniosku, że zainteresowanie powinno być obustronne. (indi)
Tagi: Cisza Skrzydeł, Hospicjum Zaolzie, Jarosław Jot Drużycki, Kresy, kult folkloru, Marek Słowiaczek, Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Śniegonia w Wiśle, Polska, Renata Czyż, Wieczorek zaolziański