Sylwia Grudzień
E-mail: sylwia@zwrot.cz
Wszystko zaczęło się od zaproszenia. Biblioteka w Trzyńcu we współpracy z Muzeum Ziemi Cieszyńskiej w Czeskim Cieszynie (Muzeum Těšínska) organizuje w tym roku cykl prelekcji o „dziedzictwie naszych przodków” zatytułowany Žijme / Żyjmy po naszymu. Do zaproszenia dołączono dwa animowane rysunki wygenerowane przez sztuczną inteligencję, przedstawiające Hankę i Janka. Hanka jest w stroju cieszyńskim i mówi po czesku (a jakże!), a Janek jest karykaturą górala – ma na sobie strój ludowy będący impresją na temat góralszczyzny i mówi jak rodowity warszawiak po kursie korespondencyjnym cieszyńskiej gwary.
Po otrzymaniu zaproszenia w styczniu tego roku odpisałam grzecznie, że dziękuję, dzieląc się przy okazji refleksją, że dołączone animacje są koszmarne i nie tylko nie popularyzują cieszyńskiej gwary ani strojów ludowych, tylko je deprecjonują. Myślałam, że na tym się skończy moja „przygoda” z cyklem Žijme / Żyjmy po naszymu. Organizatorzy jednak po raz kolejny wysłali do mnie zaproszenie, tym razem na wykład połączony ze smażeniem „svatodušní vaječiny”. W końcu stwierdziłam, że skoro mnie tam tak bardzo chcą, to przyjdę.
Pojechałam więc do biblioteki w piątek 19 kwietnia na godzinę 17.00. Usiadłam w pierwszym rzędzie i modliłam się w duchu, żeby prelekcja nie była na poziomie animacji z zaproszenia. Wszechświat próbował mnie jednak ostrzec zawczasu, bo usadowiłam się naprzeciwko drzwi, nad którymi widniał różowy napis: Dýchej z hluboka. Na ucieczkę było już jednak za późno.
Etnografka Lucie Kaminská z Muzeum Těšínska zaczęła swój wywód w języku czeskim – myślałam, że skoro cykl nazwano Žijme / Żyjmy po naszymu, to prelekcja też będzie po naszymu – jednak się myliłam. Jak głosiło zaproszenie, prelegentka miała opowiadać o „letnich pracach, wyganianiu dobytku, obchodach ku czci św. Jana i dożynkach”. Na plakacie widniało również hasło: „Przeżyj rok tradycji i rzemiosł z naszego wyjątkowego regionu”. Spodziewałam się więc prelekcji na temat obrzędowości dorocznej Śląska Cieszyńskiego.
Przez pierwsze dwadzieścia minut pani Kaminská opowiadała luźno o wybranych świętych z kalendarza katolickiego. Następnie można było się dowiedzieć, że na św. Jerzego szukano kwiatu paproci (tak naprawdę było to w wigilię św. Jana), że zwyczaj stawiania słupa majowego przyszedł do Bukowca z Pragi (to bardzo odważna, powiedziałabym nawet, że wręcz prowokacyjna teza) i wiele innych rewelacji, które naprawdę trudno było spamiętać, bo mózg po czasie nie był w stanie ich rejestrować. Opowieść była snuta bez zakreślenia ram – więc ani nie wiadomo było, o jaki teren chodzi (raz był to Śląsk Cieszyński, innym razem Morawy, a jeszcze innym Tyrol), jakiego okresu historycznego się tyczy i w jakim kontekście kulturowym, wyznaniowym czy etnicznym się rozgrywa.
Prelekcja miała więc charakter anegdotyczny. Wątki dotyczące genezy wybranych obrzędów z terenów słowiańszczyzny pojawiały się w przypadkowych konstelacjach z wątkami dotyczącymi zwyczajów pielęgnowanych w bliżej nieokreślonych czasach i współczesności. Skutek był taki, że nawet osoba posiadająca wykształcenie etnograficzne (patrz autorka tego tekstu), miała problem w podążaniu za tokiem wywodu.
Słuchacze mogli być jednak pewni co do jednego. A mianowicie, że to wszystko, o czym opowiada, tyczy się „naszych przodków”.
Warstwa ilustracyjna również była eklektyczna. Raz były to ilustracje znalezione prawdopodobnie w internecie, raz współczesne zdjęcia z mieszania owiec lub stawiania moja z terenów Śląska Cieszyńskiego, a innym razem zdjęcia archiwalne ze zbiorów Muzeum Těšínska.
Ze zbiorów muzealnych prelegentka pokazała pocztówki przedstawiające beskidzkie sałasze. Jedna z nich była wydana prawdopodobnie przez Beskidenverein (pierwsza organizacja turystyczna działająca na terenie Beskidów) – ale tego mogliśmy się tylko domyślić na podstawie oryginalnego podpisu w języku niemieckim. Niewykluczone, że część kartek została wydana w latach 30. XX wieku przez Polskie Towarzystwo Turystyczno-Sportowe „Beskid Śląski” – jedna z takich pocztówek, przedstawiająca sałasz na Kozubowej, została wykorzystana na zaproszeniu.
Pani Kaminská pokazała również zdjęcie z dożynek organizowanych przez Macierz Szkolną w latach 20. XX wieku – nie wyjaśniła jednak, co to za organizacja i w jakim kontekście dożynki były wówczas organizowane. Pokazała również trzy zagadkowe zdjęcia z dożynek w Ustroniu, Jabłonkowie i Frysztacie wykonane w 1940 roku. I znów, słuchacz się nie dowiedział, w jakim kontekście te uroczystości były organizowane. Mógł tylko przypuszczać, że ze względu na okoliczności (II wojna światowa) niewiele miały one wspólnego z radosnym świętowaniem na zakończenie żniw.
Przy okazji naszła mnie refleksja, że jeżeli Muzeum Těšínska ma tak skąpe zasoby fotografii archiwalnej, to współczuję, bo z pustego i Salomon nie naleje. To jednak niczego nie tłumaczy. Wystarczy zrobić kwerendy w polskich muzeach i archiwach.
Pod wybranymi ilustracjami prelegentka zamieściła spisane przez siebie przyśpiewki ze Śląska Cieszyńskiego, na przykład (cytuję!):
Ovčořu, ovčořu v tej černej košuli, něbědžeš ty łygou v tej mojej poščeli. Bo moja posylka je pěkně usłano, a tvoja košulka tři roky něprano.
Było tego więcej. Jednak proszę wybaczyć, poprzestanę nad tym jednym, bo bardzo źle się przepisuje te „písničky” przy użyciu czeskiego alfabetu. Swoją drogą zaskakujące jest, że głoska „ł” jakimś cudem została uwzględniona w zapisie (już mniejsza o to, że nie zawsze w tym miejscu, co trzeba), a głoski „ć” i „ś” z jakiegoś powodu zostały wyrugowane. Resztę pozostawiam do interpretacji czytelnikowi.
W przerwie między dwoma częściami prelekcji można było skosztować zielonoświątkowej jajecznicy i wysłuchać krótkiego komentarza na temat zwyczajów związanych w pierwszym wyganianiem bydła na pastwiska w wykonaniu Jadwigi Onderek z biblioteki w Mostach koła Jabłonkowa. To był jedyny moment wytchnienia. Tu przez chwilę wszystko grało – mowa po naszymu, strój góralki i poziom merytoryczny.
W drugiej części prelekcji pani Kaminská opowiadała głównie o kulturze ludowej Moraw, a w szczególności Słowacka (czes. Slovácko). Mniej więcej w połowie wywodu, gdzieś w okolicach „královničkek” i „jízdy králu“, zaczęłam się zastanawiać, czy aby nie tracę kontaktu z rzeczywistością. Moje wątpliwości rozwiała siedząca tuż obok mnie pani Jewka Trzyńczanka, potwierdzając, że to się dzieje naprawdę.
Warsztat naukowy prelegentki również pozostawiał wiele do życzenia. Wiadomo, że prelekcja popularnonaukowa rządzi się innymi prawami niż wykład akademicki, ale dobrze byłoby jednak wiedzieć, skąd prelegentka czerpała wiedzę – z jakich książek korzystała, na jakie badania się powołuje, kto jest autorem prezentowanych zdjęć.
Podsumowując, gdybym przyszła na prelekcję z ulicy i nie wiedziała nic na temat historii i kultury ludowej Śląska Cieszyńskiego, dowiedziałabym się między innymi, że „nasi przodkowie” zamieszkiwali teren, który rozciąga się pomiędzy Ustroniem, Bukowcem, Jabłonkowem, Trzycieżem i Karwiną, następnie ciągnie się aż do Rožnova pod Radhoštěm, potem biegnie dalej na Morawy, by wbić się klinem w Tyrol. Sądząc po ilości czasu poświęconej Słowacku, uznałabym, że centrum naszej małej ojczyzny znajduje się gdzieś w okolicach miejscowości Uherské Hradiště. No cóż, miała być jajecznica, a wyszedł niezły gulasz!
Wróciłam do domu i zaczęłam się zastanawiać, co ja mam o tej prelekcji napisać, bo najchętniej nie pisałabym niczego. Zaczęłam też się łudzić, że może ja czegoś nie zrozumiałam? Na zaproszeniu stoi jak byk, że prelekcja miała dotyczyć „naszego wyjątkowego regionu”. Zaczęłam przeglądać zdjęcia i nagle mnie oświeciło! Prelegentka zatytułowała swój wywód: „Zielone świątki i zwyczaje letnie w ludowej tradycji”. No i wszystko stało się jasne! Jak nie ma sprecyzowanego tematu, można mówić o wszystkim i o niczym. I tu by się wszystko zgadzało! A że według zaproszenia miało być o Śląsku Cieszyńskim, to szczegół.
No dobrze, a jaki z tej historii płynie morał? Wychodzi na to, że każdy może mieć swoją wizję życia po naszymu. Skoro tak, to życzę wszystkim, żeby jednak żyli po swojemu. Najlepiej z poszanowaniem dla innych.